Grudzień, 2014
Dystans całkowity: | 467.00 km (w terenie 113.00 km; 24.20%) |
Czas w ruchu: | 30:45 |
Średnia prędkość: | 15.19 km/h |
Suma podjazdów: | 8777 m |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 66.71 km i 4h 23m |
Więcej statystyk |
Ostatnia rundka w 2014r.
-
DST
38.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
01:44
-
VAVG
21.92km/h
-
Temperatura
-4.0°C
-
Podjazdy
321m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorem w Sylwestra po okolicy. Wcześniej zaliczyłem niezły wschód słońca na Łysej Górze (na piechotę). Dla zainteresowanych focisze z tego wydarzenia są tutaj: FOTKI (sporo bawiłem się cyfrowym lustrem w manualu). Start rowerem ok. 18. Miałem jechać na Mały Javorovy ale plany się pozmieniały i szybciej popedaliłem do domu. Bardzo fajnie się jechało! Przed siebie! Noga kręciła dobrze, choć miejscami było nerwowo na śliskich zakrętach. Jazda w 80% po ubitych, białych drogach.
Komorna
Barania Góra eXtrEmE ;)
-
DST
42.00km
-
Teren
18.00km
-
Czas
04:52
-
VAVG
8.63km/h
-
Temperatura
-7.0°C
-
Podjazdy
1440m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak to zwykle bywa - wszystko zaczyna się na fejsbuku. Jeden Jakub zarzuci drugiemu Jakubowi pomysł na epicką wyprawę więc żal przy okazji nie skorzystać. Problem w tym, że owa wyprawa w moim odczuciu nie miała nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Szczególnie po tym co przeżyłem dzień wcześniej na Błatniej, Klimczoku i Szyndzielni. Uparcie jechali, to się doczepiłem. W końcu - jak przeczytałem - Lajf is brutal. Czerwonym od Węgierskiej Górki na Baranią! Pokonywałem go ostatnio ale w normalnych warunkach. Jedynym faktem, który trzymał mnie przy podjęciu ostatecznej decyzji udziału była zapowiadana piękna, bezwietrzna pogoda. To oznaczało fajne widoki!
Przy -10 stopniach w Cieszynie ładuję rower do samochodu po czym jadę ślimacznie po szklance przez Bukowiec w stronę Ochodzitej. Tam teperatura -14. Po moim smsie dzwoni zadyszany Karel, że będą mieli mały poślizg. Intrygowała mnie ta zadyszka w głosie, ale te czuby rzeczywiście jechały na rowerach z Czańca/Andrychowa do Węgierskiej Górki! Pomyślałem, że nie będę czekał więc pod Ochodzitą zostawiłem samochód (strzał w dychę, co okazało się potem) i 17km, większość z górki pokonałem do Węgierskiej na rowerze. Na miejscu miałem zlodowaciałe rzęsy od kilku podjazdów i małego zgrzania się, pomimo niezłej zimnicy na zewnątrz. Na początku czerwonego zderzenie się i powoli jedziemy czerwonym do góry.
Dwa Jakuby podjeżdżają © Marek87
Podjazd fajny. Kilka przerw, uślizgów, łapań oddechów. Dobry, techniczny skubaniec! Szczególnie w tych warunkach.
Chwila na oddech © Marek87
Kuba w akcji. W bidonie pewna zawartość środka do zwalczania zmiany stanu skupienia cieczy w ciało stałe :). Na to bym nie wpadł, bo nie mam z reguły takiej natury :)))).Wiadomo o czym mowa... ;).
Kuba ciśnie © Marek87
Karel też walczy!
Karel podjeżdża © Marek87
Wszystko szło w znacznej mierze fajnie. Super klimat, trochę gadki, sporo walki z terenem. Potem nieco widoków w stronę Hal: Rysianki, Lipowskiej i innych górek Beskidu Żywieckiego.
Widoczki na szlaku © Marek87
W dalszej części więcej pchania, ale jazda również była! Singiel na szlaku w tych warunkach był bardzo ambitny ale dało radę coś ukręcić! Zaraz za nim pchanie. W takich warunkach (nie wiem jak u chłopaków) przyjemne ;).
Wypych po świetnym singlu © Marek87
Im wyżej, tym naturalnie coraz więcej śniegu. Rower wyraźnie częściej przestawał być przydatny. Niemniej jednak na płaskich odcinkach dało się odczuć sporo frajdy z jazdy!
Czerwony na Radziechowską © Marek87
Na zjazdach bardzo emocjonująca walka z równowagą. Szczególnie gdy wiesz, że pod śniegiem leży niezła ilość kamieni przeróżnej wielkości :).
Zjazdy z głową © Marek87
Bardzo przyjemne fragmenty jazdy w puchu! Coś niesamowitego :).
Puszek to jest to! © Marek87
Już przed Halą Radziechowską pchanie rozpoczęło się na poważnie. Ciężko.
Wypychamy środki transportowo-zabawowe ;) © Marek87
Co z tego, że trzeba było pchać pod górę, skoro na płaskich odcinkach dało radę zboczyć z wydeptanej ale grząskiej i nierównej ścieżki i tym samym zagłębić się kołami na kilkanaście centymetrów w puchu. W dodatku, w licznych miejscach powstawały nawiane (jak to nazywają Czesi) "języki". Miały one kilkudziesięciocentymetrową grubość pokrywy śnieżnej i niejednokrotnie wjeżdżałem w nie z pełną premedytacją zatapiając w nich całe koła. Bawiło mnie to jak małe dziecko! Fajne uczucie gdy robisz wokół siebie pełną zadymę a śnieg wali po górnej części ud, tudzież biodrach :). W jednym miejscu się "przejechałem", bo pod nawianym śniegiem znajdował się spory, płaski kamień. Powiedzmy, że zbyt gwałtownie mnie przystopowało i zaliczyłem piękne OTB. Chłopaki i ja mieliśmy niezły ubaw :)).
Miejscami głęboko ;) © Marek87
W dalszej części pchaliśmy i pchaliśmy... Ładnych kilka kilometrów. Aż wypchaliśmy na Magurkę Wiślańską.
Pchaaaanie © Marek87
Magurka Wiślańska © Marek87
Zimowe klimaty w pełni © Marek87
Z Magurki Wiślańskiej zjazd w dół. Fajny, emocjonujący. Kilka unikniętych gleb, niepewność pod kołami (szczególnie tym przednim). Rewela :).
Pozdro ziom :) © Marek87
Odcinki jezdne.
Karel w akcji © Marek87
Jedzie Kuba © Marek87
Potem było już tylko pchanie i pchanie pod Baranią Górę. W zasadzie nic mi to nie uprzykrzało życia. W butach chłodno (najłagodniej ujmując) ale do przodu! Jest cel!
Wypych na Baranią © Marek87
Słońce zbierało się ku zachodowi. Szybko uzupełniliśmy kalorie i trzeba było myśleć o zjeżdżaniu.
Górki, góreczki... © Marek87
Jest gites!
Na szczycie! © Marek87
Udaliśmy się czerwonym w stronę Przysłopa.
Czerwony w stronę Przysłopa © Marek87
Mieliśmy zjeżdżać czarnym do Kamesznicy, ale na rozwidleniu czerwonego i czarnego widać było, że jest słabo przetarty (szło nim może kilka osób w ciągu dnia). Schodzenie po ciemku byłoby głupie, więc zaproponowałem chłopakom zjazd do Przysłopa, przelot przez Stecówkę, zjazd do Istebnej, podjazd pod Ochodzitą i transport samochodem. To było zdecydowanie najrozsądniejsze rozwiązanie przy coraz niższej temperaturze. Sam szlak czerwony do Przysłopa przyniósł mi wiele frajdy. Był w miarę mocno udeptany i nie było problemów z jazdą. Końcówka trochę bardziej śliska, ale powoli dało się zjechać. Na Przysłopie bardzo przyjemne spotkanie z liczną grupą wędrowców (w tym z Mikołajem). Byli trochę zszokowani widokiem roweru - tym bardziej jak im powiedziałem, że oprócz mnie jedzie jeszcze dwóch :). O zmroku podjechaliśmy pod Stecówkę. Po ciemku pod Ochodzitą. No i tyle :). Dobrze wiedzieć, że moje czterokołowe wozidło mieści trzy rowery w środku :) (ze zdjętymi kołami).
Chłopaki!!! Dzięki Wam za dobre towarzystwo! Bawiłem się świetnie - jak to zwykle bywa przy takiej ekipie! Sporo wrażeń, sporo wysłku, dużo się działo! To zdecydowanie jeden z wypadów, które na długo zostaną w pamięci! Nawet pomimo tego, że niewiele to wszystko miało wspólnego z jazdą. Zawsze to coś nowego i dlatego tak bardzo mnie korcą te Wasze "epickie" wypady ;)))). Do zaś!
Zadyma w Beskidzie Śląskim
-
DST
93.00km
-
Teren
23.00km
-
Czas
05:29
-
VAVG
16.96km/h
-
Temperatura
-5.0°C
-
Podjazdy
1540m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ambitny plan zimowego objechania trasy: Górki Małe-Błatnia-Klimczok-Karkoszczonka-Grabowa-Salpolol-Trzy Kopce-Orłowa-Równica legł w gruzach. W prognozach było słońce ze śniegiem a wyszło jak wyszło.
Start 6 rano do Górek Małych po wilgotnych asfaltach przy lekko padającym śniegu. W Górkach wzdłuż Brennicy, dalej ul. Barujec w stronę przełęczy za Zebrzydką. Wlot na zielony, potem na czerwony. Coraz więcej śniegu, ślisko i trochę więcej butowania niż zwykle. Tuż przed Błatnią większe opady, mocniejszy wiatr i robiło się coraz ciekawiej...
Przemieszczanie się z Błatniej w stronę Klimczoka stawało się coraz trudniejsze i mozolniejsze. Nieudane telefoniczne kontakty z Marzeną (miała dołączyć na Klimczoku, ale rozsądnie odpuściła na Szyndzielni), walka z miękkim podłożem i przenikliwy chłód utwierdzały mnie w myśli aby dotrzeć chociaż do Klimczoka. Na szczyt udało mi się względnie wypchać rower. Wcześniej były rozpaczliwe wręcz próby jazdy.
Zjazd trasą narciarską? Nie liczyłem, ale były chyba ze trzy gleby twarzą w śnieg. Dotarłem do schroniska.
Po chwili napatoczył się GOPRowiec i z uśmiechem na twarzy rzekł, że to już chyba nie czas na rower :). Pogadaliśmy na chwilę i po skontaktowaniu się z Marzeną udałem się w stronę Szyndzielni aby ostatecznie zjechać do Wapienicy. 15-20 cm puchu na Szyndzielnię zmuszały mnie do prowadzenia rowera po płaskim. Trochę walczyłem starając się toczyć do przodu. Jazda/pchanie pół na pół.
Z Szyndzielni w dół juz lepiej. Widok uśmiechniętych pieszych turystów i popularne komentarze: "Opony na zimowe zmienione?", "Pan tu na rowerze?!" (nie, ku..a na hulajnodze :) ) i inne. Fajnie :). Wygodny zjazd szerokim czerwonym. Widziałem, że ktoś zaliczał w tych warunkach Dziabara (z Szyndzielni). Mnie nie mieści się to w głowie :).
Z Dębowca przelot do Wapienicy (pod górami po szerokich szutrówach przykrytych śniegiem). Potem posiedzenie u Marzeny na barszczu, ciepłej herbacie z miodem. W dodatku suszenie mokrych ciuchów. OGROMNE PODZIĘKOWANIE!
Z Wapienicy do Cieszyna średnio przyjemnie po mokrych drogach z śniegową breją. Napęd zawalił się tym syfem, pozamarzały przerzutki i zostałem praktycznie bez przełożeń.
Biorąc pod uwagę jedynie obwód największej koronki w kasecie to wyszłoby tu chyba ponadnormatywne 38 ;).
W korbie pozostał tylko blat.
Było ciężko, ale w sumie fajnie. Może to głupie ale naprawdę nie żałuję :). Niezła szkoła przetrwania.
Mały Javorovy po ćmoku ;)
-
DST
49.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
02:28
-
VAVG
19.86km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Podjazdy
756m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela miała być ambitnie treningowa a wyszło na to, że o 7mej rano zbyt dużo mokrego zalegało na asfalcie. Okoliczności rodzinno-towarzyskie skłoniły mnie do przebycia niedzieli w domu. Wieczorem o 18 wyskoczyłem na Mały Javorovy. Asfaltowo, choć na podjeździe im wyżej tym więcej śniegu. U góry już 5cm puchu. Na semi slickach podjazd był ciekawy. Zjazd jeszcze ciekawszy :). Wywiało czerep! Dobre i 5 dyszek przed spaniem... Jak zwykle było warto!
Za miasto ;)
-
DST
68.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:02
-
VAVG
22.42km/h
-
Podjazdy
753m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wichura jak diabli. Rano poszedłem biegać. Razem jakieś 10km. Trochę przebieżki, potem 5km w parkrunie i truchtowo-biegowa rundka przez Banotówkę. Po bieganiu zwykle dyszę jak lokomotywa, ale trochę odpoczynku i mogę działać dalej. Pozostało ruszyć po południu górską szosę. Stała już bidula i mogłaby się obrazić :). Po czeskiej okolicy w pagórkowatym terenie. Miał być tylko asfalt a skończyło się i w terenie. Lekkim, bo lekkim ale semi-slicki dały od biedy radę. Rundka przez Chotebuz, Albrechcice, Horni Suchą, Doubravę, Petrovice, Marklowice Górne, Kaczyce. Głównie boczne asfalty, trochę po trawiastych wałach Olzy, trochę błotka. Sporo urozmaiceń. Cool.
Kopalnie Darkov i CSM Jih.
Zbiornik przeciwpożarowy koło Petrovic u Karvinej. Zaraz po zrobieniu foty pogadałem z 15min ze spacerującym starszym panem. Bardzo fajny, miły gość.
Trochę się zmordowałem z tym wiatrem. Było warto. Jak zawsze.
Wschód słońca pod Baranią + śląskie górki
-
DST
131.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
09:06
-
VAVG
14.40km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
2904m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uwaga, będzie trochę wywodów.
Mamy już grudzień - okres
najkrótszych dni w roku. Kilka miesięcy wcześniej stale sobie powtarzałem, że
ten właśnie czas poświęcę na kręcenie się na rowerze po okolicy poznając tym
samym najbliższe, mniej nieznane mi miejsca
w Czechach i w naszym pięknym kraju. Z planów jak zwykle nic nie
wychodzi, ponieważ występuje u mnie nieodparta ochota sporego, długiego wysiłku z dala od miejskiego szumu i tego co
otacza nas na co dzień. Tym bardziej, że z racji mojej specyficznej roboty, nie
mam możliwości regularnego jeżdżenia (nie wspominając już o innych formach
aktywności fizycznej). Rower i góry to jest to, co mnie niewyobrażalnie odpręża
i wyłącza od reszty świata i moich problemów. Jedni lubią doprowadzić się do
stanu agonalnego bawiąc się na imprezie z dodatkiem %. I nie mam nic przeciwko
temu, bo przecież każdy z nas jest inny. Oczywiście raz na czas wypada
wyskoczyć na piwo z kumplem/kumplami ale
priorytet u mnie to osiągnięcie stanu zgonu podczas długotrwałego wysiłku. Mam
tu na myśli sytuację, gdy po powrocie do domu bierzesz prysznic z trudem stojąc
na nogach, trzęsą Ci się uda i walczysz z równowagą (czyli w zasadzie podobnie
jak po obfitej, alkoholowej imprezie- tyle, że zdrowiej, taniej i bez kaca ;) ).
To, jak i wiele innych, dodatkowych
wrażeń daje mi właśnie rower w górach. Pasja, która za każdym razem oferuje
mi COŚ innego. To COŚ jest niejednokrotnie niezapomnianą przygodą do której
wraca się głębokimi wspomnieniami. Należą do nich zarówno odmienne widoki,
zróżnicowane warunki, nieplanowane sytuacje, uprzejme, nowopoznane osoby
(innych w górach raczej nie ma, choć zdarzają się i gbury) i wiele, wiele
innych rzeczy… jak chociażby konkretna dawka adrenaliny na karkołomnych nieraz
zjazdach i wiele śmiechu przy różnego rodzaju wyłożeniach się. Można przejeżdżać tą
samą trasę po raz któryś i zawsze coś zaskakuje, wyzwala inne emocje i
wrażenia. Nie wspominając już o dodatkowym, wyborowym towarzystwie na takich
wypadach. Wtedy już jest odlot z konkretną dawką humoru! No i jest jeszcze
jedno w tym całym rowerze: MOBLINOŚĆ. Jadąc na rowerze po szlaku nie interesuje
Cię to gdzie postawiłeś samochód (oczywiście tylko w przypadku, jeśli jedziesz
rowerem z domu, co zresztą często sam praktykuję). Ten fakt potęguje istotę
wolności, niezależności od wszystkiego wokół. Tylko człowiek, góry, rower i
spontaniczne pomysły. Zdumiewające jest to, że górki można objeżdżać w poprzek,
wzdłuż, wyjechać jedną stroną, zjechać drugą poznając tym samym kolejne nowe
szlaki. I dzięki temu jest ciekawie!
Rankiem na czerwonym szlaku © Marek87
W ciągu dnia mamy obecnie około
ośmiu godzin przy świetle słonecznym. Dla spełnienia wyżej opisanego warunku
(długotrwały wysiłek), obecny czas to doskonała okazja aby połączyć piękne z
pożytecznym. Mam tu na myśli wschód słońca, po obejrzeniu którego do dyspozycji
jest tych ładnych kilka godzin na kręcenie aż do zmroku. Jakiś czas temu
oglądałem to wydarzenie na Łysej Górze. Teraz przyszła mi myśl na Baranią Górę
w Beskidzie Śląskim. Myślałem o tym od około dwóch tygodni. Albo i trzech –
nieważne. Chłopaki z endurowej grupy bbRiderZ oraz Arek powrzucali na fb
ostatnie fotki z Szyndzielni/Baraniej. To co zobaczyłem po prostu mnie
natchnęło i zamurowało. W sobotę były gruntowne, przedświąteczne, całodniowe
porządki wraz z myciem okien. W niedzielę czas na jakiś wypad. Pobudka o 3 w
nocy. Myślisz, że mi się chciało?! Tym bardziej, że poszedłem spać 30 minut po
północy… Wstałem tylko i wyłącznie dlatego, bo chciałem uniknąć późniejszego
żalu do siebie samego, że tego nie zrobiłem! To byłby znacznie większy i
dłuższy ból niż te kilka sekund w czasie których trzeba było zmusić ciało do
działania (tzn. zwleczenia się z łóżka). Potem już poleciało z górki… Przyciąganie wyra
było bardzo silne, szczególnie że w głowie istniała świadomość temperatury
oscylującej wokół kilku kresek nad zerem po drugiej stronie okna. Wyjazd krótko
po 4. Jak to zwykle bywa – dojazdowa
konieczność czyli kilkadziesiąt kilometrów zdzierania opon na asfalcie. Tylnej laczy
już w zasadzie zdzierać nie muszę, bo już się prawie starła. Coś tam jednak
jeszcze minimalnie z niej wystaje i trzeba ją dokończyć… ;). A więc żalu nie
ma. Do Wisły Czarne przy pustych drogach, bokami, głównie w ciemnościach.
Latarka z aliexpress na kierownicy dawała radę. W Czarnym zrobiło się trochę
ślisko, chwycił lekki mróz i na niewymagającym podjeździe na Stecówkę miałem
trochę problemów z lodowiskiem na gładkim asfalcie (mało co a dwa razy bym się
wyłożył). Wjechałem w teren na szlak koloru czerwonego w stronę Karolówki i od
razu zrobiło się bosko. Szlak przyprószony śniegiem, przyczepność względna,
skąpe światło przed rowerem, wokół ciemność z pojawiającą się coraz
wyraźniejszą szarością na horyzoncie (fot. wyżej). Przed Przysłopem skręciłem w
prawo – tak jak Karel z ekipą na rozjeździe po zeszłorocznym maratonie MTB w
Istebnej. Fajna, dzika droga zmieniła się w szutrówkę (pokrytą świeżym, niczym niezmąconym śniegiem) i prowadziła cały czas w dół. Lekko zaniepokojony faktem, że za pół
godziny jest wschód słońca a ja cały czas się obniżam, dojechałem w końcu do
czarnego szlaku. Pozostało 20 minut więc przycisnąłem mocniej na pedały (czarny
jest super, choć kilkaset metrów to był jeden wielki lód pokonywany z buta i to
z duszą na ramieniu) i dotarłem pod szczyt na wysokości ok. 1050m n.p.m. Przez
tych kilka minut poprzedzających wschód słońca ogarnia człowieka okropna
ciekawość. Wydawać by się mogło, że samo wydarzenie jest bardzo monotonne ale
trzeba od razu dodać, że towarzyszy temu wszystkiemu sporo emocji! Polecam
wypróbować chociaż raz – tego nie da się opisać! Trzeba to przeżyć. Ja już
wiem, że będę to częściej praktykował ;). Pozostało mi więc tylko oglądać i
rozkoszować się wschodzącą nad Tatrami, najjaśniejszą gwiazdą naszego Układu
Słonecznego. Nieźle trafiłem, bo coś takiego nie zdarza się często! Byłem tak
przejęty całym wydarzeniem, że jakiś perfidny kikut drzewa wlazł mi w kadr. No
cóż. Można wymazać w psie ale nie chce mi się bawić w klikanie.
Wschód słońca pod Baranią Górą © Marek87
Wschód słońca nad Tatrami © Marek87
Górki i Mała Fatra po prawej © Marek87
Nad trawą ;) © Marek87
Doskonale było widać Małą Fatrę…
Mała Fatra © Marek87
… jak i Niskie Tatry.
Niskie Tatry © Marek87
Jak zwykle przy takich wrażeniach
(na fotach nigdy tego nie oddam) „straciłem” trochę czasu. Wyjechałem na szczyt
stając po drodze na chwilkę…
Wysokie Tatry © Marek87
Rower i górki ;) © Marek87
Rower w górę ;) © Marek87
Na szczycie wszedłem na wieżę,
porobiłem trochę zdjęć (bardzo mocno wiało) i udałem się w stronę Skrzycznego.
Na poniższym zdjęciu, po prawej charakterystyczny
Stożek z częściowo naśnieżoną czerwono-czarną narciarską trasą zjazdową. Lubię
tą górkę na nartach! Jest tak w sam raz. Ma swój niepowtarzalny klimat i niejednokrotnie spędziłem na niej caluśki dzień zjeżdżając na dwóch deskach z jedną 15-minutową przerwą. Z tyłu najwyższa – ta
bardziej na prawo - Łysa Góra.
Polskie i czeskie Beskidy © Marek87
Zielonym w dół. Po prawej Babia
Góra.
Beskid Żywiecki © Marek87
Zjazd z początku fajny, potem
znacznie wężej, ślisko i nerwowo ale ostatecznie się uporałem. Podjazd pod
Magurkę Wiślańską po luźnych kamieniach poszedł względnie, choć dwa razy się
podparłem.
Dalej było sporo fajnych
widoczków. M.in. Jezioro Żywieckie. Po lewej trasa narciarska (ten biały, ledwo
widoczny pasek) i góra Żar.
Jezioro Żywieckie i góra Żar © Marek87
Taki sobie szlak na Skrzyczne.
Przyczepność ok, nawet pomimo łysej tylnej opony.
Zielony szlak na Skrzyczne © Marek87
Malinowska Skała. Przydałem się
do zrobienia zdjęcia trójce wędrowców na Skrzyczne.
Malinowska Skała © Marek87
Z Malinowskiej Skały to już w
zasadzie moment i jest się już na Skrzycznem. Wygodny szlak, choć miejscami
więcej kamieni.
Na zielonym szlaku © Marek87
Klimczok i Szyndzielnia ze
Skrzycznego.
Klimczok i Szyndzielnia © Marek87
W dole Meszna, Wilkowice, Buczkowice,
Rybarzowice, Kalna, Godziszka, Łodygowice, Lipowa i inne wioski. Z tyłu Beskid
Mały z Magurką Wilkowicką, Czuplem. Jest i wspominany wcześniej Żar.
Beskid Mały © Marek87
Wieża na szczycie.
Skrzyczne - szczyt © Marek87
Zbyt długo nie zagościłem na
górze. Zjechałem niebieskim szlakiem do Lipowej. Jest fajny. Z początku w
lesie, potem szerzej po niezłych kamieniach na otwartej przestrzeni (foto
niżej). Środek bez większych emocji, choć korzonki z boku są fajne. Końcówka
fajna, stromsza i bardziej techniczna. Tarcze hamulcowe trochę się zgrzały. Na
końcu było ultra-wycie ;).
Żywiecczyzna © Marek87
Na dole trochę pojadłem, bo
czułem, że sił zaczęło ubywać. Przejechałem asfaltami do Węgierskiej Górki skąd
rozpocząłem mozolną wspinaczkę czerwonym szlakiem ponownie na Magurkę
Wiślańską. Początek bardzo przyjemny, bez trudności, choć czegoś zaczęło
brakować. Chyba jakiegoś porządnego obiadu. W dalszej części szlaku zaczął się
bardziej wymagający technicznie fragment. Nie wyglądał na jakiś wybitnie trudny
a jednak wprowadzał mnie do szału. Nie miałem z czego ukręcić. Nie byłem na
tyle zmęczony, żeby mi brakowało oddechu. Nie miałem po prostu siły. Z kilkoma
postojami wytoczyłem się ma Magurkę
Radziechowską.
Po drodze widoczki ze szlaku
czerwonego: w dole Węgierska Górka, z tyłu od prawej: Sucha Góra (1040), na
środku Prusów (1010), w ¼ od lewej Hala Lipowska, Rysianka oraz wyraźna
Przełęcz Pawlusia. Kręciliśmy tam ostatnio.
Hala Rysianka, Lipowska, Pawlusia © Marek87
Magurka Radziechowska. Z tyłu
Skrzyczne, na którym byłem z 2 godziny wcześniej.
Magurka Radziechowska © Marek87
Przelot na Magurkę Wiślańską.
Czwrwony szlak na Magurkę Wiślańską © Marek87
Z Magurki Wiślańskiej kawałek w
stronę Malinowskiej Skały i żółtym do Wisły. Właśnie na żółtym (przelot przez
Cieńków) nałapałem najwięcej błota z
podłoża. Trzeba było zjechać szutrówami do doliny Białej Wisełki. A tak to skończyło
się na ponad 30 kilometrach do Cieszyna w piskach i zgrzytach napędu i
wszystkiego.
Pomimo zgubionej gdzieś na
zjeździe latarki (wypadła z kieszonki plecaka) wypad był jak najbardziej udany.
„Forma” już wyraźnie posezonowa (ewidentną kulminację miałem na Koprivnickim
Drtiću, do którego zresztą trochę się przygotowywałem), ale ważne, że człowiek
coś ze sobą robi i nadal go to bawi… Póki nie nasypie śniegu (raczej się na to
na razie nie zapowiada), to dalej trzeba jeździć. Może teraz trochę więcej po
asfalcie. Postaram się coś więcej ze sobą podziałać, bo nareszcie trochę
świątecznej wolnej sielanki!
ps. Zgonu pod prysznicem nie było. Ale dostałem po tyłku! ;)
Trzy hale: Boracza, Lipowska, Rysianka
-
DST
46.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
04:04
-
VAVG
11.31km/h
-
Podjazdy
1063m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
W Niedzielę 07.12.14 miałem do wyboru dwa warianty wypadu. Pierwszy w Beskid Mały z ekipą. Drugi w Beskid Żywiecki (też z ekipą). Wybrałem drugi wariant, bo planowana trasa była dla mnie nowością a w Beskidzie Małym mniej więcej znałem już planowane tereny.
Pojechałem samochodem do BB a potem Kolejami Śląskimi do Węgierskiej Górki. Elfy są ok ale stan torowiska budzi wątpliwości. Niezła jazda :). Bilet tam i powrót z rowerem 25zł. Chyba by wyszło na to samo co autem. Mniejsza z tym. Od kilkunastu lat nie siedziałem w polskim pociągu więc wypadało się przejchać :).
W BB na dworcu poznałem Martynę, która okazała się inicjatorką wypadu i reszta grupy podporządkowała się towarzyszce. Pogadaliśmy w pociągu. Paweł dołączył w Leszczynach. Wojtek w Wegierskiej Górce.
W czwórkę mieliśmy zamiar atakować czerwonym szlakiem Halę Rysiankę ale okazał się podmoknięty, z ogromną ilością gliny na wierzchu (rozjeżdżonej przez pseudo leśników). Rowery oblepiły się błotem i wk... tzn. zdenerwowani zjechaliśmy do doliny. Po grubszym pucowaniu rowerów pojechaliśmy do Milówki skąd zielonym na Boraczą. I tu już było fajnie. Świetny szlak, choć trzeba trochę przybutować. Miejscami ślisko. Na kamieniu łapię... kapcia. Wytaczamy się do schroniska, małe jedzenie i zielonym na Lipowską. Istna rewelacja z mnóstwem technicznych fragmentów i sporą zadyszką! No i do tego miejscami wąsko!
Paweł walczy!
Walka z równowagą © Marek87
Wojtek.
Wojtek na szlaku © Marek87
Malina :).
Na szlaku © Marek87
Martyna na sekcji korzennej. Swoją drogą... Nieźle zakręcona dziewczyna ;). Oprócz rowera również biega, ale ta pierwsza rozrywka według niej chyba jest lepsza ;).
Martyna na korzonkach :) © Marek87
Trochę dalszej jazdy i zaczęła się inna forma rozrywki. Widoczki :).
Koło w górę ;) © Marek87
Razem :) Od lewej: Ja, Wojtek, Martyna, Paweł. Z tyłu Skrzyczne.
Gruppen foto © Marek87
Dalej było sporo extra technicznych fragmentów. Końcówka ostrzejsza i tym samym nieco więcej podejścia. Na końcu pojawiło się słońce i do Lipowskiej dojeżdżaliśmy już w takich warunkach.
Jest super! © Marek87
Z Lipowskiej na Rysiankę. Na tej drugiej bez zakładanych widoków. Zwinęliśmy się szybko w dół zielonym do Żabnicy. Toż to była masakra! Ślisko, wąsko, kamieniście i zaj***ście :D. Kilka razy wyrżnąłem zwłokami. Martyna też leżała. Wojtek zaliczył OTB.... Potłuczeni ale cali i szczęśliwi!
Jedziem w dół © Marek87
Takie rzeczy :). Paweł w żywiole na swoim enduro. Mnie też się podobało!
Atak na sekcję korzenną © Marek87
Trudny temat ;) © Marek87
Dzida w dół :).
Paweł ciśnie © Marek87
Na środku zjazdu łapię drugiego kapcia. Wojtek ratuje mnie dętką. Docieramy do Węgierskiej Górki. Pociągiem do BB. Potem do auta i do domu. Bardzo, ale to bardzo mi się micha cieszyła na tym wypadzie. Hardcore'owe warunki, nowe twarze i o to w tym wszystkim chodzi. Obowiązkowo do powtórzenia w lecie!