Świąteczna Magurka Wilkowicka
-
DST
119.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
06:18
-
VAVG
18.89km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Podjazdy
1892m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędzony na rowerze. Chciałem w ten sposób uniknąć oglądania telewizyjnego materiału dotyczącego spalania nabranych za stołem kalorii. Nie wyobrażam sobie kiszenia czterech liter na wchłanianiu tego wszystkiego. Zdrowe święta? W ten sposób? Przecież to sprzeczność! Głównym jednak powodem ruszenia tyłka było przede wszystkim moje świąteczne zderzenie się z rodzimą, bielską grupą bbRiderZ oraz z jej zamiejscowym - jak to się mówi - "ośrodkiem dydaktycznym" reprezentowanym przez dwóch zgranych Jakubów (jakubiszon i k4r3l / kolejność przypadkowa). Pobudka o 06:40 przeciągnęła się na 07:00 (po pójściu spać o 2 w nocy po pasterce nie rozumiałem dlaczego tak wcześnie dzwoni budzik w telefonie). Z wielkim bólem zwlokłem się z łóżka ale wizja wspólnego rowerowania przytrzymała mnie w pozycji pionowej. Rzut oka na termometr: 10 stopni w plusie. Niezły kawał. Start po 8. Dla urozmaicenia do Bielska na zbiórkę o 10 pod Gemini nieco innym wariantem. Z Cieszyna przez Ochaby, Gołysz, Iłownicę, Rudzicę, Międzyrzecze, Mazańcowice i Komorowice. 52km. Na około zawsze jednak bliżej... ;). Docieram o 10 ze średnią trochę powyżej 26km/h na grubych laczach. Nie wiem jak to możliwe przy moim potencjale. Wiało mocno i większość w plecy.
Przy Gemini czekają Marzena, Maks (miło było poznać) i Maciek. Paweł i Listonosz (Marcin) docierają z małym poślizgiem. Na początku wszyscy "palili" się do jazdy. Huragan w pysk oraz teksty "W Święta na rowerze... kto to widział", "Ja dziś w ogóle nie jadę...". Ale humory dopisywały i przy znikomym ruchu na drogach zajmowaliśmy bez skrupułów całą szerokość pasa. Po chwili napatoczył się kierownik mechanicznego pojazdu, który wyprzedzając nas z jednoczesnym trąbieniem dostał świąteczne pozdrowienie rozpoczynające się od "c..." a kończące na "...lu". Niedługo trwała jazda asfaltem po czym Paweł stwierdził: "Przecież ma być MTB". Wbiliśmy w teren i po sympatycznych korzeniach i kamieniach oraz ścieżce spokojnie toczyliśmy się do góry. Fotka poniżej już w końcowej fazie tripu - przejeżdżaliśmy to dwukrotnie.
Po kilkuset metrach nasz szlak przecięła nowowybudowana autostrada. Rozpoczęła się akcja "ciekawe dokąd ona prowadzi". Szeroka, ledwo co zrobiona gruntowa droga była pełna wilgotnej, gąbczastej gleby. Opony po kilometrze jechania do góry urosły do rozmiarów niemieszczących się w widełkach/klockach hamulcowych i cały napęd, wraz z kółkami zalepił się błotem. Patyki w ruch. Widząc odchodzący w bok trawers i brak sensu babrania się w dalszym błocie udaliśmy się nim w stronę czerwonego szlaku i dalej do góry na Magurkę. Moje braki w sile i technice jazdy w terenie kończyły się miejscami kapitulacją i waleniem z buta. Paweł i Maciek w okrzykach walili do góry jak przystało na prawdziwych riderów. Mi szło jako-tako. Coś jechałem, coś butowałem. Super widoki po drodze ze Skrzycznem w roli głównej. Fotka Pawła.
A jeszcze jedno... W komplecie.
Czerwony jest świetny, szczególnie do zjazdu. Końcówka trochę śliskawa, co mnie się bardzo podobało.
W schronisku biba pełną parą wraz z dodatkami do napojów. Kupa śmiechu :).
Marzena zadbała o odpowiednie wyposażenie:
Po czym każdy przybrał rolę Św. Mikołaja :).
Wspólne dzielenie się...... kabanosem... czyli gwóźdź programu ;-).
Wspólna fota przed schroniskiem na pożegnanie.
Maks zjechał asfaltem, Dwa Jakuby do Porąbki improwizując na lodzie. Karel, kaj ty tam jedziesz... ;)
W dół czerwonym i w końcówce na czarny. Rewela z odrobiną adrenaliny na czarnym. Już prawie na dole.
Po zjechaniu pokręciliśmy się jeszcze po lesie w okolicy ul Żywieckiej w poszukiwaniu singli. Dobre to było, choć miało charakter wybitnie poszukiwawczy i zjadający średnią, która spadła do 17km/h. Potem do Maćka umyć rowery. Na Karpackim pożegnanie z Pawłem. W trójkę: ja, listonosz i Marzen pokręciliśmy w stronę Aleksandrowic. Na lotnisku zwiało tą ostatnią przez krawężnik w płot... (!). Niezła wichura :). Ja już samotnie przez Jaworze Nałęże, Górki Szpotawice, Lipowiec, Kozakowice, Goleszów do domu. Jak to mówią: wmordęwind napierał niesamowicie. Spowolnienie z prędkości 25-30km/h do 10km/h było normalne. Świetna jazda inaczej. W Goleszowie się ściemniło.
Do Cieszyna warunki się nie zmieniły i jazda znacznie trudniejsza niż zwykle trwała już do końca. Wspaniali ludzie, wspaniały trip. To się nazywa dobre spędzenie wolnego czasu. A nie sałatki, mięso, ciastka, ryby i ziemniaki! ;-)