Poranna kontrola singli i holowanie z Ustronia
-
DST
105.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
06:53
-
VAVG
15.25km/h
-
Podjazdy
1189m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałbym się tak wspaniałej, rowerowej, pogodnej niedzieli. Umówiłem się na wspólne pedałowanie z ludziem ;). Ludź powoli łapie temat deptania po pedałach i wymyślił spotkanie z koleżanką z liceum w Ustroniu. Zostałem tym samym wprowadzony w stan małego szoku, ponieważ to ja byłem dotychczas odpowiedzialny za planowanie wypadów. Odpowiedź na owe plany zawsze była jednakowa i bardzo leniwa: "Ja się dostosuję" :). Zamierzałem jednak coś zrobić na rowerze w górach więc przed wycieczkowym tripem do Ustronia (start ok. 10:30) wyjechałem w Javorovy celem kontroli jak tam się mają te moje dwa świetne, niedawno odkryte single. Pobudka o 6 (jeszcze 4 godziny wcześniej, przed zmianą czasu byłaby to piąta). Patrzę na termometr: 0 stopni. Że niby jeszcze kurtka? Wyjścia nie było. Wyjazd o 7 z kompletną niechęcią. Po Czechach przez Nebory do Gutów. Niebieskim na górę. Po singlu :). Noga trochę zamulona ale dawała jako - tako radę. Awaria z tym singlem (w pozytywie). Wszystko wyjezdne prócz końcówki. To znaczy akurat mnie brakło. Jakieś 5 metrów po zakręcie
Javorovy jak to Javorovy. Dla Bielszczan odpowiednikiem jest Szyndzielnia, Dębowiec czy Magurka. Dla ludzi z Andrychowa Leskowiec. A Javorovy to taka przyjemna górka w pobliżu Cieszyna. Do zdobycia przeróżnymi wariantami. Dobre miejsce do ćwiczenia techniki. Mowa tu zarówno o tym singlu, zielonym z Gutskiego Siodła czy zielonym wzdłuż wyciągu.
W stronę Cieszyna.
W stronę polskich gór...
Wieża.
Ktoś tu chyba wyłożył dywan. 1000m n.p.m. Może wystarczyłby trekking? ;)
Znajdź kamień.
Zaczynamy zabawę :). 100m w lewo po wbiciu na żółty szlak od strony szczytu Javorovego.
Singiel, tak jak pisał Andrzej (dzięki) jest z początku mocno ściągający w dół (prowadzi po stromym trawersie). Ogólnie jest bajeczny. Wymaga dobrego balansu ciała. Daje mocne wrażenia. Trzeba uważać. Miejscami jest gorąco! Zjeżdżałem co prawda jak pokraka, ale się poprawię :).
Powrót do Cieszyna przez Gutskie Siodło, Rzekę, Smilovice. Obrócone na spokojnie, bez specjalnej spiny brutto w 2h40min. Szybka organizacja, bo jedziemy do Ustronia! Wziąłem górską szosę (Kellysa) i jedziemy luzacko w kierunku celu jak najwięcej bokami. Ludziowi się chyba spodobało, bo ambicja pedalingu momentami mnie zadziwiała.
Co do mojej jazdy. Mój Kellys nie trzyma się do końca "kupy". Coś trzeszczy w suporcie ISOFlow, coś huczy z bębenka. Blaty w korbie trochę powyginane... Takie pierdoły. W stronę Ustronia zaniepokoiła mnie momentami pewna skłonność napędu do luzu podczas pedałowania. Pół obrotu korby bez efektu (jak przy pedałowaniu do tyłu). Coś się zaczęło dziać. Ale jedziemy dalej. Do Ustronia przez Kozakowice, Bładnice. Spotkanie z koleżanką, wzdłuż wałów Wisły... Po czasie kompletnie niespodziewane spotkanie z kolegą (też z liceum z klasy) i jego żoną. Następnie posiedzenie przy kawie. Było bardzo fajnie i miło. Powrót z koleżanką do miejsca pierwszego spotkania. Czas brać się do Cieszyna. Ludź marudził mi, że nie jest "sponiewierany" więc na szybko wpadł mi do głowy Chełm (taka kretowina). Nic z tego nie wyszło. Sytuacja stawała się coraz bardziej wesoła, gdy już nie pół a kilka obrotów korbą czyniło rower urządzeniem napędzanym zależnie od siły w nogach. Potem było ich kilkanaście aż w końcu dwa koła stanęły mi rozpaczliwie na środku drogi w Bładnicach i zawołały jak gdyby z radością i pełną drwiną "Ty już dalej nami nie pojedziesz!". Czy do przodu, czy do tyłu - korba kręciła się jednakowo :). Z początku chciałem przemieszczać się jak na hulajnodze, ale tryb ten na dłuższą metę był dla mnie stanowczo niewygodny. Gdybym był sam, miałbym problem. Postanowiłem dokonać zmiany w hierarchii i awansowałem ludzia na kierownika mojego wspaniałego, choć zdefektowanego pojazdu. Sam siebie zdegradowałem do poziomu starego, kiczowatego Superiora. Rolą kierownika było utrzymywanie pozycji pionowej połączonej z trzymaniem jedną ręką paska od mojego plecaka (standardowa procedura holownicza). Kozłem ofiarnym byłem ja czyli motor napędowy tego połowicznie zaangażowanego w przemieszczanie się tandemu ;). Ujechaliśmy niewiele i zaczęły się jęki. Moje na podjazdach i kierownika sterującego. Że niby za wolno, że czemu tak puchnę, że kierownik nie ma sponiewierki i się nudzi. Było tego tak dużo, że nie jestem w stanie wygrzebać z mózgu innych wyżaleń. I weź tu zrób człowiekowi dobrze. Wiatr we włosach, jazda za friko a ta jeszcze marudzi ;). Mało tego! Kierownik oprócz żali wyrażał niesamowitą dumę z tego, że gdyby nie on (ona) to bym sobie nie poradził! Brakowało tylko trójkąta ostrzegawczego na plecach i liny holowniczej, o której ostatnio myślałem. Kierownik stawał się tak bezczelnie złośliwy, że zaczął mnie w dalszej fazie perfidnie wykorzystywać. Z pełną premedytacją, przed zjazdami odpychał się od moich plecakowych pasków z dumnym uśmiechem na twarzy. Trwało to do najbliżyszch podjazdów gdy rozpaczliwie szukał punktu ponownego, rozpaczliwego zaczepienia się... Dojechaliśmy do Cieszyna szczęśliwie. W zasadzie powinienem tu dołożyć trochę kilometrów, bo częściowo pedaliłem za dwóch :).
A tak bardziej poważnie... Było po prostu skrajnie zabawnie :). Bółe brzucha od śmiechu z powodu złośliwych tekstów z obu stron. Tego się absolutnie nie da opisać! Kompletnie bym się nie spodziewał, że wybitnie luźna wycieczka rowerowa może obrócić się w tak nieoczekiwany splot zdarzeń. Awaria rowera doprowadziła mnie do smiechowego stanu agonalnego. Totalnie spontaniczne sytuacje są zdecydowanie najlepsze. O cholera. Nie mam po prostu słów. Jedynie co mogę napisać to DZIĘKUJĘ!!! ;-)
komentarze