Beskidia Flow: Twister i DH+
-
DST
128.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:22
-
VAVG
17.38km/h
-
Podjazdy
2030m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sobotę 7 listopada odrobiłem sobie to czego nie zrobiłem ciut wcześniej. Górskie ścieżki rowerowe w Bielsku-Białej przyciągnęły mnie jak magnes pomimo zapowiadanego niewielkiego, ale jednak deszczu. Wyjechałem rano i pokręciłem w kierunku BB przez Gumną, Kisielów i Godziszów. Pech chciał, że tego dnia odbywał się rajd Barbórki Cieszyńskiej i większość bocznych dróg, którymi zwykłem się przemieszczać było pozamykanych z powodu wyznaczonych OSów. Trochę (błądząc) pokręciłem się po lasach niedaleko dopływu Brennicy do Wisły i ostatecznie wylądowałem w Górkach Sojce. Stamtąd koło betoniarni na czuja na Bucze i dalej przez leśne Biery do Wapienicy. Miałem przejechać szutrówką na Dębowiec ale przestrzeliłem skręt i pojechałem prosto. Droga za zaporą zaczęła piąć się w górę, na siodle skręciłem w lewo (ostro do góry). Trochę ujechałem, potem lekko pobutowałem aż wylądowałem na Stołowie między Błatnią a Klimczokiem. Wjechałem na żółty, przejechałem pod Klimczokiem na Szyndzielnię, potem Kołowrót aż wylądowałem na Koziej. Tam spotkałem Maćka, który dawał cenne techniczne wskazówki bikerowi i jego kompance. Chwilę pogadaliśmy. Ujechałem kilometr po czym na ostatnim fragmencie podjazdu na szczyt Koziej spotkałem Pawła ciągnącego kilkuletnią Emi na linie holowniczej ;). Trochę pogadaliśmy i pomknąłem Twisterem w dół. O Boże, o mój Boże... Cóż to była za rozkosz pompowania, pełnego skupienia, chęci czucia flow, który momentami był nieziemski! PRZEPROWADZAM SIĘ DO BIELSKA!!!!! (tu małe mrugnięcie okiem ale być może kiedyś..). Gdybym znalazł jako-taką pracę w BB w zawodzie geodety to wbijam od razu ;). Aaaaaa!!
Beskidia Flow miażdźy! © Marek87
Takie ścieżki. Niewyszukane foto © Marek87
Zjechałem na dół z ogromnym bananem na twarzy.
Na dole wszystko oznaczone © Marek87
Wyjechałem jeszcze raz na górę i próba DH+ czyli najtrudniejsze cuś.
Czas na DH+ © Marek87
Tu zamiast odczuwanego flow było trzepanie wnętrzności. Trasa była rzeczywiście trudna technicznie, mocno endurowa ale nie było chwili w której bym jakoś się zawaha. Ogólnie ciekawie i adrenalinowo. Oczywiście wszystkie większe hopki grzecznie minąłem, bo skoki to ostatnia okoliczność na której "chciałbym" stracić życie (czy też mocno się połamać).
Jadąc w stronę Wapienicy kulnąłem się przez Dębowiec i przestrzeloną szutrówą. Potem do Marzen na herbatkę ;) i do Cieszyna w mżawce i deszczu. Cały byłem mokry, co przy temperaturze około 8 stopni nad zerem przyjemne nie było.