Po włoskich górach...
-
DST
128.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
07:45
-
VAVG
16.52km/h
-
Podjazdy
2720m
-
Sprzęt Superior
-
Aktywność Jazda na rowerze
Taka wspaniała, pogodna jasień a ja nie mam czasu na jeżdżenie na rowerze ;(. Weekend we Włoszech w Figline Valdarno niedaleko Florencji z obowiązkowym 45-godzinnym „wypoczynkiem”. Moja srebrna, zbyt mała, trochę cieżkawa rakieta czeskiej produkcji (rama Superior) z 6-rzędownym wolnobiegiem, widelcem SR Suntour za niecałe 200zł, z najprostszymi przerzutkami, najstarszymi na świecie menatkami shimano ALE z przekręconymi z meridy pedałami SPD (!) cierpliwie spoczywała na naczepie. W sobotę padało. W niedzielę początek dnia był niepewny, choć z wyraźnymi przejaśnieniami. O 9 pojechałem we wcześniej wyklikanego tripa w góry (na mapie na kompie widziałem całkiem nieźle wyglądające drogi prowadzące na wysokość 1450m n.p.m). Temperatura ok 17 st.C. Plan zakładał przejazd na drugą stronę gór do doliny, ponowny wjazd na górę i powrót. Start ku mojemu wielkiemu zdziwieniu po odpaleniu Garmina tylko z wysokości 120 m.n.p.m. z hakiem. Jak się okazało w okolicznych włoskich górach nie ma jakichś specjalnych wyrypów, stromych podjazdów. Widać to zresztą na profilu...
Za to cholernie się to wszystko ciągnie po tych całych Apeninach. Pierwszy wyjazd do góry trochę mokry, ale potem baaardzo fajny z takimi widokami...
Ośrodek turystyczno-wypoczynkowy w okolicach Saltino i Vallombrosa na wys. ok. 1000m n.p.m).
Potem wybornie w lesie aż na samą górę trochę węższym asfaltem. Początek podjazdu z Vallombrossa.
Po drodze:
Na górze, po blisko 25-kilometrowym podjeździe. Ok. 1450m n.p.m. O nie nie. Tam nie ma na tej wysokości kosodrzewiny! Mało tego! Ciężko znaleźć jakiegoś iglaka!
Jakaś tablica upamiętniająca coś z Niemcami... Nie wiem. Ja po włosku no capito...
W tą dolinę jadę a za nią kolejne góry. Gdzieś tam z tyłu daleko jest Adriatyk.
Drogi otwarte dla osobówek i chętnie ujeżdżane przez Makaronów. Sporo turystów chodzących po szczytowych szlakach z koszykami (na grzyby?). Na górze asfalt zmienił się w szeroooką drogę gruntową, którą nieco mniej intensywnie ale nadal jeździły osobówki tłukąc swoje zawieszenia (choć całkiem dobre te drogi).
Są i widoczne z autostrady A1 (autostrada słońca "autostrade del sole" Mediolan-Rzym) wiatraki. A krowy? Ani łańcucha ani nic... nigdzie nie pójdą przecież z 1450 metrów n.p.m.
Z tego co zauważyłem, drogi gruntowe w tych górach zaczynają się/kończą na wys. ok 980m.
Dalej pojechałem w dół w stronę Bibbiena (miałem tam ostatnio rozładunek). Już na dole przejeżdżałem przez wioskę Poppi a tam na znaku „Castello di Poppi” czyli mamy gdzieś zamek. Był akurat po drodze. Po chwili na wzgórzu pojawił się skurczybyk.
Centrum Poppi:
Czyż na tym zdjęciu nie widać, że ten mój pomykacz jest dla mnie za mały? Pozioma górna rura ramy trochę nad kolanem...
No i castello:
Pojechałem dalej do góry z przeświadczeniem, że muszę się wydrapać z 340m n.p.m. na ok. 900m n.p.m (z tego co kojarzyłem na kompie).
Widok z wyższej perspektywy na zamek i okolice Poppi/Bibbieny:
Jadę do góry asfaltem do ok 700m i postój na coś do jedzienia. Ruszam dalej... 900m wywala Garmin a tu dalej pod górę... 1000, 1100, 1200, 1300, no żesz kurka wodna (mać)... ;) Złapałem takiego doła, że musiałem zrobić kilka króciutkich postojów przy tablicach informacyjnych/mapach podczas tego podjazdu (celem urozmaicenia tej cholernej gruntowej, dłużącej się drogi. Osiągnąłem 1450m i to okazało się przełęczą... Uf. Widok w stronę doliny z której zaczynałem czyli Figline Valdarno i inne wioski:
Dosyć mocno wiało. Przez szczyty przetaczały się chmury:
Zjazd w dół drogą uczęszczaną przez samochody. Z kilkoma się minąłem (m.in.Subaru Impreza,BMW serii 5...
Widok z dołu na góry z których przyjechałem:
Dotarłem do celu/startu tripu pod wieczór. Taki też był plan tego turystycznego tripu. Uratowałem tym samym moją psychikę przez totalnym paraliżem spowodowanym siedzeniem w aucie przez cały dzień. Trochę ucierpiały moje plecy/szyja z powodu zdecydowanie zbyt małego roweru. Sama jazda na maksa ostrożna. Głupio byłoby coś narobić w górach kilkadziesiąt kilometrów od samochodu. Ani po nikogo zadzwonić więc ostrozności w tych przypadkach nigdy za wiele. Tyłek ruszony i wiem już mniej więcej co siedzi w tych włoskich górkach ;).
WIĘCEJ ZDJĘĆ TUTAJ: ZDJĘCIA
komentarze