Grudzień, 2013
Dystans całkowity: | 628.00 km (w terenie 76.00 km; 12.10%) |
Czas w ruchu: | 33:40 |
Średnia prędkość: | 18.65 km/h |
Suma podjazdów: | 9173 m |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 89.71 km i 4h 48m |
Więcej statystyk |
Robienie góry: Błatnia i okolice Grabowej
-
DST
102.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:01
-
VAVG
16.95km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Podjazdy
1645m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od pewnego czasu zastanawiam się nad tym co tkwi w fenomenie przemierzania górskich szlaków wraz z ekipą bbRiderZ. Żadna, ale to absolutnie żadna moja wycieczka/wyprawa z tą bandą zakręconych ludzi nie zawiodła moich oczekiwań. Nawet ostatnie moje zgonowe Goczałki rozeszły się po kościach z pozytywnymi wspomnieniami. Opisywany tutaj trip zapowiadał się wybitnie ciekawie. Z Wapienicy na dziko na Błatnią, zjazd do Brennej i na (a właściwie pod) Grabową (również na dziko). Odległość dzieląca mnie od miejsca zbiórki (stadion w Wapienicy) jest zawsze pewnym mankamentem, który staram się przełknąć bez bólu. Niedzielne wstawanie o 6 do przyjemnych raczej nie należy, ale za każdym razem zaciskam zęby i jadę maksymalnie bokami właśnie do Wapienicy. Schodzi dłużej i jest dalej ale za to droga w porządku. Wyjeżdżam o 07:20, dojeżdżam o 8:45. Na miejscu czeka Maciek ze swoim... 8 czy 9cio kilowym rumakiem na karbonowej ramie. No ale jak się człowiek zna na rzeczy i serwisuje w Polsce samego Marka Konwę... Po chwili dołącza Grzegorz z brakiem powietrza w widelcu. No to pompujemy...
Nadjeżdża Marzena, Paweł, Konrad, Rafał, Marcin i Ewelina. Zaczynami kręcić w stronę zapory w Wapienicy. 9 osób! Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dwudziesty dziewiąty grudzień dwa tysiące trzynastego roku. Osiem stopni na plusie. Frekwencja lepsza niż na niejednym wypadzie w lecie. Po czasie uderzamy we wspomniany dziki podjazd. Ewelina niestety rezygnuje, ponieważ od jakiegoś czasu cierpiała na ból kolana i właśnie tego dnia wybitnie jej doskwierał. Pedałujemy dalej w ósemkę. Totalnie odjazdowa, średnio-trudna wspinaczka na której przeszkadzają gałęzie raz po raz wplątujące się w napęd i szprychy. Kończy się stosunkowo szeroka ścieżka i wlatujemy na wąską ścieżkę pokrytą liśćmi. Na zakręcie Grzegorz efektownie glebuje, ale żyje :).
Tak to wyglądało z dalszej perspektywy.
Jedziemy dalej do góry. Droga po chwili staje się szersza a przed oczami wyrasta nam niezła kiepa do góry. Nie była jednak aż tak uciążliwa. Wszystko do podjechania. Maciek został gdzieś z tyłu (telefon czy coś), dlatego po chwili na krótko przerywamy kręcenie.
Sposobu w jaki Grzegorz swoimi "godowymi" okrzykami szukał Maćka w terenie nie da się opisać. Kupa śmiechu, rogal na twarzy w kształcie półkola. Wszystko wypłoszone! Po prostu... Cały Grzegorz :). Wytaczamy się na Błatnią w okolicy rancza prześwietnym singlem. Miód na moje serce! Miazga! Na Błatniej jesteśmy chwilkę po czym zjeżdżamy do Brennej zielonym szlakiem. Super. Widoki też były przednie. Tutaj Brenna Kotarz i Skrzyczne w chmurach.
Po zjechaniu w dół w Malwie chleb ze smalcem i - kto chciał - grzane piwo. Ja nie wziąłem, bo strasznie mnie osłabia.
Z knajpy jedziemy do Brennej Hołcyny i dalej trasą w znacznej części pokrywającą się z tegoroczną edycją maratonu MTB w Wiśle (jechałem tam w lecie).
Po powyższym postoju już nie jest tak lekko. Sporo błota, wody, brak przyczepności. Jedni jadą, drudzy prowadzą. Coś tam ujechałem ale skapitulowałem po kilkurotnym obrocie korby bez poruszania się do przodu.
Wyjeżdżamy na górę i tu widać wyraźny efekt ostatnich wiatrów. Cały szlak od Grabowej w stronę Starego Gronia zawalony wiatrołomami. W tym miejscu nawiązanie do tytułu tego wpisu: ćwiczymy górę. Bicepsy, tricepsy, klata. Rower na plecy i przedzieranie się przez tor przeszkód. Momentami trudno było znaleźć jakiś sensowny wariant, Wyglądało to mniej więcej tak:
Ale było i tak :). Bo w kupie jest siła!
W dalszej części powalonych drzew trochę mniej. Przed Starym Groniem.
Ze Starego Gronia zjazd czarnym do Brennej, Miejscami fajny odlot po darni. Końcówka kamienista. Paweł i Konrad na sztywniakach (zimówkach) musieli dostać nieźle po łapach. Brenna w całej okazałości.
Po zjeździe w stronę Górek Małych wałami Brennicy z dwoma przejazdami przez wyschnięte, wąskie dopływy tej rzeki. Świetne przeciążenie rąk, gdy w ułamku sekundy ze zjazdu robi się podjazd. W dalszej części bocznym asfaltem do Górek Wielkich. Tam pożegnanie się. Bielska ekipa pojechała przez Jaworze do BB a ja pod wiatr przez Lipowiec, Kozakowice do Cieszyna. Mega, super, hiper trip ze sporą ilością śmiechu i pełną irytacją podczas skakania z rowerem na plecach po drzewach. Było bombowo. Do zaś!!!
Route 2,401,007 - powered by www.bikemap.net
Mały Javorovy z Grzegorzem
-
DST
46.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
02:46
-
VAVG
16.63km/h
-
Temperatura
13.0°C
-
Podjazdy
1105m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przypadkowo zgadałem się z Grzegorzem (członkiem ekipy rowerowej z Cieszyna) na wspólny trip po czeskich górach. Miałem w planach ambitne kręcenie od wczesnych godzin rannych ale przegrałem z łóżkiem a potem z siostrzenicą. Nie mogłem odmówić jej zabawy. Grzegorz napisał mi na fb, że coś by pokręcił w sobotę po robocie. Start 12:30. Klasyk klasyków czyli Javorovy od Rzeki przez Gutskie Siodło zielonym szlakiem. Zielonego od Rzeki na Javorovy się nie da opisać. To trzeba przejechać. Początki podjazdu to asfalty i szuter... Grzegorz w początkowej podjazdowej akcji. Już po dobrnięciu do Rzeki z mocnym wiatrem centralnie w pysk.
W stronę Gutskego Sedla takie przeszkody na trawersie... Trzeba się było przedzierać przez krzaki i samosiejki.
Gutske Sedlo. Nie wiem... 700m z czymś n.p.m. Albo trochę mniej... Nieważne...
Z Gutskego Sedla lekko trawersem do góry i w prawo na zielony. Szlak ten zaczyna się godnym, kilkudziesięciometrowym podjazdem, którego jeszcze nie podjechałem w siodle. Tym bardziej, że teraz w Kellysie mam totalnie zjeżdzone opony. Trochę mi jeszcze brakuje, ale jest tam co robić. Pozostała część szlaku w całości wyjezdna. Doskonała ścieżka po stoku. Można ćwiczyć technikę w terenie. Nie obyło się jednak bez przeszkód.
Simle.
Grzegorz ponownie.
Cud miód i orzeszki. Asfalt jest beeee...
Na górze fajne widoki na Czantorię i inne górki.
Nie mogło zabraknąć Kofoli (tylko lana z kufla tak dobrze smakuje). Zjadłem też dwie zupy czosnkowe (mniam).
Z Javorovego ponownie, już któryś raz niebieską trasą narciarską i zielonym do trawersu. AAAaaaa... Wypas. Trochę trudniej podjechać na raz (bardzo technicznie) ale wkrótce może dam radę.
Zjazd do źródełka w Gutach/Oldrzychowicach i w dół przez Nebory, Ropice do Cieszyna. Zachód słońca przed Ropicami.
A teraz na zakończene - film autorstwa Grzegorza niedługo po wyjechaniu na górę :). Było gites!
http://www.youtube.com/edit?video_id=qTpmwcNXMy8&video_referrer=watch
Piwa nie było ale kofola owszem.
5 tys stuknęło. Szału nie ma ale jak na mój tryb pracy i moje możliwości - jestem zadowolony. Jeszcze na początku grudnia bym nie pomyślał. Natura spłatała figla i można kręcić i kręcić przy takiej pogodzie!
Świąteczna Magurka Wilkowicka
-
DST
119.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
06:18
-
VAVG
18.89km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Podjazdy
1892m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędzony na rowerze. Chciałem w ten sposób uniknąć oglądania telewizyjnego materiału dotyczącego spalania nabranych za stołem kalorii. Nie wyobrażam sobie kiszenia czterech liter na wchłanianiu tego wszystkiego. Zdrowe święta? W ten sposób? Przecież to sprzeczność! Głównym jednak powodem ruszenia tyłka było przede wszystkim moje świąteczne zderzenie się z rodzimą, bielską grupą bbRiderZ oraz z jej zamiejscowym - jak to się mówi - "ośrodkiem dydaktycznym" reprezentowanym przez dwóch zgranych Jakubów (jakubiszon i k4r3l / kolejność przypadkowa). Pobudka o 06:40 przeciągnęła się na 07:00 (po pójściu spać o 2 w nocy po pasterce nie rozumiałem dlaczego tak wcześnie dzwoni budzik w telefonie). Z wielkim bólem zwlokłem się z łóżka ale wizja wspólnego rowerowania przytrzymała mnie w pozycji pionowej. Rzut oka na termometr: 10 stopni w plusie. Niezły kawał. Start po 8. Dla urozmaicenia do Bielska na zbiórkę o 10 pod Gemini nieco innym wariantem. Z Cieszyna przez Ochaby, Gołysz, Iłownicę, Rudzicę, Międzyrzecze, Mazańcowice i Komorowice. 52km. Na około zawsze jednak bliżej... ;). Docieram o 10 ze średnią trochę powyżej 26km/h na grubych laczach. Nie wiem jak to możliwe przy moim potencjale. Wiało mocno i większość w plecy.
Przy Gemini czekają Marzena, Maks (miło było poznać) i Maciek. Paweł i Listonosz (Marcin) docierają z małym poślizgiem. Na początku wszyscy "palili" się do jazdy. Huragan w pysk oraz teksty "W Święta na rowerze... kto to widział", "Ja dziś w ogóle nie jadę...". Ale humory dopisywały i przy znikomym ruchu na drogach zajmowaliśmy bez skrupułów całą szerokość pasa. Po chwili napatoczył się kierownik mechanicznego pojazdu, który wyprzedzając nas z jednoczesnym trąbieniem dostał świąteczne pozdrowienie rozpoczynające się od "c..." a kończące na "...lu". Niedługo trwała jazda asfaltem po czym Paweł stwierdził: "Przecież ma być MTB". Wbiliśmy w teren i po sympatycznych korzeniach i kamieniach oraz ścieżce spokojnie toczyliśmy się do góry. Fotka poniżej już w końcowej fazie tripu - przejeżdżaliśmy to dwukrotnie.
Po kilkuset metrach nasz szlak przecięła nowowybudowana autostrada. Rozpoczęła się akcja "ciekawe dokąd ona prowadzi". Szeroka, ledwo co zrobiona gruntowa droga była pełna wilgotnej, gąbczastej gleby. Opony po kilometrze jechania do góry urosły do rozmiarów niemieszczących się w widełkach/klockach hamulcowych i cały napęd, wraz z kółkami zalepił się błotem. Patyki w ruch. Widząc odchodzący w bok trawers i brak sensu babrania się w dalszym błocie udaliśmy się nim w stronę czerwonego szlaku i dalej do góry na Magurkę. Moje braki w sile i technice jazdy w terenie kończyły się miejscami kapitulacją i waleniem z buta. Paweł i Maciek w okrzykach walili do góry jak przystało na prawdziwych riderów. Mi szło jako-tako. Coś jechałem, coś butowałem. Super widoki po drodze ze Skrzycznem w roli głównej. Fotka Pawła.
A jeszcze jedno... W komplecie.
Czerwony jest świetny, szczególnie do zjazdu. Końcówka trochę śliskawa, co mnie się bardzo podobało.
W schronisku biba pełną parą wraz z dodatkami do napojów. Kupa śmiechu :).
Marzena zadbała o odpowiednie wyposażenie:
Po czym każdy przybrał rolę Św. Mikołaja :).
Wspólne dzielenie się...... kabanosem... czyli gwóźdź programu ;-).
Wspólna fota przed schroniskiem na pożegnanie.
Maks zjechał asfaltem, Dwa Jakuby do Porąbki improwizując na lodzie. Karel, kaj ty tam jedziesz... ;)
W dół czerwonym i w końcówce na czarny. Rewela z odrobiną adrenaliny na czarnym. Już prawie na dole.
Po zjechaniu pokręciliśmy się jeszcze po lesie w okolicy ul Żywieckiej w poszukiwaniu singli. Dobre to było, choć miało charakter wybitnie poszukiwawczy i zjadający średnią, która spadła do 17km/h. Potem do Maćka umyć rowery. Na Karpackim pożegnanie z Pawłem. W trójkę: ja, listonosz i Marzen pokręciliśmy w stronę Aleksandrowic. Na lotnisku zwiało tą ostatnią przez krawężnik w płot... (!). Niezła wichura :). Ja już samotnie przez Jaworze Nałęże, Górki Szpotawice, Lipowiec, Kozakowice, Goleszów do domu. Jak to mówią: wmordęwind napierał niesamowicie. Spowolnienie z prędkości 25-30km/h do 10km/h było normalne. Świetna jazda inaczej. W Goleszowie się ściemniło.
Do Cieszyna warunki się nie zmieniły i jazda znacznie trudniejsza niż zwykle trwała już do końca. Wspaniali ludzie, wspaniały trip. To się nazywa dobre spędzenie wolnego czasu. A nie sałatki, mięso, ciastka, ryby i ziemniaki! ;-)
Kaplica wokół Goczałek
-
DST
138.00km
-
Czas
06:19
-
VAVG
21.85km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
1090m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kaplica czyli zgon. Umówiona jazda z bbRiderzami wokół Goczałek - klasyczna zimowa runda. Zbiórka o 10.00 w sobotę w Wapienicy. Entuzjazm spory, ale on nie ukręci pedałami. Trzeba jeszcze siły a tej jakoś brakowało. Dzień wcześniej trochę podkręcone lodowisko. Po nim poszedłem spać bez kolacji. Rano 4 skromne kiełbaski na śniadanie i może tu tkwił problem. Nie ma wymówki - beznadzieja. Już od początku jechało się jakoś dziwnie. Bez tego czegoś, choć drogom w Kozakowicach koło Goleszowa nic nie można było odjąć - ciekawie.
W Wapienicy mam mały poślizg. Jazda bokiem przez Górki Szpotawice i Jaworze Nałęże wymaga pokonania 38km. Czyli dalej niż starą jedynką do Bielska. Ale nie będę jeździł tymi koleinami wśród samochodów. Po przyjechaniu na miejsce zbiórki myślałem, żeby coś zjeść/napić się czegoś ale czteroosobowa grupa wyburzyła do przodu. Ledwo po wyruszeniu, po ok. 2km Bartek zalicza spektakularną glebę (na śliskim asfalcie) przed przejazdem kolejowym. Wyłożył ale fikuśnie i na szczęście bez konsekwencji. Maciek na szosie z Grzegorzem i wspomnianym Bartkiem (na góralach) zmieniali się w trójkę i pojechali w cholerę. Ja w miarę upływu czasu byłem coraz bardziej osłabiony i znużony. Kręciłem bez polotu za Marzeną w okolicach 23-25km/h. W Zabłociu, po 70km bez brania niczego do ust, przy zawrotach głowy i chęci spania stwierdziłem, że to nie ma sensu i muszę coś zjeść i koniec. Tak to jest u mnie, że jak nie pojesz to nie pojedziesz. Niech jadą w p...u. Grupa jednak poczekała. Ja zjadłem bułkę, banana, zapiłem ciepłą herbatą z termosu i po chwili przyjemność z jazdy wywróciła się do góry nogami (kołami). Było ok. Na zaporze Jeziora Goczałkowickiego chwila na jedzenie i trochę śmiechu. Od lewej: Grzegorz, Marzena, Maciek, Bartek i ja.
Po powrocie do Wapienicy zaproszenie na kawę u Marzeny, która mnie pobudziła. Poszedłem jeszcze do sklepu kupić 1l Coca-Coli, izotonik i jakiś wynalazek od Oshee megnezowo - coś tam. Dobre to było i podziałało. W drodze powrotnej aby nieco urozmaicić jazdę przelot przez Łazy, Wieszczeta i Kowale. Dalej przez Pogórze, Simoraz, Dębowiec do Cieszyna.
Kościół w Łazach.
We Wieszczetach (kojarzę z dzieciństwa-strony mojego taty)
W Simoradzu fajny widok na czeskie góry. przy zachodzie słońca. Łysa i Javorovy bardzo wyraźne.
Nie ma sensu trzymać tej sobotniej kiczowatej jazdy w głowie. Było, minęło.
Route 2,396,179 - powered by www.bikemap.net
Kontrola trakcji na Javorovym
-
DST
72.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
04:34
-
VAVG
15.77km/h
-
Temperatura
-2.0°C
-
Podjazdy
1346m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Bardzo szeroko i w szybkim tempie kształtował się mój uśmiech podczas niedzielnego tripu na Javorovy. W zasadzie po co ja to piszę, skoro prawie zawsze tak mam na rowerze... W tym przypadku jednak trzeba to podnieść do kwadratu lub do sześcianu. Trójosobowa, cieszyńsko-goleszowska ekipa (ja, Kazik i Andrzej) umówiła się na asfaltowy trip na Javorovy. Wyszło o wiele ciekawiej. A wszystko za sprawą sporych ilości lodu i zmrożonego śniegu na górskich ścieżkach (znacznie inaczej niż dzień wcześniej na Praszywą). Wycieczka na której nie liczy się średnia prędkość a walka z przyczepnością. Było idealnie. Bawiłem się świetnie. Chłopaki trochę gorzej. Tym bardziej, że Andrzej musiał zrezygnować w połowie podjazdu z powodu założonych slicków - za moją informacją o sobotniej, asfaltowej Praszywej. Nie przewidziałem, że będzie tak hardcore'owo. No ale to północny, zaciemniony podjazd. Moje zajeżdżone opony z Meridy na lodzie oczywiście się ślizgały ale na zmrożonym śniegu szły jak czołg ;). Perfecto!
Do Tyry od Trzyńca jeszcze po asfalcie:
Bliżej podjazdu też względnie. Z tyłu bezpłatny parking dla "osobaków":
Początek podjazdu i niewielkie lodowisko.
Dalej trochę więcej śniegu i spuszczanie powietrza z kół.
Dalej coraz ciekawiej. Wygląda z górki ale trzeba mielić pod górę.
Andrzej po chwili niestety odłączył. Sam próbowałem... Nic tylko rozłożyć ręce... Zero trakcji.
Z Kazikiem na górę. Napotkany narciarz z Karviny. Warunki na nartach biegowych podobno całkiem całkiem.
Na górze Małego Javorovego.
Niebieską trasą narciarską w dół i dalej zielonym do trawersu Pod Małym Javorovym (ok 740m.). Niezły jazz! Korzenie, kamienie i lód. Wyborne połączenie.
Po trawersie.
Niżej...
W Tyrze czas na zmarzniętego snickersa.
Miało być do Trzyńca i do Lesznej. Ale trzeba było jeszcze zaliczyć podjazd pod Koziniec. Łańcuchów nie trzeba było zakładać za to sił w pedały trochę włożyć...
Po skręcie na szutrowy trawers w stronę Ostrego lodowiska ciąg dalszy. W tym miejscu tylne koło mi "klejzło" i musiałem zmienić tor jazdy.
W prawo na Ostry a my w lewo w dół niebieskim do Bystrzycy.
Przez Nydek na przejście graniczne (noga po krótkim jedzeniu fajnie deptała po pedałach) i na Budzin.
Na Budzinie koniec wspólnej jazdy. Ja w drodze do Cieszyna chcąc uniknąć asfaltów puściłem się czarnym w stronę Dzięgielowa. Masa nasiąkniętej ziemi i błota. Opony urosły do jakichś 2,5 cala i cały rower upierpapierniczył się od brązowej brei. Ale cóż, jazda na rowerze zgodnie z tradycją musi się kończyć pucowaniem.
Żermanice, Dobra, Prasiva
-
DST
65.00km
-
Teren
6.00km
-
Czas
03:26
-
VAVG
18.93km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Podjazdy
986m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pojechałem dziś sprawdzić jak jeżdżą moje alternatywne dwa koła, które nabyłem jakiś czas temu. Drobne nieporozumienie ze sklepem Xtrabike zostało zakończone pomyślnie. Przyszedł drugi konus do przedniej piasty (oba miały wżery). W piątek wieczorem po powrocie z Włoch wylądowałem w piwnicy i złożyłem ową piastę do kupy. Tylną już miałem przeserwisowaną. Piękne, sobotnie słońce i wolne po południu - nie ma innej możliwości jak rower. Start po 12. Pierwsza połowa dystansu to całkowita improwizacja - na ślepo, na czuja.
Kellys jeździ przyzwoicie. Wszystko fajnie, super ale amortyzowany widelec zalicza się do grupy uginaczy jedynie z nazwy (wiedziałem o tym i zamierzam go wkrótce zmienić na sztywny). Przez Koniaków do Terlicka - Hradiszcze. Niespodziewanie po lewej stronie wyrósł mi jakiś pomik rzeźb czy coś takiego.
Fota wynalazku:
Inne kamienie:
Przejechałem drogę 474 na prosto i po czasie i minięciu kilku domów wjechałem na szutrówę przez las. Miodzio.
Potem esy floresy po polach z małym "zaminowaniem" (ślepa ścieżka). Wjechałem znowu na asfalt i do Żermanic. Jezioro:
Woda zimna - dla morsów:
Dalej przez Lucinę i Pazderną w stronę Nosovic i fabryki Hyundaia. Po drodze wpadłem na pomysł wyjechania asfaltem na Praszywą. Przed podjazdem w Vysnich Lhotach łyk ciepłej herbaty (z termosu). Było ich kilka już wcześniej:
Podjazd na Praszywą po oszronionym asfalcie (w miejscach niedostępnych dla słońca). Na zakręcie trochę lodu.
Za zakrętem już ok:
Na górze zmrożony śnieg i trochę lodu.
Postanowiłem zjechać czerwonym szlakiem. Bardzo turystycznie. Jest ok. Trzeba go będzie kiedyś podjechać.
Nie mam wątpliwości, że dobrze zrobiłem biorąc Meridę na tarczowych hamulcach hydraulicznych. Co prawda są to podstawowe heble Shimano ale siła hamowania jest przeogromnie większa. Bez porównania! Z początku miałem wrażenie jakby ten Kellys nie miał spowalniaczy ;). Zjechałem w dół, założyłem kominiarkę (przewiało mi czerep na zjeździe) i na pół gwizdka do domu przez Hnojnik i pola golfowe w Ropicy. Byłem tylko na śniadaniu (konkretnym), bez żadnych przekąsek po drodze. Koło 15:30 już trochę mnie odcięło. Błąd. Jutro (niedziela) też jakieś czeskie górki. Javorovy itp.
Wieczorne śmiagnie w BB
-
DST
86.00km
-
Czas
04:16
-
VAVG
20.16km/h
-
Temperatura
-2.0°C
-
Podjazdy
1109m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorna śmiganie w Bielsku-Białej czyli zimowa akcja wspólnego tłuczenia kilometrów orgnizowana na fb przez bbRiderz. Start z reguły o 20 w Bielsku przy pomniku Reksia. Sobotę miałem wolną, ale do popołudnia musiałem załatwić jedną sprawę. Wieczór do dyspozycji. Ochraniacze na szłapy przyszły dzień wcześniej więc można oficjalnie rozpocząć zimową jazdę na rowerze. Niestety Merida musiała wchłonąć trochę syfu z asfaltu a to dlatego, że nie otrzymałem w przesyłce prawego przedniego konusa do piasty więc potencjalny zimowo-szosowy Kellys nadal pozostał "uziemiony". Włożyłem semi-slicki, bo miało być po asfalcie, ale nikt nie powiedział, że pokrytym śniegiem ;). Trasa jak to po asfalcie-generalnie szału nie ma. Do Bielska nielubianą przeze mnie starą jedynką. Do Świętoszowki sucho, potem więcej syfu i śniegu. Temperatura -2 stopnie.
W Bielsku przy pomniku Reksia byłem przed 20. Po chwili dojechał Karol na ostrym kole. Co ten człowiek robi na tym rowerze... Mega kontrolowane uślizgi na lodzie to jego konik. Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć. Po nim Konrad a na końcu Paweł (piaseq). We czwórkę jazda w okolicach Bielska. Potem do Wapienicy i do leśniczówki. Super zabawa na śniegu i na semi-slickach 1,75'. Pomyśleć, że specjalnie je włożyłem na jazdę po "asfalcie" ;). Karol odłączył od grupy przy lotnisku. Fota we trójkę. Paweł, Konrad i ja.
Do Marzeny na herbatę uzupełnić braki w termosie (wielkie dzięki). Chłopaki pojechali w stronę Bielska a ja Cieszyńską do domu.
Świętoszówka.
Chwilę przed zrobieniem foty (przed północą) podjechał radiowóz (policaje) i rozmowa rozpoczęta przeze mnie:
- Dobry wiczór.
- Dobry wieczór.
- Przerwa na coś gorącego tak?
- Noo, herbata z termosu.
- Ale nie z prądem?
- Niee, z sokiem.
- Udanej jazdy (czy coś takiego).
I pojechali.
W Miedzyświeciu zjadłem bułkę. Do Cieszyna bez szaleństw (jak na całej trasie). Miejscami zamarznięte kałuże i skromne światło przez rowerem. Ochraniacze - mega! Cieplutko cały czas, bez żadnych przewiań itp. Super bajer za 80 zł. Shimano Blaze. Zimą nie jest źle. Trzeba się dobrze ubrać i ciorać na rowerze! No i termos w plecaku obowiązkowo! Wieczorne śmiganie bardzo fajne. Jeszcze tam zawitam.