Marek87 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:213.00 km (w terenie 85.00 km; 39.91%)
Czas w ruchu:13:47
Średnia prędkość:15.45 km/h
Suma podjazdów:5000 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:71.00 km i 4h 35m
Więcej statystyk

Ropiczka, Moravka, Kotaż

  • DST 55.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:24
  • VAVG 16.18km/h
  • Podjazdy 1251m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 listopada 2013 | dodano: 21.11.2013

Blisko 3 (trzy) tygodnie bez roweru zakrawało już o zbrodnię. Jak miałem wolne (choć było tego niewiele) to padało. Jak nie padało to lało. Ująć to można po czesku: do piczy! W międzyczasie zakupiłem drugiego, używanego dwukołowca celem zrobienia z niego szosy (Kellys Magic z 2009r). Kellys jest na vkach, z tandetnym widelcem Suntoura i ma 1000km za sobą. Włożę do niego wąskie opony i będzie jak znalazł na jeżdżenie po asfalcie (chociażby w gorszą pogodę). Jak to u mnie bywa zacząłem w nim grzebać i wygrzebałem wżery na konusach w przodzie (części zamówione). Poza tym ok, choć w tylnej piaście w łożyskach był mix smaru z wodą. Ale bez wżerów. Wyczyściłem, poskładałem i czeka na przednie koło. Wcale mnie to nie zdziwiło, że kilka rzeczy miał lepszych niż w mojej Meridzie. W końcu oczywistym jest, że im nowsze rowery tym gorszy osprzęt za większą kasę. Do Meridy włożyłem więc przednią przerzutkę SLXa (ma bezsprzecznie bardziej odporną konstrukcję na błoto niż Deore - a ta już była po przejściach - krzywa prowadnica) i manetki również SLX. Wydaje mi się, że mają lepszą kulturę pracy niż deore więc wylądowały na kierownicy.
W czwartek do południa kilka spraw na mieście. Wyjechałem po 12. Do Rzeki i w górę żółtym szlakiem w kierunku Ropiczki. Mokro i w górnej części sporo błota. Podjazd fajny, choć noga zaruściała. Kilka razy straciłem przyczepność i trochę przybutowałem. Poza tym krótki rękaw, bluza i kurtka to było zdecydowanie za dużo jak na blisko 10 stopni. Woda w chłodnicy mi się zagotowała... ;)

Czesi robią porządki w lesie to wszystkie szutrówy/drogi leśne zaczęły pływać.

Drzewo zwożą m.in. Marnymi Autami Niemieckimi. On ma na plecach bez zająknięcia 24t. Zjeźdżał 10-20km/h na niskim biegu i wysokich obrotach. Mądry szofer. Hamulce rzecz święta.

Drogi wokół chaty na Ropiczce w ogóle nie przypominały tych, które mam zawsze w pamięci.

Pod Wielkim Lipowym - 925m.n.p.m

Zjechałem w dół żółtym szlakiem do Moravki. Świetnie (również do podjazdu) ale na samym dole dosyć ostro. W górę w tym miejscu z buta obowiązkowo.
Natknąłem się na źródełko mniej więcej w połowie szlaku. Miejscówa bardzo klimatyczna. Nie widać na focie, ale sprawne oko fotografa i dobry sprzęt mógłby tu poczynić arcydzieło.

Z Moravki w górę niebieskim szlakiem.

Zjeżdżałem nim ostatnio. Podjazd cool, choć w jednym miejscu 300m stromo w górę. Może gdyby było sucho i przy kasecie 34T dałbym radę. Musiałem trochę podejść...
Po wypychu. Z tyłu Travny (1203 m.n.p.m).

Przed chatą Kotaż rzut okiem na Kralovną - Łysą Górę.

Z Kotaża niebieskim do Komornej (szedłem nim raz z buta do góry). Oj, fenomenalnie ale baaardzo technicznie z mnóstwem korzeni. Początek boski. W lesie nerwowo - mokro na korzeniach. Po wyjeździe z lasu nie było lepiej, bo oprócz korzeni i wąskiej ścieżki znalazła się poważna skarpa po prawej. 10 sek po tym jak pomyślałem co by mogło się stać gdybym poleciał na prawo - poleciałem. Przeważyło mnie na tych skurczybykach. Wypiąłem się z pedałów. Zleciałem niecałe 10m metrów w dół robiąc z 2 fikołki do tyłu. Przy jednym z nich odbiłem się kaskiem od gruntu. Jako, że byłem świadomy tego co się dzieje, rozłożyłem ręce i nogi i po chwili się zatrzymałem. Rower stanął 2 metry nade mną. Było nerwowo, ale absolutnie nic mi się nie stało. Kto tam szedł ten wie, że ściana tam jest niezła. Zjazd do Komornej i jeszcze trochę po asfaltowych górkach przez Velopoli i Horni Żukov. Trip z kategorii: wypucuj i nasmaruj napęd a wracaj przy całkowicie wyschniętnym i zasyfiałym łańcuchu. A więc obowiązkowa "zabawa" przy rowerze niedługo po powrocie do domu i można znowu jeździć... Nie cierpię patrzyć na upierniczony rower wołający "weź zrób coś ze mną".



Wietrznie: Błatnia, pod Klimczok, Szyndzielnia

  • DST 107.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:45
  • VAVG 15.85km/h
  • Podjazdy 2503m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 listopada 2013 | dodano: 02.11.2013

Co za pogoda. W sobotę huraganowy wiatr skutecznie utrudniał jazdę. Plan był ambitny, bo zamierzałem obrócić tripa od Górek Małych przez Błatnią, Klimczok (dawno zapomniałem jak tam jest), Karkoszczonkę, Salmopol, Malinowską Skałę na Skrzyczne. Założyłem nowe opony, bo na starych to była już przesada. Kenda Karma 26 x 2.0 na drucie. Wyjazd o 7mej. Chętni bbRiderZi mieli dołączyć. Do Górek standardowo bokami. Wlot na zielony szlak i na Zebrzydkę (z początku ok, potem z buta ze 100m pod ścianę). Potem po takich liściach:

i dalej czerwonym przez Czupel, Wielką Cisową w stronę Błaniej. Wygląda bardzo fajnie ale to tylko fragment. Na podjazdach luźne kamienie i walka z przyczepnością/równowagą.


Na Wielkiej Cisowej dzwoni Marzena, że jadą od Wapiennicy na Błatnią. Wszystko byłoby ok, gdyby Paweł (piaseq) nie postanowił przetrzepać Marzeny i Marcina po dzikich szlakach. Inaczej mówiąc - urządzić im górskiej wyrypy. Mocno zniecierpliwiony oczekiwaniem na nich przy schronisku na Błatniej, doskonale zdający sobie sprawę, że z czekania nic nie ma, zjechałem 100m w dół (w pionie) do krzyżówki szlaków niebieskiego i żółtego. Myślałem, że będą podjeżdżać którymś z nich. Zaczęły się zabawy w moim wykonaniu i jeździłem tam i z powortem (raz niebieskim, raz żółtym szlakiem próbując ich wypatrzeć). Na Błatnią na górę zjeść banana i kanapkę i znowu w dół, na górę (co by w nogach coś pozostało), w drugą stronę do góry itd. Natłukłem chyba z 300m w pionie.

Po ok 90 minutach oczekiwania towarzystwo wytarabaniło się w końcu na górę. Kilka fotek:

Ranczo na Błatniej.

Koń postanowił się uwolnić:

Czarne indyki :):

Ujechaliśmy razem z... 500 (pięćset) metrów. Moje plany trochę się pozmieniały... Marzena zjechała z Marcinem w dół a ja z Pawłem pojechaliśmy do góry w stronę Klimczoka i Szyndzielni. Z Szyndzielni mega wyśmienity zjazd do Dębowca.

A to co było za niedługo przekroczyło moje oczekiwania. Podjechaliśmy w stronę Cybernioka po czym Paweł przewiózł mnie po genialnym trawersie zmieniającym się w mrożący wręcz krew w żyłach singiel nad przepaścią. Miazga!!! W dół do Jaworza, do Marzeny na dwie kawy i do domu. Co by w niewielkim stopniu nadrobić zaprzepaszczone Skrzyczne postanowiłem się zarżnąć na bardzo trudnej trasie górskiej prowadzącej z Ustronia pod Małą Czantorię (na Budzin). Po drodze miałem skurcze, bolało mnie serce i drętwiały mi nogi. W jednym miejscu zemdlałem. Tym razem obyło się jednak bez czekanu.

Z Budzina szutrówą do Lesznej i przez Kojkovice do domu. Skrzyczne poczeka. Ja miałem dobrego tripa z dużą radością w trakcie tłuczenia się po szlakach, których było śmiało 40km (mierzyłem).



Duża i Mała Czantoria + takie tam

  • DST 51.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 14.04km/h
  • Podjazdy 1246m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 listopada 2013 | dodano: 01.11.2013

W środę późnym wróciłem wieczorem z Włoch i niemal od razu wziąłem się za porządne pucowanie roweru (trwające do zaawansowanych godzin nocnych). Demontaż przerzutek i korby. Nafta i dokładne mycie wszystkiego. Pogoda następnego dnia cudowna. A że miałem wolne to poskładałem wszystko do kupy i po południu pojechałem na Dużą i Małą Czantorię. Na Czantorię czerwonym szlakiem z przejścia turystycznego Gora.

Początek trochę mokry (nie widać):

Potem perfekcyjnie:

Jedyny fragment delikatnie w dół:

Dotarłem do klasycznej krzyżówki czerwonego i szutrówy od Nydka. W tle Barania Góra:

Czantoria szczyt:

Zjechałem w dół do górnej stacji kolejki. Turystów żadnych nie było. Armatki czekają na zimę. Z tyłu Równica a po prawej Błatnia i inne pagórki.

Z powrotem na szczyt technicznie do góry. Fajnie. Z Dużej Czantorii na Małą szlakiem koloru czarnego. Ehh ta jesień... Poezja.

Na Poniwcu wybudowali czteroosobową kanapę. To już zdaje się piąty wyciąg krzesełkowy w Ustroniu i Wiśle (nie licząc wyciągu na Czantorię), który powstał w ostatnim czasie.

Bliżej:

Trzymałem czarnego szlaku, choć zgubiłem go na zjeździe. A to dlatego, że skupiałem uwagę na tym co może kryć się pod liściami. Na Budzinie wjechałem w niego znowu i spod Tułu pojechałem nim w stronę Goleszowa. Świetnie. Trochę po lesie i do domu.

Kilometrów mało, całkiem dużo terenu co mi akurat nie przeszkadza. Trochę trwało zanim się rozkręciłem ale z każdym kilometrem coraz lepiej jechało moje wozidło ;).