Wietrznie: Błatnia, pod Klimczok, Szyndzielnia
-
DST
107.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:45
-
VAVG
15.85km/h
-
Podjazdy
2503m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Co za pogoda. W sobotę huraganowy wiatr skutecznie utrudniał jazdę. Plan był ambitny, bo zamierzałem obrócić tripa od Górek Małych przez Błatnią, Klimczok (dawno zapomniałem jak tam jest), Karkoszczonkę, Salmopol, Malinowską Skałę na Skrzyczne. Założyłem nowe opony, bo na starych to była już przesada. Kenda Karma 26 x 2.0 na drucie. Wyjazd o 7mej. Chętni bbRiderZi mieli dołączyć. Do Górek standardowo bokami. Wlot na zielony szlak i na Zebrzydkę (z początku ok, potem z buta ze 100m pod ścianę). Potem po takich liściach:
i dalej czerwonym przez Czupel, Wielką Cisową w stronę Błaniej. Wygląda bardzo fajnie ale to tylko fragment. Na podjazdach luźne kamienie i walka z przyczepnością/równowagą.
Na Wielkiej Cisowej dzwoni Marzena, że jadą od Wapiennicy na Błatnią. Wszystko byłoby ok, gdyby Paweł (piaseq) nie postanowił przetrzepać Marzeny i Marcina po dzikich szlakach. Inaczej mówiąc - urządzić im górskiej wyrypy. Mocno zniecierpliwiony oczekiwaniem na nich przy schronisku na Błatniej, doskonale zdający sobie sprawę, że z czekania nic nie ma, zjechałem 100m w dół (w pionie) do krzyżówki szlaków niebieskiego i żółtego. Myślałem, że będą podjeżdżać którymś z nich. Zaczęły się zabawy w moim wykonaniu i jeździłem tam i z powortem (raz niebieskim, raz żółtym szlakiem próbując ich wypatrzeć). Na Błatnią na górę zjeść banana i kanapkę i znowu w dół, na górę (co by w nogach coś pozostało), w drugą stronę do góry itd. Natłukłem chyba z 300m w pionie.
Po ok 90 minutach oczekiwania towarzystwo wytarabaniło się w końcu na górę. Kilka fotek:
Ranczo na Błatniej.
Koń postanowił się uwolnić:
Czarne indyki :):
Ujechaliśmy razem z... 500 (pięćset) metrów. Moje plany trochę się pozmieniały... Marzena zjechała z Marcinem w dół a ja z Pawłem pojechaliśmy do góry w stronę Klimczoka i Szyndzielni. Z Szyndzielni mega wyśmienity zjazd do Dębowca.
A to co było za niedługo przekroczyło moje oczekiwania. Podjechaliśmy w stronę Cybernioka po czym Paweł przewiózł mnie po genialnym trawersie zmieniającym się w mrożący wręcz krew w żyłach singiel nad przepaścią. Miazga!!! W dół do Jaworza, do Marzeny na dwie kawy i do domu. Co by w niewielkim stopniu nadrobić zaprzepaszczone Skrzyczne postanowiłem się zarżnąć na bardzo trudnej trasie górskiej prowadzącej z Ustronia pod Małą Czantorię (na Budzin). Po drodze miałem skurcze, bolało mnie serce i drętwiały mi nogi. W jednym miejscu zemdlałem. Tym razem obyło się jednak bez czekanu.
Z Budzina szutrówą do Lesznej i przez Kojkovice do domu. Skrzyczne poczeka. Ja miałem dobrego tripa z dużą radością w trakcie tłuczenia się po szlakach, których było śmiało 40km (mierzyłem).
komentarze