Marek87 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wschód słońca pod Baranią + śląskie górki

  • DST 131.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 09:06
  • VAVG 14.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 2904m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 grudnia 2014 | dodano: 20.12.2014

Uwaga, będzie trochę wywodów.
Mamy już grudzień - okres najkrótszych dni w roku. Kilka miesięcy wcześniej stale sobie powtarzałem, że ten właśnie czas poświęcę na kręcenie się na rowerze po okolicy poznając tym samym najbliższe, mniej nieznane mi miejsca w Czechach i w naszym pięknym kraju. Z planów jak zwykle nic nie wychodzi, ponieważ występuje u mnie nieodparta ochota sporego, długiego wysiłku z dala od miejskiego szumu i tego co otacza nas na co dzień. Tym bardziej, że z racji mojej specyficznej roboty, nie mam możliwości regularnego jeżdżenia (nie wspominając już o innych formach aktywności fizycznej). Rower i góry to jest to, co mnie niewyobrażalnie odpręża i wyłącza od reszty świata i moich problemów. Jedni lubią doprowadzić się do stanu agonalnego bawiąc się na imprezie z dodatkiem %. I nie mam nic przeciwko temu, bo przecież każdy z nas jest inny. Oczywiście raz na czas wypada wyskoczyć na piwo z kumplem/kumplami ale priorytet u mnie to osiągnięcie stanu zgonu podczas długotrwałego wysiłku. Mam tu na myśli sytuację, gdy po powrocie do domu bierzesz prysznic z trudem stojąc na nogach, trzęsą Ci się uda i walczysz z równowagą (czyli w zasadzie podobnie jak po obfitej, alkoholowej imprezie- tyle, że zdrowiej, taniej i bez kaca ;) ). To, jak i wiele innych, dodatkowych wrażeń daje mi właśnie rower w górach. Pasja, która za każdym razem oferuje mi COŚ innego. To COŚ jest niejednokrotnie niezapomnianą przygodą do której wraca się głębokimi wspomnieniami. Należą do nich zarówno odmienne widoki, zróżnicowane warunki, nieplanowane sytuacje, uprzejme, nowopoznane osoby (innych w górach raczej nie ma, choć zdarzają się i gbury) i wiele, wiele innych rzeczy… jak chociażby konkretna dawka adrenaliny na karkołomnych nieraz zjazdach i wiele śmiechu przy różnego rodzaju wyłożeniach się. Można przejeżdżać tą samą trasę po raz któryś i zawsze coś zaskakuje, wyzwala inne emocje i wrażenia. Nie wspominając już o dodatkowym, wyborowym towarzystwie na takich wypadach. Wtedy już jest odlot z konkretną dawką humoru! No i jest jeszcze jedno w tym całym rowerze: MOBLINOŚĆ. Jadąc na rowerze po szlaku nie interesuje Cię to gdzie postawiłeś samochód (oczywiście tylko w przypadku, jeśli jedziesz rowerem z domu, co zresztą często sam praktykuję). Ten fakt potęguje istotę wolności, niezależności od wszystkiego wokół. Tylko człowiek, góry, rower i spontaniczne pomysły. Zdumiewające jest to, że górki można objeżdżać w poprzek, wzdłuż, wyjechać jedną stroną, zjechać drugą poznając tym samym kolejne nowe szlaki. I dzięki temu jest ciekawie!

Nocą na czerwonym szlaku
Rankiem na czerwonym szlaku © Marek87

W ciągu dnia mamy obecnie około ośmiu godzin przy świetle słonecznym. Dla spełnienia wyżej opisanego warunku (długotrwały wysiłek), obecny czas to doskonała okazja aby połączyć piękne z pożytecznym. Mam tu na myśli wschód słońca, po obejrzeniu którego do dyspozycji jest tych ładnych kilka godzin na kręcenie aż do zmroku. Jakiś czas temu oglądałem to wydarzenie na Łysej Górze. Teraz przyszła mi myśl na Baranią Górę w Beskidzie Śląskim. Myślałem o tym od około dwóch tygodni. Albo i trzech – nieważne. Chłopaki z endurowej grupy bbRiderZ oraz Arek powrzucali na fb ostatnie fotki z Szyndzielni/Baraniej. To co zobaczyłem po prostu mnie natchnęło i zamurowało. W sobotę były gruntowne, przedświąteczne, całodniowe porządki wraz z myciem okien. W niedzielę czas na jakiś wypad. Pobudka o 3 w nocy. Myślisz, że mi się chciało?! Tym bardziej, że poszedłem spać 30 minut po północy… Wstałem tylko i wyłącznie dlatego, bo chciałem uniknąć późniejszego żalu do siebie samego, że tego nie zrobiłem! To byłby znacznie większy i dłuższy ból niż te kilka sekund w czasie których trzeba było zmusić ciało do działania (tzn. zwleczenia się z łóżka). Potem już poleciało z górki… Przyciąganie wyra było bardzo silne, szczególnie że w głowie istniała świadomość temperatury oscylującej wokół kilku kresek nad zerem po drugiej stronie okna. Wyjazd krótko po 4. Jak to zwykle bywa – dojazdowa konieczność czyli kilkadziesiąt kilometrów zdzierania opon na asfalcie. Tylnej laczy już w zasadzie zdzierać nie muszę, bo już się prawie starła. Coś tam jednak jeszcze minimalnie z niej wystaje i trzeba ją dokończyć… ;). A więc żalu nie ma. Do Wisły Czarne przy pustych drogach, bokami, głównie w ciemnościach. Latarka z aliexpress na kierownicy dawała radę. W Czarnym zrobiło się trochę ślisko, chwycił lekki mróz i na niewymagającym podjeździe na Stecówkę miałem trochę problemów z lodowiskiem na gładkim asfalcie (mało co a dwa razy bym się wyłożył). Wjechałem w teren na szlak koloru czerwonego w stronę Karolówki i od razu zrobiło się bosko. Szlak przyprószony śniegiem, przyczepność względna, skąpe światło przed rowerem, wokół ciemność z pojawiającą się coraz wyraźniejszą szarością na horyzoncie (fot. wyżej). Przed Przysłopem skręciłem w prawo – tak jak Karel z ekipą na rozjeździe po zeszłorocznym maratonie MTB w Istebnej. Fajna, dzika droga zmieniła się w szutrówkę (pokrytą świeżym, niczym niezmąconym śniegiem) i prowadziła cały czas w dół. Lekko zaniepokojony faktem, że za pół godziny jest wschód słońca a ja cały czas się obniżam, dojechałem w końcu do czarnego szlaku. Pozostało 20 minut więc przycisnąłem mocniej na pedały (czarny jest super, choć kilkaset metrów to był jeden wielki lód pokonywany z buta i to z duszą na ramieniu) i dotarłem pod szczyt na wysokości ok. 1050m n.p.m. Przez tych kilka minut poprzedzających wschód słońca ogarnia człowieka okropna ciekawość. Wydawać by się mogło, że samo wydarzenie jest bardzo monotonne ale trzeba od razu dodać, że towarzyszy temu wszystkiemu sporo emocji! Polecam wypróbować chociaż raz – tego nie da się opisać! Trzeba to przeżyć. Ja już wiem, że będę to częściej praktykował ;). Pozostało mi więc tylko oglądać i rozkoszować się wschodzącą nad Tatrami, najjaśniejszą gwiazdą naszego Układu Słonecznego. Nieźle trafiłem, bo coś takiego nie zdarza się często! Byłem tak przejęty całym wydarzeniem, że jakiś perfidny kikut drzewa wlazł mi w kadr. No cóż. Można wymazać w psie ale nie chce mi się bawić w klikanie.

Wschód słońca pod Baranią Górą
Wschód słońca pod Baranią Górą © Marek87

Wschód słońca nad Tatrami
Wschód słońca nad Tatrami © Marek87

Górki i Mała Fatra po prawej
Górki i Mała Fatra po prawej © Marek87

Nad trawą ;)
Nad trawą ;) © Marek87

Doskonale było widać Małą Fatrę…

Mała Fatra
Mała Fatra © Marek87

… jak i Niskie Tatry.

Niskie Tatry
Niskie Tatry © Marek87

Jak zwykle przy takich wrażeniach (na fotach nigdy tego nie oddam) „straciłem” trochę czasu. Wyjechałem na szczyt stając po drodze na chwilkę…

Wysokie Tatry
Wysokie Tatry © Marek87

Rower i górki ;)
Rower i górki ;) © Marek87

Rower w górę ;)
Rower w górę ;) © Marek87

Na szczycie wszedłem na wieżę, porobiłem trochę zdjęć (bardzo mocno wiało) i udałem się w stronę Skrzycznego.
Na poniższym zdjęciu, po prawej charakterystyczny Stożek z częściowo naśnieżoną czerwono-czarną narciarską trasą zjazdową. Lubię tą górkę na nartach! Jest tak w sam raz. Ma swój niepowtarzalny klimat i niejednokrotnie spędziłem na niej caluśki dzień zjeżdżając na dwóch deskach z jedną 15-minutową przerwą. Z tyłu najwyższa – ta bardziej na prawo - Łysa Góra.

Polskie i czeskie Beskidy
Polskie i czeskie Beskidy © Marek87

Zielonym w dół. Po prawej Babia Góra.

Beskid Żywiecki
Beskid Żywiecki © Marek87

Zjazd z początku fajny, potem znacznie wężej, ślisko i nerwowo ale ostatecznie się uporałem. Podjazd pod Magurkę Wiślańską po luźnych kamieniach poszedł względnie, choć dwa razy się podparłem.
Dalej było sporo fajnych widoczków. M.in. Jezioro Żywieckie. Po lewej trasa narciarska (ten biały, ledwo widoczny pasek) i góra Żar.

Jezioro Żywieckie i góra Żar
Jezioro Żywieckie i góra Żar © Marek87

Taki sobie szlak na Skrzyczne. Przyczepność ok, nawet pomimo łysej tylnej opony.

Zielony szlak na Skrzyczne
Zielony szlak na Skrzyczne © Marek87

Malinowska Skała. Przydałem się do zrobienia zdjęcia trójce wędrowców na Skrzyczne.

Malinowska Skała
Malinowska Skała © Marek87

Z Malinowskiej Skały to już w zasadzie moment i jest się już na Skrzycznem. Wygodny szlak, choć miejscami więcej kamieni.

Na zielonym szlaku
Na zielonym szlaku © Marek87

Klimczok i Szyndzielnia ze Skrzycznego.

Klimczok i Szyndzielnia
Klimczok i Szyndzielnia © Marek87

W dole Meszna, Wilkowice, Buczkowice, Rybarzowice, Kalna, Godziszka, Łodygowice, Lipowa i inne wioski. Z tyłu Beskid Mały z Magurką Wilkowicką, Czuplem. Jest i wspominany wcześniej Żar.

Beskid Mały
Beskid Mały © Marek87

Wieża na szczycie.

Skrzyczne - szczyt
Skrzyczne - szczyt © Marek87

Zbyt długo nie zagościłem na górze. Zjechałem niebieskim szlakiem do Lipowej. Jest fajny. Z początku w lesie, potem szerzej po niezłych kamieniach na otwartej przestrzeni (foto niżej). Środek bez większych emocji, choć korzonki z boku są fajne. Końcówka fajna, stromsza i bardziej techniczna. Tarcze hamulcowe trochę się zgrzały. Na końcu było ultra-wycie ;).

Żywiecczyzna
Żywiecczyzna © Marek87

Na dole trochę pojadłem, bo czułem, że sił zaczęło ubywać. Przejechałem asfaltami do Węgierskiej Górki skąd rozpocząłem mozolną wspinaczkę czerwonym szlakiem ponownie na Magurkę Wiślańską. Początek bardzo przyjemny, bez trudności, choć czegoś zaczęło brakować. Chyba jakiegoś porządnego obiadu. W dalszej części szlaku zaczął się bardziej wymagający technicznie fragment. Nie wyglądał na jakiś wybitnie trudny a jednak wprowadzał mnie do szału. Nie miałem z czego ukręcić. Nie byłem na tyle zmęczony, żeby mi brakowało oddechu. Nie miałem po prostu siły. Z kilkoma postojami wytoczyłem się ma Magurkę Radziechowską.
Po drodze widoczki ze szlaku czerwonego: w dole Węgierska Górka, z tyłu od prawej: Sucha Góra (1040), na środku Prusów (1010), w ¼ od lewej Hala Lipowska, Rysianka oraz wyraźna Przełęcz Pawlusia. Kręciliśmy tam ostatnio.

Hala Rysianka, Lipowska, Pawlusia
Hala Rysianka, Lipowska, Pawlusia © Marek87

Magurka Radziechowska. Z tyłu Skrzyczne, na którym byłem z 2 godziny wcześniej.

Magurka Radziechowska
Magurka Radziechowska © Marek87

Przelot na Magurkę Wiślańską.

Czwrwony szlak na Magurkę Wiślańską
Czwrwony szlak na Magurkę Wiślańską © Marek87

Z Magurki Wiślańskiej kawałek w stronę Malinowskiej Skały i żółtym do Wisły. Właśnie na żółtym (przelot przez Cieńków) nałapałem najwięcej błota z podłoża. Trzeba było zjechać szutrówami do doliny Białej Wisełki. A tak to skończyło się na ponad 30 kilometrach do Cieszyna w piskach i zgrzytach napędu i wszystkiego.
Pomimo zgubionej gdzieś na zjeździe latarki (wypadła z kieszonki plecaka) wypad był jak najbardziej udany. „Forma” już wyraźnie posezonowa (ewidentną kulminację miałem na Koprivnickim Drtiću, do którego zresztą trochę się przygotowywałem), ale ważne, że człowiek coś ze sobą robi i nadal go to bawi… Póki nie nasypie śniegu (raczej się na to na razie nie zapowiada), to dalej trzeba jeździć. Może teraz trochę więcej po asfalcie. Postaram się coś więcej ze sobą podziałać, bo nareszcie trochę świątecznej wolnej sielanki!

ps. Zgonu pod prysznicem nie było. Ale dostałem po tyłku! ;)







komentarze
jakubiszon
| 21:06 poniedziałek, 22 grudnia 2014 | linkuj POwiem tylko tyle: Tyś to jest czubek....ale pozytywny :D. Foty miażdżą!!!
k4r3l
| 12:15 niedziela, 21 grudnia 2014 | linkuj Mareczku jak ja Cie podziwiam, żeś się zmobilizował i zresztą nie pierwszy raz tak wcześnie wstał i pojechał na spotkanie z przygodą :) Rewelacja to za mało by opisać te fotki, tego tripa. Może i mnie się kiedyś uda w końcu ruszyć te leniwe 4 litery na wschód słońca ;) Mega-konkret wyrypa - o tej porze roku to już coraz ciężej o siły, ale dałeś radę i tak 3maj!
Lea | 07:20 niedziela, 21 grudnia 2014 | linkuj Cudo!!!
Sama w tym roku kilkukrotnie pakowałam się na szczyty na wschody Słońca. Czułam przy tym wszystkim dokładnie te emocje, o których napisałeś. Świetnie się to czytało.
Pozdrawiam.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa buree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]