Marek87 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:370.00 km (w terenie 105.00 km; 28.38%)
Czas w ruchu:22:03
Średnia prędkość:16.78 km/h
Suma podjazdów:7043 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:92.50 km i 5h 30m
Więcej statystyk

Sponiewierka na trasie mega maratonu w Istebnej

  • DST 129.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 08:02
  • VAVG 16.06km/h
  • Podjazdy 2450m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 października 2013 | dodano: 25.10.2013

Kuba z Andrychowa i Tomek z Bielska Białej niedawno temu brali udział w maratonie MTB w Istebnej u Golonki. W moim czerepie rodzą się często ambitne plany dlatego wpadłem na pomysł aby potłuc się po wyznaczonej trasie tegoż maratonu. Z relacji Kuby zerżnąłem ślad przejechanej przez niego trasy giga (Tomek jechał mega) z chęcią powtórzenia tego czynu. Zarzuciłem od razu ślad na Garmina. Piątek jako jedyny dzień w całym tygodniu okazał się być wolny, pogoda super (choć dzień wcześniej padało) więc jadę. Doświadczenie z ostatniej trasy mega maratonu w Wiśle nauczyło mnie, że będzie sieczka. Wyjazd o 7 (o świcie) z domu. Do Istebnej po pagórkowatym terenie przez Kojkovice, Bystrzycę, Pisek (ok. 40km). O 9 jadę już po trasie. Na początku asfalt do góry, potem teren. Ujechałem trochę terenem (wybornie), patrzę na wyświetlacz - przestrzeliłem skręt. Myślę, gdzie on kurka był? Wracam i weryfikuję leśną ścieżkę w dół. Ślisko, moje opony bez bieżnika nic a nic nie trzymają.
Na zjeździe w dół. Po lewej Ochodzita przez którą prowadziła trasa. Ale gdzie tam do niej...

Przestrzelenia zdarzyły się jeszcze dwa razy ale w miarę szybko się zorientowałem (byłem pełen podziwu z urozmaicenia trasy). A ta - jak to w maratonie - bezlitosna. Jak w Wiśle. Znowu góra-dół-góra-dół i tak w kółko.
Wyjazd na Stecówkę przez to skomplikowany. Straciłem orientację ale się odnalazłem jak byłem na górze. Zjadłem drożdżówkę. Dalej w stronę Karolówki z jednym zadziwiającym odbiciem w bok po drodze (idealny singiel). Potem esy floresy na górę po mniej więcej takim szlaku.


Z Karolówki w dół niebieskim szlakiem przez Tyniok. Fajnie się jechało. Jeden z ciekawszych moim zdaniem odncinków.

Ochodzita juz Bliżej a Jaworzynka we mgłach.

Z dołu ostro płytami pod górę w stronę Ochodzitej. Na odcinku kilkudziesięciu metrów jest taka drapa, że głowa mała. Nie znam w okolicy większej. Podjazd na Karkoszczonkę ze Szczyrku jest względny ale to? Prowadziłem kawałek. Wlot na DW 942 i na wzniesieniu płytami na szczyt Ochodzitej. Było ok.
Ochodzita:

Mała Fatra i Wielki Rozsutec:

Było też widać zarysy Tatr i wieeeele szczytów w tym Łysą Górę. Z Ochodzitej nerwowo w dół. Dojeżdżając szutrówą do asfaltu lokalnej drogi Jaworzynka - Laliki zrywam łańcuch na sworzniu. 10 min i jadę dalej. Większe bagno, sporo błota. Po mniejszych i większych bólach (rozorane, błotniste szlaki) docieram na stronę słowacką a tam jazda szczytami po łąkach. Fajnie.

W dół do wioski Cierne - okolice trójstyku PL/Cz/SK.

Z trójstyku do Hrcavy kiepa asfaltem w górę (po drodze jedzenie) i w stronę Bukowca. Przez przejście graniczne i zaś do góry. Potem w dół, znowu do góry i wbiłem na drogę wzdłuż Olzy skąd przyjechałem. Miałem w planach jeszcze zrobić giga (podjazd pod Stożek i po czeskiej stronie czerownym szlakiem) ale już bym chyba wykorkował. Poza tym rower by chyba tego nie wytrzymał. Pełno błota i trzaski z suportu. Z tylnej piasty dochodziły równie niepokojące dźwięki. Zaczynam się przyzwyczajać, że każda moja jazda na rowerze kończy się kompletnym pucowaniem napędu i całego roweru. Tym razem trzeba się będzie dłużej pobawić, bo obie przerzutki idą "out" do porządnego mycia. Korbę trzeba zdjąć, bo suport pewnie umarł. Ale to w przyszłym tygoniu, bo teraz czas na kolejny zryty weekend we Włoszech...
Trasa na bikemap ma tradycyjnie zaniżone przewyższenie (to, co wpisuję pochodzi z Garmina). Poza tym wykres wysokości nie oddaje w pełni tego, co jest faktycznie na trasie. Te wzniesienia wyglądają niepozornie ale w rzeczywistości w terenie są jedną wielką wyrypą. Zarżnąłem się porządnie.


AHA! Jeszcze jedno. W drodze powrotnej w Bystrzycy cholernie chciało mi się spać. Jak stanąłem przy sklepie to nogi mi telepotały jak galareta. Kupiłem kofolę i margota. Całkiem inna jazda. A Czesi wzdłuż torów realizują brakujące odcinki ścieżki rowerowej. Między Bystrzycą a Wędrynią zamiast odcinka po wydeptanej trawie usypali szuter (gdy jechałem w do Istebnej to walcowali) a dalej - w Wędryni zamiast średniawej jazdy po czymś takim (nie widać ale na całej długości było garby - bardzo nierówno):

zrobili równiuteńki asfalt. Trzeba przyklasnąć!



Mokry Chełm i Tuł

  • DST 63.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:26
  • VAVG 18.35km/h
  • Podjazdy 1073m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 października 2013 | dodano: 18.10.2013

Pogoda bardzo niepewna, ciemne chmury. Do Łączki na działkę z jedną przesyłką w plecaku przez Goleszów i Chełm. Chełm nazywany jest górą, chociaż trochę mu brakuje, bo ma... 460m n.p.m. Zanim wyjechałem na to wzniesienie pokręciłem się trochę po dzięgielowskim lesie. Nie wjechałbym w niego gdyby nie jedna kusząca ścieżka spostrzeżona z asfaltowej drogi. Mokro, grząsko, ślisko jak cholera. Za to sporo ciekawych singli. Pod część wzniesień nie dałem rady wyjechać z powodu braku przyczepności. Dziwne to, bo przecież moje opony mają jeszcze sporo bieżnika ;):

Gdzieś w buszu na dziko. Średnia spadła z 26km/h na 17km/h:

Pojechałem do Goleszowa. Chełm w oddali:

Asfaltowy podjazd pod Chełm jeszcze się zaczął a już się skończył. Na górze:

Widok na Kisielów i inne wioski.

Z Chełmu do Łączki ponownie po lesie szukając singli ale nie było żadnego. Za to trasy ujeżdżane przez motory crossowe. Zjechałem asfaltem bo innego wariantu nie znalazłem. Z Łączki przez Ogrodzoną, Bażanowice do Dzięgielowa i w stronę Tułu. Pod Tułem był chyba niedawno jakiś maraton... na raty? łot de fak?

Restauracja Pod Tułem:

Spod Tułu wbiłem na czarny w stronę Małej Czantorii ale było pełne bagno. Nawet nie dało się iść. Zawróciłem i pojechałem koło kamieniołomu

na Budzin. Po drodze mi dolało. Gdzie ta złota jesień? Będzie jutro i pojutrze (sobota i niedziela). Ale MNIE NIE BĘDZIE, dlatego muszę jeździć w deszczu.

Bliżej Budzina rozpadało się na dobre.

Na podjeździe zaczął lecieć jakiś biały syf z góry. Dotarłem mokry.

Pojechałem w stronę przejście turystycznego i nieco dalej popatrzyć jak wygląda czerwony szlak na Czantorię. Kiszka. Pełno błota. Do domu przez Leszną i Kojkovice. Szału pogodowego nie było ale nie miałem wyjścia przed czwartym już z rzędu zajętym weekendem... we Włoszech ;(.



Mały Javorovy

  • DST 50.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 17.65km/h
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 października 2013 | dodano: 10.10.2013

Dla polepszenia humoru i poruszania się dla zdrowia klasyczny, czwartkowy Mały Javorovy z Waldkiem (odreagowanie przed trasą do Włoch na weekend). Piękne jesienne kolory, wpaniała pogoda, aż chce się kręcić. O wiele lepsza jazda niż na Superiorze. Podjazd od Gutów/Oldrzychowic najpierw szutrówą potem zielonym (idealny, techniczny szlak). Zjazd z góry po niebieskiej trasie narciarskiej, potem zielonym do trawersu i dalej leśną ścieżką do Gutów. Z Gutów do Cieszyna przez Trzyniec i Kojkovice. Dzięki Waldek za zdjęcia i ślad.

Przy źródełku:

Na górze:



Po włoskich górach...

  • DST 128.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:45
  • VAVG 16.52km/h
  • Podjazdy 2720m
  • Sprzęt Superior
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 października 2013 | dodano: 09.10.2013

Taka wspaniała, pogodna jasień a ja nie mam czasu na jeżdżenie na rowerze ;(. Weekend we Włoszech w Figline Valdarno niedaleko Florencji z obowiązkowym 45-godzinnym „wypoczynkiem”. Moja srebrna, zbyt mała, trochę cieżkawa rakieta czeskiej produkcji (rama Superior) z 6-rzędownym wolnobiegiem, widelcem SR Suntour za niecałe 200zł, z najprostszymi przerzutkami, najstarszymi na świecie menatkami shimano ALE z przekręconymi z meridy pedałami SPD (!) cierpliwie spoczywała na naczepie. W sobotę padało. W niedzielę początek dnia był niepewny, choć z wyraźnymi przejaśnieniami. O 9 pojechałem we wcześniej wyklikanego tripa w góry (na mapie na kompie widziałem całkiem nieźle wyglądające drogi prowadzące na wysokość 1450m n.p.m). Temperatura ok 17 st.C. Plan zakładał przejazd na drugą stronę gór do doliny, ponowny wjazd na górę i powrót. Start ku mojemu wielkiemu zdziwieniu po odpaleniu Garmina tylko z wysokości 120 m.n.p.m. z hakiem. Jak się okazało w okolicznych włoskich górach nie ma jakichś specjalnych wyrypów, stromych podjazdów. Widać to zresztą na profilu...

Za to cholernie się to wszystko ciągnie po tych całych Apeninach. Pierwszy wyjazd do góry trochę mokry, ale potem baaardzo fajny z takimi widokami...



Ośrodek turystyczno-wypoczynkowy w okolicach Saltino i Vallombrosa na wys. ok. 1000m n.p.m).

Potem wybornie w lesie aż na samą górę trochę węższym asfaltem. Początek podjazdu z Vallombrossa.

Po drodze:

Na górze, po blisko 25-kilometrowym podjeździe. Ok. 1450m n.p.m. O nie nie. Tam nie ma na tej wysokości kosodrzewiny! Mało tego! Ciężko znaleźć jakiegoś iglaka!

Jakaś tablica upamiętniająca coś z Niemcami... Nie wiem. Ja po włosku no capito...

W tą dolinę jadę a za nią kolejne góry. Gdzieś tam z tyłu daleko jest Adriatyk.

Drogi otwarte dla osobówek i chętnie ujeżdżane przez Makaronów. Sporo turystów chodzących po szczytowych szlakach z koszykami (na grzyby?). Na górze asfalt zmienił się w szeroooką drogę gruntową, którą nieco mniej intensywnie ale nadal jeździły osobówki tłukąc swoje zawieszenia (choć całkiem dobre te drogi).

Są i widoczne z autostrady A1 (autostrada słońca "autostrade del sole" Mediolan-Rzym) wiatraki. A krowy? Ani łańcucha ani nic... nigdzie nie pójdą przecież z 1450 metrów n.p.m.


Z tego co zauważyłem, drogi gruntowe w tych górach zaczynają się/kończą na wys. ok 980m.

Dalej pojechałem w dół w stronę Bibbiena (miałem tam ostatnio rozładunek). Już na dole przejeżdżałem przez wioskę Poppi a tam na znaku „Castello di Poppi” czyli mamy gdzieś zamek. Był akurat po drodze. Po chwili na wzgórzu pojawił się skurczybyk.

Centrum Poppi:

Czyż na tym zdjęciu nie widać, że ten mój pomykacz jest dla mnie za mały? Pozioma górna rura ramy trochę nad kolanem...

No i castello:


Pojechałem dalej do góry z przeświadczeniem, że muszę się wydrapać z 340m n.p.m. na ok. 900m n.p.m (z tego co kojarzyłem na kompie).
Widok z wyższej perspektywy na zamek i okolice Poppi/Bibbieny:

Jadę do góry asfaltem do ok 700m i postój na coś do jedzienia. Ruszam dalej... 900m wywala Garmin a tu dalej pod górę... 1000, 1100, 1200, 1300, no żesz kurka wodna (mać)... ;) Złapałem takiego doła, że musiałem zrobić kilka króciutkich postojów przy tablicach informacyjnych/mapach podczas tego podjazdu (celem urozmaicenia tej cholernej gruntowej, dłużącej się drogi. Osiągnąłem 1450m i to okazało się przełęczą... Uf. Widok w stronę doliny z której zaczynałem czyli Figline Valdarno i inne wioski:

Dosyć mocno wiało. Przez szczyty przetaczały się chmury:

Zjazd w dół drogą uczęszczaną przez samochody. Z kilkoma się minąłem (m.in.Subaru Impreza,BMW serii 5...


Widok z dołu na góry z których przyjechałem:


Dotarłem do celu/startu tripu pod wieczór. Taki też był plan tego turystycznego tripu. Uratowałem tym samym moją psychikę przez totalnym paraliżem spowodowanym siedzeniem w aucie przez cały dzień. Trochę ucierpiały moje plecy/szyja z powodu zdecydowanie zbyt małego roweru. Sama jazda na maksa ostrożna. Głupio byłoby coś narobić w górach kilkadziesiąt kilometrów od samochodu. Ani po nikogo zadzwonić więc ostrozności w tych przypadkach nigdy za wiele. Tyłek ruszony i wiem już mniej więcej co siedzi w tych włoskich górkach ;).
WIĘCEJ ZDJĘĆ TUTAJ: ZDJĘCIA