Robienie góry: Błatnia i okolice Grabowej
-
DST
102.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:01
-
VAVG
16.95km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Podjazdy
1645m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od pewnego czasu zastanawiam się nad tym co tkwi w fenomenie przemierzania górskich szlaków wraz z ekipą bbRiderZ. Żadna, ale to absolutnie żadna moja wycieczka/wyprawa z tą bandą zakręconych ludzi nie zawiodła moich oczekiwań. Nawet ostatnie moje zgonowe Goczałki rozeszły się po kościach z pozytywnymi wspomnieniami. Opisywany tutaj trip zapowiadał się wybitnie ciekawie. Z Wapienicy na dziko na Błatnią, zjazd do Brennej i na (a właściwie pod) Grabową (również na dziko). Odległość dzieląca mnie od miejsca zbiórki (stadion w Wapienicy) jest zawsze pewnym mankamentem, który staram się przełknąć bez bólu. Niedzielne wstawanie o 6 do przyjemnych raczej nie należy, ale za każdym razem zaciskam zęby i jadę maksymalnie bokami właśnie do Wapienicy. Schodzi dłużej i jest dalej ale za to droga w porządku. Wyjeżdżam o 07:20, dojeżdżam o 8:45. Na miejscu czeka Maciek ze swoim... 8 czy 9cio kilowym rumakiem na karbonowej ramie. No ale jak się człowiek zna na rzeczy i serwisuje w Polsce samego Marka Konwę... Po chwili dołącza Grzegorz z brakiem powietrza w widelcu. No to pompujemy...
Nadjeżdża Marzena, Paweł, Konrad, Rafał, Marcin i Ewelina. Zaczynami kręcić w stronę zapory w Wapienicy. 9 osób! Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dwudziesty dziewiąty grudzień dwa tysiące trzynastego roku. Osiem stopni na plusie. Frekwencja lepsza niż na niejednym wypadzie w lecie. Po czasie uderzamy we wspomniany dziki podjazd. Ewelina niestety rezygnuje, ponieważ od jakiegoś czasu cierpiała na ból kolana i właśnie tego dnia wybitnie jej doskwierał. Pedałujemy dalej w ósemkę. Totalnie odjazdowa, średnio-trudna wspinaczka na której przeszkadzają gałęzie raz po raz wplątujące się w napęd i szprychy. Kończy się stosunkowo szeroka ścieżka i wlatujemy na wąską ścieżkę pokrytą liśćmi. Na zakręcie Grzegorz efektownie glebuje, ale żyje :).
Tak to wyglądało z dalszej perspektywy.
Jedziemy dalej do góry. Droga po chwili staje się szersza a przed oczami wyrasta nam niezła kiepa do góry. Nie była jednak aż tak uciążliwa. Wszystko do podjechania. Maciek został gdzieś z tyłu (telefon czy coś), dlatego po chwili na krótko przerywamy kręcenie.
Sposobu w jaki Grzegorz swoimi "godowymi" okrzykami szukał Maćka w terenie nie da się opisać. Kupa śmiechu, rogal na twarzy w kształcie półkola. Wszystko wypłoszone! Po prostu... Cały Grzegorz :). Wytaczamy się na Błatnią w okolicy rancza prześwietnym singlem. Miód na moje serce! Miazga! Na Błatniej jesteśmy chwilkę po czym zjeżdżamy do Brennej zielonym szlakiem. Super. Widoki też były przednie. Tutaj Brenna Kotarz i Skrzyczne w chmurach.
Po zjechaniu w dół w Malwie chleb ze smalcem i - kto chciał - grzane piwo. Ja nie wziąłem, bo strasznie mnie osłabia.
Z knajpy jedziemy do Brennej Hołcyny i dalej trasą w znacznej części pokrywającą się z tegoroczną edycją maratonu MTB w Wiśle (jechałem tam w lecie).
Po powyższym postoju już nie jest tak lekko. Sporo błota, wody, brak przyczepności. Jedni jadą, drudzy prowadzą. Coś tam ujechałem ale skapitulowałem po kilkurotnym obrocie korby bez poruszania się do przodu.
Wyjeżdżamy na górę i tu widać wyraźny efekt ostatnich wiatrów. Cały szlak od Grabowej w stronę Starego Gronia zawalony wiatrołomami. W tym miejscu nawiązanie do tytułu tego wpisu: ćwiczymy górę. Bicepsy, tricepsy, klata. Rower na plecy i przedzieranie się przez tor przeszkód. Momentami trudno było znaleźć jakiś sensowny wariant, Wyglądało to mniej więcej tak:
Ale było i tak :). Bo w kupie jest siła!
W dalszej części powalonych drzew trochę mniej. Przed Starym Groniem.
Ze Starego Gronia zjazd czarnym do Brennej, Miejscami fajny odlot po darni. Końcówka kamienista. Paweł i Konrad na sztywniakach (zimówkach) musieli dostać nieźle po łapach. Brenna w całej okazałości.
Po zjeździe w stronę Górek Małych wałami Brennicy z dwoma przejazdami przez wyschnięte, wąskie dopływy tej rzeki. Świetne przeciążenie rąk, gdy w ułamku sekundy ze zjazdu robi się podjazd. W dalszej części bocznym asfaltem do Górek Wielkich. Tam pożegnanie się. Bielska ekipa pojechała przez Jaworze do BB a ja pod wiatr przez Lipowiec, Kozakowice do Cieszyna. Mega, super, hiper trip ze sporą ilością śmiechu i pełną irytacją podczas skakania z rowerem na plecach po drzewach. Było bombowo. Do zaś!!!
Route 2,401,007 - powered by www.bikemap.net
komentarze
Co do roweru: to chyba jakaś zapasówka-zimówka Konrada - kiedyś się jeździło na sztywniakach po górach i dobre było ;)))