Tam gdzie tirem nie wjedziesz... Bolonia
-
DST
46.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
02:15
-
VAVG
20.44km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
Podjazdy
535m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Weekend za granicą. Pierwszy w tym roku! Cud, że tak późno! Pomimo prognozowanej złej pogody we Włoszech (konkretnie to w Bolonii) wziąłem jednak dwa koła na naczepę. Do południa w niedzielę miało padać a po południu już bez deszczu. Sprawdziło się. Temperatura około 9-10 stopni. Pół dnia przespałem po całej nocy jazdy. Po 14 wylazłem z auta na rower i przetestowałem ciuchy bbRiderZ wraz z nogawkami i rękawkami. Są rewelacyjne jakościowo i w ogóle...
Spod lotniska w Bolonii do ścisłego centrum. Zgodnie z tytułem - tam gdzie tirem nie wjedziesz tam się rowerem wpierniczysz! Sporo świateł, ruch niewielki... Po drodze wyprzedził mnie samochód z grupką ludzi krzyczącą w moją stronę przez otwarte okna wraz z klaskaniem w dłonie :). Jakieś świry - jak to Włosi - oni mają fioła na punkcie rowerów.
Fajne riksze!
Nie pytajcie mnie co jest na tych zdjęciach. Nie kręci mnie za bardzo zwiedzanie ale fajnie się patrzy na te budynki...
Pokręciłem się trochę i wyjechałem z centrum. Ilośc liudzi (turystów) w niektórych miejscach dyskwalifikowała jazdę na rowerze. Koszmar!
Wyjazd z centrum - jakiś klient na Specu. Jak ja byłem turystą to on był... hmmm... miejscowym flegmatykiem. Po kij mu te hydreauliczne heble i w ogóle cały rower. Ledwo się toczył.
Z Bolonii na czuja (nie miałem jeszcze mapy Włoch w Garminie) pod górę w kierunku jakiejś miejscowości na "C". Spoko, coś się zaczęło dziać.
Na dole, za zbiornikami wodnymi często ujeżdżana przeze mnie autostrada A1 w kierunku Florencji, Rzymu...
Powrót do Bolonii też spontanicznie. Znowu do centrum...
Trochę się rozpadało. Na dodatek zerwałem łańcuch na środku placu (chyba był źle spięty). Na ziemi pełno konfetti (wcześniej odbywała się jakaś impreza dla dzieci). Moja upartość nie pozwoliła mi pozostawić we Włoszech tak poważnej części do mojego roweru (zapasowa była w torebce podsiodłowej). Jedna połowa spinki wisiała w łańcuchu a drugiej szukałem na obszarze kilku metrów kwadratowych. Po chwili podszedł do mnie jeden Makaron i pytał co się stało. Przypadkowo jakiś idący turysta kopnął w ową spinkę, po czym zabrzęczała :). Uradowany spiąłem łańcuch i pojechałem do auta...
Kilometrów niewiele. Dwie godziny z kawałkiem... Lepsze to niż się kisić w aucie.
Więcej fot TUTAJ.
komentarze
ja proponuje wozić w ten sposób:
http://koza-dzak.blogspot.com/2015/04/rowera-w-trasie.html
Pozdrawiam Jacek