Marek87 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2014

Dystans całkowity:564.00 km (w terenie 121.00 km; 21.45%)
Czas w ruchu:33:58
Średnia prędkość:16.60 km/h
Suma podjazdów:8827 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:94.00 km i 5h 39m
Więcej statystyk

Poranna kontrola singli i holowanie z Ustronia

  • DST 105.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:53
  • VAVG 15.25km/h
  • Podjazdy 1189m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 marca 2014 | dodano: 30.03.2014

W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałbym się tak wspaniałej, rowerowej, pogodnej niedzieli. Umówiłem się na wspólne pedałowanie z ludziem ;). Ludź powoli łapie temat deptania po pedałach i wymyślił spotkanie z koleżanką z liceum w Ustroniu. Zostałem tym samym wprowadzony w stan małego szoku, ponieważ to ja byłem dotychczas odpowiedzialny za planowanie wypadów. Odpowiedź na owe plany zawsze była jednakowa i bardzo leniwa: "Ja się dostosuję" :). Zamierzałem jednak coś zrobić na rowerze w górach więc przed wycieczkowym tripem do Ustronia (start ok. 10:30) wyjechałem w Javorovy celem kontroli jak tam się mają te moje dwa świetne, niedawno odkryte single. Pobudka o 6 (jeszcze 4 godziny wcześniej, przed zmianą czasu byłaby to piąta). Patrzę na termometr: 0 stopni. Że niby jeszcze kurtka? Wyjścia nie było. Wyjazd o 7 z kompletną niechęcią. Po Czechach przez Nebory do Gutów. Niebieskim na górę. Po singlu :). Noga trochę zamulona ale dawała jako - tako radę. Awaria z tym singlem (w pozytywie). Wszystko wyjezdne prócz końcówki. To znaczy akurat mnie brakło. Jakieś 5 metrów po zakręcie



Javorovy jak to Javorovy. Dla Bielszczan odpowiednikiem jest Szyndzielnia, Dębowiec czy Magurka. Dla ludzi z Andrychowa Leskowiec. A Javorovy to taka przyjemna górka w pobliżu Cieszyna. Do zdobycia przeróżnymi wariantami. Dobre miejsce do ćwiczenia techniki. Mowa tu zarówno o tym singlu, zielonym z Gutskiego Siodła czy zielonym wzdłuż wyciągu.
W stronę Cieszyna.

W stronę polskich gór...

Wieża.

Ktoś tu chyba wyłożył dywan. 1000m n.p.m. Może wystarczyłby trekking? ;)
Znajdź kamień.

Zaczynamy zabawę :). 100m w lewo po wbiciu na żółty szlak od strony szczytu Javorovego.

Singiel, tak jak pisał Andrzej (dzięki) jest z początku mocno ściągający w dół (prowadzi po stromym trawersie). Ogólnie jest bajeczny. Wymaga dobrego balansu ciała. Daje mocne wrażenia. Trzeba uważać. Miejscami jest gorąco! Zjeżdżałem co prawda jak pokraka, ale się poprawię :).
Powrót do Cieszyna przez Gutskie Siodło, Rzekę, Smilovice. Obrócone na spokojnie, bez specjalnej spiny brutto w 2h40min. Szybka organizacja, bo jedziemy do Ustronia! Wziąłem górską szosę (Kellysa) i jedziemy luzacko w kierunku celu jak najwięcej bokami. Ludziowi się chyba spodobało, bo ambicja pedalingu momentami mnie zadziwiała.
Co do mojej jazdy. Mój Kellys nie trzyma się do końca "kupy". Coś trzeszczy w suporcie ISOFlow, coś huczy  z bębenka. Blaty w korbie trochę powyginane... Takie pierdoły. W stronę Ustronia zaniepokoiła mnie momentami pewna skłonność napędu do luzu podczas pedałowania. Pół obrotu korby bez efektu (jak przy pedałowaniu do tyłu). Coś się zaczęło dziać. Ale jedziemy dalej. Do Ustronia przez Kozakowice, Bładnice. Spotkanie z koleżanką, wzdłuż wałów Wisły... Po czasie kompletnie niespodziewane spotkanie z kolegą (też z liceum z klasy) i jego żoną. Następnie posiedzenie przy kawie. Było bardzo fajnie i miło. Powrót z koleżanką do miejsca pierwszego spotkania. Czas brać się do Cieszyna. Ludź marudził mi, że nie jest "sponiewierany" więc na szybko wpadł mi do głowy Chełm (taka kretowina). Nic z tego nie wyszło. Sytuacja stawała się coraz bardziej wesoła, gdy już nie pół a kilka obrotów korbą czyniło rower urządzeniem napędzanym zależnie od siły w nogach. Potem było ich kilkanaście aż w końcu dwa koła stanęły mi rozpaczliwie na środku drogi w Bładnicach i zawołały jak gdyby z radością i pełną drwiną "Ty już dalej nami nie pojedziesz!". Czy do przodu, czy do tyłu - korba kręciła się jednakowo :). Z początku chciałem przemieszczać się jak na hulajnodze, ale tryb ten na dłuższą metę był dla mnie stanowczo niewygodny. Gdybym był sam, miałbym problem. Postanowiłem dokonać zmiany w hierarchii i awansowałem ludzia na kierownika mojego wspaniałego, choć zdefektowanego pojazdu. Sam siebie zdegradowałem do poziomu starego, kiczowatego Superiora. Rolą kierownika było utrzymywanie pozycji pionowej połączonej z trzymaniem jedną ręką paska od mojego plecaka (standardowa procedura holownicza). Kozłem ofiarnym byłem ja czyli motor napędowy tego połowicznie zaangażowanego w przemieszczanie się tandemu ;). Ujechaliśmy niewiele i zaczęły się jęki. Moje na podjazdach i kierownika sterującego. Że niby za wolno, że czemu tak puchnę, że kierownik nie ma sponiewierki i się nudzi. Było tego tak dużo, że nie jestem w stanie wygrzebać z mózgu innych wyżaleń. I weź tu zrób człowiekowi dobrze. Wiatr we włosach, jazda za friko a ta jeszcze marudzi ;). Mało tego! Kierownik oprócz żali wyrażał niesamowitą dumę z tego, że gdyby nie on (ona) to bym sobie nie poradził! Brakowało tylko trójkąta ostrzegawczego na plecach i liny holowniczej, o której ostatnio myślałem. Kierownik stawał się tak bezczelnie złośliwy, że zaczął mnie w dalszej fazie perfidnie wykorzystywać. Z pełną premedytacją, przed zjazdami odpychał się od moich plecakowych pasków z dumnym uśmiechem na twarzy. Trwało to do najbliżyszch podjazdów gdy rozpaczliwie szukał punktu ponownego, rozpaczliwego zaczepienia się... Dojechaliśmy do Cieszyna szczęśliwie. W zasadzie powinienem tu dołożyć trochę kilometrów, bo częściowo pedaliłem za dwóch :).

A tak bardziej poważnie... Było po prostu skrajnie zabawnie :). Bółe brzucha od śmiechu z powodu złośliwych tekstów z obu stron. Tego się absolutnie nie da opisać! Kompletnie bym się nie spodziewał, że wybitnie luźna wycieczka rowerowa może obrócić się w tak nieoczekiwany splot zdarzeń. Awaria rowera doprowadziła mnie do smiechowego stanu agonalnego. Totalnie spontaniczne sytuacje są zdecydowanie najlepsze. O cholera. Nie mam po prostu słów. Jedynie co mogę napisać to DZIĘKUJĘ!!! ;-)

Route 2,534,955 - powered by www.bikemap.net



Girova z bonusem "pjur emtebe"

  • DST 123.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 16.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1934m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 marca 2014 | dodano: 30.03.2014

Sobota. Nadrabiamy z bbRiderZ zaległości z zeszłego tygodnia. Cel: Girova. Zaproponowana trasa przez Kubalonkę, Istebną, Pisek powodowała u mnie zawroty głowy z powodu swej "bylejakości". Nawet dołożenie Filipki było jakieś takie nijakie. Z racji przebywania w Istebnej zaproponowałem aby objechać dodatkowo część trasy maratonu MTB z roku 2013. Zbiórka o 8 w Ustroniu. Skład wybitnie okrojony. Marzena, Grzegorz... (tutaj miejsce dla tych, których nie było!). Początkowo mgliście, chłodno. Im bliżej Wisły tym coraz piękniej! Szłapy trochę wychłodziło, ale na podjeździe koło Zameczku się zagrzały. Poszło jak po maśle. To był dobry prognostyk na cały dzień. Jechało mi się jak nigdy :).
Marzena kręci pod górę ;).

Krótki przestój z rozbieraniem się i jadymy dalej, "bo dzień jest krótki".

W stronę Stecówki asfaltem już chyba nie pojadę ;). Nieco niżej jest czerwony szlak, który ostatnio przemierzałem z buta. Nieco mokrawy i tym samym w sporej części jednak "przeprowadzalny". Z drugiej strony, pozostałymi fragmentami wręcz zachwyca. W naszym przypadku skończyło się na: moim utopieniu w bajorze przedniego koła i przewróceniu się przez kierownicę przy minimalnej prędkości (dłonie z nadgarstkami wylądowały w błocie) - śmiechu po pachy; utopieniu przedniego koła w błocie po piastę (!!!!) u Grzegorza wraz z błotnym SPA biodra - tu chyba posypały się pozytywne przekleństwa; Marzena przetrwała próbę dzielnie - chyba bez skutków ubocznych i z uśmiechem na twarzy. Jak zwykle. My z Grzegorzem mieliśmy do wypucowania ubłotnione tarcze hamulcowe :). Dotarliśmy na Stecówkę i chwila na krótkie jedzenie. W momencie napatoczył się darmozjad który chciał wysępić żarcie. Ni cholera nie dam ci! Ale wytarmosić w powietrzu to ja mogę.

Dalej trasą MTB, po agrafkach, wielkich kamieniach, po których Marzena jeszcze "nigdy nie jechała" (nie ma na zdjęciu).

Przejechali i jadą dalej..

Dziołcha jest dzielna i walczy! Widać, że niby łatwo, ale naprawdę jest powód aby dusić w pedały!

Dojeżdżamy na Karolówkę. Grzegorz robi fotę mojej mor..., twarzy. Ale jestem zajebisty.

Ten model nie ma ze mną szans. Nawet jak mu rower dęba stanie.

Marzen zaliczyla upadek w kierunku Gańczorki i Tynioka. Łokieć strzaskany, ale kości widać nie było. Jedzie dalej. Nie dzwonimy jednak po GOPR .

Pod Gańczorką na niebieskim.

Tyniok. Mieliśmy jechać jeszcze na Ochodzitą ale odpuściliśmy. Że po asfalcie? Niiiima takiyj opcji.

Marzena i jej wspomnienia z dzieciństwa...

Zjechaliśmy terenem do Istebnej. Z Istebnej do Pisku bokiem wzdłuż Olzy. Dalej conieco po łąkach i polną drogą. Z Pisku czerwonym na Girovą. Przyjemnie. Początek po wąskich, poprzecznych płytach. Dalej szutrem. Końcówka części "wyjezdnej" przed Komorowskim Groniem

Na Komorovski Gruń na około szutrówkami, bo czerwonym ni cholera jechać się nie da.
Poczekalnia po ambitnym fragmencie dalszej części czerwonego. Jaki ja jestem piękny... A i noga podaje. Wniebowzięcie Marka.

Końcówka czerwonego lansuje i przepełnia mózg niezmierzalną ilością euforii i szczęścia. Marzena coś o tym wie... Kto nie widział ten nie wie o czym tu piszę :). Nawet mnie się udzieliło. Szok!


Tutaj widać conieco szczęścia :).

Na Girovej mała siesta. Kofola musiała być. Klimat umilało wycie, to znaczy pianie koguta. Oj co to był za agent. Rozbawił nas do łez :). Jest na końcówce filmu: https://www.youtube.com/watch?v=itJCq-HoxKA&featur...

Decyzja zjazdu do Jabłonkowa najpierw szlakiem czerwonym potem niebieskim. Przy starym kamieniołomie.

Na dole :). Sralpe Polska na facebooku też się o nas dowiedziało :).

Z Mostów przecięliśmy szutrówką narciarskie trasy zjazdowe. Z Jabłonkowa do Bystrzycy i w górę na Budzin. Tam pożegnanie. Po drodze do Cieszyna nie odpuściłem świetnego czarnego szlaku pod Tułem w stronę kamieniołomu w Lesznej. W Puńcowie odbiłem w stronę Kojkovic i dalej do domu m.in. po takiej ścieżce wzdłuż granicy :). Miodzio.

Super trip. Dziękuję uczestnikom za udział! Było czadowo. Jak zawsze!

Route 2,533,265 - powered by www.bikemap.net




Trzy Kopce, pod Grabową, Stary Groń

  • DST 95.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 17.43km/h
  • Podjazdy 1278m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 marca 2014 | dodano: 23.03.2014

Na niedzielę zaplanowany został trip z bbRiderZ na Girovą i Filipkę przez Kubalonkę i Istebną. Niepewna pogoda zmusiła nas do korekty trasy (jak się potem okazało - niekoniecznej, bo w sumie prawie nie padało). O zmianie planów dowiedziałem się od dzwoniącej Marzeny gdy byłem w drodze do Ustronia (w Cisownicy). Zbiórka na rondzie w Górkach. Po spotkaniu pojechaliśmy na Trzy Kopce z doliny Leśnicy szlakiem koloru zielonego. Początkowo po płytach, potem fajnie, w terenie. Marzen w akcji:





Grzegorz na poniższej polanie skutecznie wypłoszył zające:


Gruppen foto:


Na Trzech Kopcach chwila na jedzenie i modyfikacje kopyta tzn. położenia bloków ;). Były też koty - sępy. Jednego trochę przydeptałem.


Z Trzech Kopców w stronę Grabowej. Miodzio :).


Po czasie Grzegorz ponawigował swoim GPSem w głowie tak, że jechaliśmy kompletnie bez szlaku bo świetnych terenach (również z singlami). Taki mini - wyryp :). Po drodze Maciek na dobiciu uszkodził oponę. Zostałem przez to wtajemniczony w kwestię bezdętkowych laczy i mleczka uszczelniającego, które się w nie wlewa. Pomijam świetny efekt gejzeru owego mleczka z opony, która była nieco zbyt mocno dziurawa :). Grześ wypatruje Marzenę (strasznie po niej jechał - motywująco :) ).



Jedzie:

 

Ze Starego Gronia zjazd w dół do Hołcyny również bez szlaku z przejazdem przez bajoro :). Potem heble się zagrzały.
Na dole.



Potem jechaliśmy wzdłuż wałów Brennicy do Górek Małych i przy rondzie nastąpiło pożegnanie. W drodze powrotnej przejechałem się przez Goleszów koło skoczni i zbiornika wodnego Ton. Skusił mnie jedn singiel i w niego wjechałem. Całkiem fajny, lecz z pewnością w drugą stronę :). Następnie była tabliczka "kamieniołom" i się skusiłem.

A to co było potem - przeklinałem. Strome zjazdy, podejścia (kiepy!). Następnie chaszcze, zarośnięte ścieżki... Wylądowałem ostatecznie przy skoczniach. Wbiłem się na niezłą "minę". Jeszcze przelot po Dzięgielowskich lasach i do domu po wilgotnym asfalcie. Jak zwykle udany trip. Pomimo, że nie udało się zrealizować planów było warto!

Route 2,526,008 - powered by www.bikemap.net



Towarzysko i górsko :).

  • DST 122.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 07:45
  • VAVG 15.74km/h
  • Podjazdy 2245m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 marca 2014 | dodano: 22.03.2014

Ostatnio nie mam w ogóle czasu na jeżdżenie. Częste wyjazdy, dużo roboty... Dodatkowo chodziłem sporo po górach z fajną ekipą (conieco kosztem rowerowania). Dzisiaj, w tak piękną, sobotnią pogodę wyrwałem jednego ludzia :) na rower aby owy ludź mógł załapać nieco klimatu rowera (odpalony mój stary Superior ze zmienionym napędem). Chłopaki z Cieszyna pojechali w góry a my po dolinkach: Ligotka Kameralna i Rzeka. Świetnie spędzony czas (dziękuję). Powrót o 14. Miałem stanowczo za mało. Po 15 minutach wyrwałem z kąta białą strzałę (Meridę) po zimowym okresie "wegetacji" (na jej miejscu był Kellys). Amor po serwisie, reszta zrobiona własnymi "ręcami" :). Piasty i inne pierdoły. Zjadłem conieco i w drogę. Cel niezbyt oryginalny: Czantoria. Wsiadam na rower, zaczynam jechać... No ja. Całkiem inna bajka! Do Kojkovic nie asfaltem a terenem (alfalt to zło czasem konieczne) wzdłuż granicy, gdzie ostatnio biegałem. Rewela! Czantoria a tle:

Z przejścia granicznego koło Budzina na czerwony i do góry! Prawie wszystko wyjezdne. Pomijając w sumie jakieś kilkadziesiąt metrów. Miejscami bardzo pryjemnie:
 
Dalej towarzystwo dwóch kolarzy. Nie doszedłem ich co prawda (było blisko), ale czuli presję ;). Hehe ;). Jak tylko stanąłem na krótkie zdjęcie to widziałem, że przystawali:).

Na górze. Podjazd daje w dupę :).

To już jest nudne...

Na szczycie myślałem czy jechać na Małą Czantorię ale żółty szlak spod Stożka w kierunku Filipki kusił mnie niemiłosiernie. No to dawaj po klasyku Beskidu Śląskiego. Stroma kiepa z kamerdolnią przejechana (zjechana) z kilkusekundowym postojem. Całość jak zwykle wyniszczyła mi mózg (pozytywnie!).
Na szlaku w stronę Soszowa.

Tu mi jeszcze coś nie wyszło...

Ale tu już coś widać:

Soszów odpłynął. Nie przepadam za tym ośrodkiem ale w tym roku tam jeździłem. Bo było za friko! Hehe. Nie znoszę tej komercji i cwaniactwa! TFU! Stożek wymiata pod względem "kultowości" i normalności.

Na Soszowie. Po prawej Stożek.

Pod Stożek oczywiście kawałek z buta i na żółty. Co za rozkosz! Singiel (z początku do góry) jak się patrzy!!!

Tutaj dalsza część awarii mózgu. Szaaaał!.

Spod Stożka na Filipkę:

Z Filipki zielonym w dół. Na półmroku pod Budzin i do domu. Bardzo fajnie spędzony dzień! Oby więcej takich! Sezon rozpoczęty z pełną bombą przy niesamowitej przyjemności z jazdy po górach. To ja lubię!
Użyte rowery: dwa. Ale z racji, że Merida zniosła większą wyrypę to ten rower został umieszczony we wpisie...

Route 2,525,019 - powered by www.bikemap.net



Deszczowo i wietrznie: Loućka, pod Kałużny.

  • DST 73.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 17.11km/h
  • Podjazdy 1646m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 marca 2014 | dodano: 22.03.2014

Trudno mi opisać tą moją niedzielną aktywność na rowerze w deszczu i przy porywistym wietrze. Nie mogłem usiedzieć w domu a pogoda była paskudna. Po południu wyjechałem sprawdzić podjazd na Loućke. Pisał ostatnio o nim Daniel (tutaj). Pomimo ogólnie pojętej wilgoci jechało się fajnie.
Prawie Puńców. Z tyłu po lewej Czantorie.


Początek fajny... Tak jak wyczytałem w relacji. Potem większa kiepa. Oj... szybko sprowadziła mnie do młynka.


Na górze przogromny wiatr. Totalne wydmuchowisko!


Z Loućki zjechałem na Filipkę i dalej żółtym do Jabłonkowa. Fajnie się tam śmiga. Szczególnie w deszczu i na łysych oponach :).


To byłaby końcówka jako-takiej jazdy. Miałem jechać do domu ale moja chora ambicja nakazywała podjechać pod coś jeszcze. Z Jabłonkowa do Kosarzysk zostałem tak okrutnie sponiewierany wiatrem i pagórkami, że kompletnie odcięło mi dopływ paliwa. W żołądku pustki. Ze sobą nic nie zabrałem. Z Kosarzysk toczenie się (dosłownie) na przełęcz między Ostrym a Kałużnym. Dalej... szczerze? Niewiele pamiętam. Nigdy, absolutnie jeszcze nigdy tak źle mi się nie jechało. Było mi słabo a w pysk wiał huragan. Z Tyry do Trzyńca w dobrych warunkach popinkala się 30-35km/h bez wysiłku (w dół). Ja tam nie mogłem przekroczyć 20km/h z pełnymi "siłami" wkładanymi w pedały. Do zapomnienia!!!! Klapa na całej linii. Przy pucowaniu roweru zorientowałem się, że tylne klocki na tripie utraciły połowę swej grubości. Niedawno włożyłem nowe. Szok!


Route 2,500,642 - powered by www.bikemap.net



Tam gdzie tirem nie wjedziesz... Bolonia

  • DST 46.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 20.44km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 535m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 marca 2014 | dodano: 04.03.2014

Weekend za granicą. Pierwszy w tym roku! Cud, że tak późno!  Pomimo prognozowanej złej pogody we Włoszech (konkretnie to w Bolonii) wziąłem jednak dwa koła na naczepę. Do południa w niedzielę miało padać a po południu już bez deszczu. Sprawdziło się. Temperatura około 9-10 stopni. Pół dnia przespałem po całej nocy jazdy. Po 14 wylazłem z auta na rower i przetestowałem ciuchy bbRiderZ wraz z nogawkami i rękawkami. Są rewelacyjne jakościowo i w ogóle...

Spod lotniska w Bolonii do ścisłego centrum. Zgodnie z tytułem - tam gdzie tirem nie wjedziesz tam się rowerem wpierniczysz! Sporo świateł, ruch niewielki... Po drodze wyprzedził mnie samochód z grupką ludzi krzyczącą w moją stronę przez otwarte okna wraz z klaskaniem w dłonie :). Jakieś świry - jak to Włosi - oni mają fioła na punkcie rowerów.



Fajne riksze!


Nie pytajcie mnie co jest na tych zdjęciach. Nie kręci mnie za bardzo zwiedzanie ale fajnie się patrzy na te budynki...
Pokręciłem się trochę i wyjechałem z centrum. Ilośc liudzi (turystów) w niektórych miejscach dyskwalifikowała jazdę na rowerze. Koszmar!
Wyjazd z centrum - jakiś klient na Specu. Jak ja byłem turystą to on był... hmmm... miejscowym flegmatykiem. Po kij mu te hydreauliczne heble i w ogóle cały rower. Ledwo się toczył.

Z Bolonii na czuja (nie miałem jeszcze mapy Włoch w Garminie) pod górę w kierunku jakiejś miejscowości na "C". Spoko, coś się zaczęło dziać.


Na dole, za zbiornikami wodnymi często ujeżdżana przeze mnie autostrada A1 w kierunku Florencji, Rzymu...

Powrót do Bolonii też spontanicznie. Znowu do centrum...

Trochę się rozpadało. Na dodatek zerwałem łańcuch na środku placu (chyba był źle spięty). Na ziemi pełno konfetti (wcześniej odbywała się jakaś impreza dla dzieci). Moja upartość nie pozwoliła mi pozostawić we Włoszech tak poważnej części do mojego roweru (zapasowa była w torebce podsiodłowej). Jedna połowa spinki wisiała w łańcuchu a drugiej szukałem na obszarze kilku metrów kwadratowych. Po chwili podszedł do mnie jeden Makaron i pytał co się stało. Przypadkowo jakiś idący turysta kopnął w ową spinkę, po czym zabrzęczała :). Uradowany spiąłem łańcuch i pojechałem do auta...

Kilometrów niewiele. Dwie godziny z kawałkiem... Lepsze to niż się kisić w aucie.
Więcej fot TUTAJ.