Loućka, Filipka
                    
                    
          
                    - 
          DST
          74.00km
          
-  
          Teren
          15.00km
          
-  
          Czas
          04:16
          
- 
          VAVG
          17.34km/h
          
- 
          Temperatura 
          2.0°C
          
- 
          Podjazdy
          1502m
          
- 
          Sprzęt Górska szosa
          
- 
          Aktywność Jazda na rowerze
          
      Pochmurna, mokra niedziela nie zachęcała na bliski kontakt tyłka z siodełkiem. Po wieczornym sobotnim rowerowaniu z Patrykiem postanowiłem się ponownie ruszyć, bo szkoda mi było tej nielicznej wolnej chwili na dłuższe rozmyślanie i nicnierobienie. Zawaliłem sprawę, bo dosiadłem czarną strzałę dopiero koło południa. Można było wcześniej kosztem ciut bardziej mokrego ciała. Błąd!
Ostatnio było trochę jazdy po płaskim/pagórkowatym terenie więc trzeba były cosik podjechać, bo lubię trochę pod górę i pod górę :). Przelot przez Leszną, pod Praszywą do Nydku i dalej w stronę kultowego podjazdu na Loućkę (ciut w terenie lajtowym technicznie szlakiem żółtym :) ). Podjazd proponowany ostatnio przez Daniela. Wcześniej była krótka "dwunastka", ale poszła gładko. Ten na Loućkę mógłby być trochę dłuższy w najstromszym fragmencie ale i tak jest wporzo. Kilkaset grubych metrów ostro w górę. W dalszej części też jest z czym walczyć.
Na Loućce bez widoków. Kiszka z mlekiem. Widoki były ale na tablicy ;). Pooglądałem.
Z Loućki na Filipkę jest rzut beretem (w terenie). Teren pokryty był mokrym, grubym śniegiem więc kompletnie nie nadawał się do jazdy (i tak bym nie skorzystał). Zjechałem w dół do Hradka eksplorując po drodze boczną, leśną drogę. Trochę błądzenia, trochę dziczy ale znowu poznałem coś nowego i klimatycznego! Super! W lesie trochę singli z krótkim prowadzeniem wzdłuż podmytego brzegu pewnego potoku. 
 
Na podjeździe na Filipkę z Hradka (mniej więcej w połowie) zdecydowanie mnie odcięło. Przenikliwy wiatr, wilgoć, chłód i te kilkaset wcześniejszych metrów w pionie spustoszyło mój żołądek, który zaspokojony został (od zeszłodniowej jazdy) jedynie śniadaniowym kawałkiem kiełbasy. Dopadły mnie dreszcze. Wymęczyłem na górę jadąc jako-tako. Ostatnie kilkaset metrów prowadziłem w śniegu. Na Filipce urządziłem sobie mały popas w przytulnej jak zwykle chacie. Bryndzowych gałuszek nie mieli. Zrobiłem mixa i zajadłem czosnkowego langosza słodkimi naleśnikami z marmoladą. Pychota :)).
Po jedzonku poczułem się o wiele lepiej i już znacznie żwawiej jechało mi się do domu. Zjechałem szeroką szutrówką na czuja i wylądowałem w Jabłonkowie przy wiadukcie. Łagodna, wygodna, szutrowa wersja podjazdu na Filipkę. Nie jechałem tam jeszcze (aż wstyd się przyznać). Generalnie jak zwykle pozytywnie! Odmóżdżona głowa :).
















