Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 1057.00 km (w terenie 286.00 km; 27.06%) |
Czas w ruchu: | 61:42 |
Średnia prędkość: | 17.13 km/h |
Suma podjazdów: | 18234 m |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 117.44 km i 6h 51m |
Więcej statystyk |
Trasą maratonu MTB w Wiśle
-
DST
98.00km
-
Teren
35.00km
-
Czas
06:30
-
VAVG
15.08km/h
-
Podjazdy
2194m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Miało być Bielsko-Biała i lotnisko w Aleksandrowicach (pokazy lotnicze). Potem Szyndzielnie, Klimczoki, Błatnie i do Górek. Wyszło jak wyszło. Wylądowałem z chłopakami w Wiśle (Andrzej zerwał po drodze śrubę na skręceniu suportu i ramienia korby (!) i musiał zrezygnować w Dzięgielowie). Wisła a tam maraton MTB. Myślę... cholera tyle roweraków w kolejce do startu... A czemu by nie...? Nawet nie znałem do końca trasy. Wiedziałem, że mega leci przez Trzy Kopce, Brenne, Grabowe i inne górki. Ustawiłem się za ostatnim (czwartym) sektorem jako uczestnik no-name bez numerka. Wpisowego nie miałem zamiaru płacić (jak się okazało 60zł max 10 dni przed startem!!!), bo:
- czas mniej więcej potrafię zmierzyć sam;
- szału czasowo/miejscowego nie będzie (za mało jeżdżę);
- jazdę traktuję jako rozrywkę a nie próbę wszelkich możliwych rywalizacji, napinania się itd;
- mam inne wydatki na rower (przecholernie drogie klocki, które w górach lecą jak woda);
- i wiele innych argumentów.
Start ok do podjazdu. Na nim przedzieranie się przez dzieciarnię i prowadzące osoby. Potem już w ogóle się nie dało wyprzedzać, bo tłok jak cholera. Pomału do góry na Trzy Kopce zółtym szlakiem. Na zjeździe do Brennej cała masa potraconych bidonów. Osoby przede mną lamiły trochę zjazd, postanowiłem trochę podgonić również tracąc bidon. Zorientowałem się i heble na maxa, wracam z buta do góry ok. 50m aby zabrać utracony przedmiot. Z góry pociska Tomek z bbRiderz i z uśmiechem na twarzy pyta czy nie znalazłem też bidona od niego :). Przez chwilę zastanawiałem się jak on się za mną znalazł (jest znacznie lepszy). Okazało się, że za mało miał kapci na ostatnim naszym tripie Karkoszczonka - Błatnia i złapał na pierwszym zjeździe swojego jedynego (na szczęście) na tym maratonie. W dół do Brennej i młynkowo na Grabową po płytach. Dalej na Kotarz. Gdzieś tam był genialny singiel. W dół do Leśnicy i z powrotem na Trzy Kopce po czym do Wisły. Jednym słowem - góra - dół - góra - dół - góra - dół. Jak to w maratonie: 1800m przewyższeń na 40km. Jedne z najwolniejszych moich 40km w tym sezonie. Wysiłek? Moim zdaniem po pagórkowatym asfalcie trzeba byłoby ten dystans pomnożyć przez 4.
Ostatecznie wynik - kaplica. Śmiech na sali czyli 3h40min i coś koło 310 miejsca w open. Objechały mnie kobity z jakichś tam teamów MTB team... a cholera wie. Szczerze? Mam to gdzieś. Kilka rozmów ze spoko kolesiami zaliczonych. Przejchanie trasy... czego mi więcej trzeba? Tej adrenaliny? A w cholerę! Bynajmniej nie ten etap jazdy na rowerze aby to przeżywać. Gdybym to robił zawodowo...
Na mecie pogadałem z ekipą z Gomoli. Znany mi z branży transportowej (a jakże ;) ) brat szefa teamu (p.Henryk) zachęcał mnie nawet abym wstąpił, że to nic nie kosztuje a ekipa jest fajna... startowe za friko. Ale ja nie mam na to czasu. I gdzie tam z moją meridą do wynalazków na fullu 29 cali Speca! Za 20 klocków! Pogadałem też chwilę z bratem-szefem p.Pawłem. Tak nawiasem mówiąc to często spotykam się z chłopakami z jego firmy (Gomola Trans z Pogórza) na trasach do Włoch, na rozładunkach (jeździmy w podobne miejsca). Sympatycznie.
Przed startem w Wiśle namioty a tam EPO w energetycznych żelach ;). Dwaj goście w tym jeden na żelu we włosach wciskali ludziom żele słowami: "Ten jest zwykły, ten daje ekstra kopa, ten na dłużej...". Stanąłem na luzaka obok namiotu i wyciągnąłem/wchłonąłem z plecaka drożdżówkę, 2 banany i popiłem 450ml jogurtu. Haha. A te czuby płaciły ciężkie pieniądze za wynalazki, których opakowania mogłem podziwiać na trasie. A po co mi to? ;)
Na trasie. (fot. Kasia Rokosz, źródła nie znam)
Na mecie kilkadziesiąt metrów przede mną jechał gość który wlazł mi na ambicję. Pedał w podłogę i go deszedłem (2 fotki z bikemaraton.com). Gość na pierwszym zdjęiu jest za bikerem z numerkiem 1843.
Po finishu.
W drodze powrotnej wstąpiłem na rynek w Ustroniu, gdzie pokaz miała grupa Taekwondo z Rybnika.
Jestem zadowolony z pomysłu i tripu po górach w zacnym gronie. Zwycięzca wykręcił czas... 2h z groszami uzyskując średnią prawie 20km/h. Awaria w takim terenie. Coś nieprawdopodobnego.
Na trasie przywaliłem tylnym kołem w kamień, w wyniku czego ledwo zaplecione koło trochę się scentrowało (poluzowana całkowicie szprycha). Do serwisu!
Edit. Obręcz do wymiany. Umarła po przydzwonieniu. Znowu wydatki.
Pasmo Javorovego z bbRiderZ
-
DST
100.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
06:23
-
VAVG
15.67km/h
-
Podjazdy
1982m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś krócej niż wczoraj ale o wiele ciekawiej ze względu na idealnie rowerowe szlaki a tym bardziej wybitne towarzystwo. Cieszyńska grupa w składzie ja, Andrzej, Janek, Grzegorz i Bartosz zderzyła się ok. 8 rano z trzyosobową ekipą z Bielska w Goleszowie - Marzena, Paweł i Grzegorz. Stamtąd wokół skoczni i Tułu na Budzin i dalej w znacznej części czerwonym do Trzyńca. Z Trzyńca do Gutów i trawersem niebieskim szlakiem w stronę Javorovego. Andrzej i Janek pojechali w swoje dolnym trawersem. Pozostała grupka się trochę rozerwała. Marzena, która ruszyła kilka minut wcześniej przestrzeliła wyborny, niebieski szlak na Javorovy jadąc świetnym płaskim trawersem. Po dogonieniu jej wydrapaliśmy się we dwójkę zielonym szlakiem (prawie całość wyjechałem) ale musiałem trochę ten szlak wziąć na raty bo nogi mi spuchnęły. Cel na najbliższy czas: wyjechać tam bez przestojów (świetny techniczny podjazd do góry). Z Javorovego na Praszywą idealnie z kilkoma dobiciami. No ale jak się zjeżdża tak, że kamienie fruwają w powietrzu to... Jechałem tamtędy chyba trzeci raz w przeciągu kilkunastu/kilkudziesięciu dni i nigdy mi się to nie znudzi.
Zdjęcia zacząłem robić dopiero od Javorovego. Trawers od Gutów:
Peleton wygodnych turystów od górnej stacji kolejki na górę.
Na górze siesta. Kofola, piwo, paluszki i inne bzdety (tym razem bez orzeszków ziemnych, bo nie miałem plecaka ;):
Wspólna fota:
Marzena i Sindelna:
Pierwsze kapcie. Grzegorz w roli głównej :
Na szlaku gdzieś przed chatą Kotaż:
Chata Kotaż i Kapeć Bartka:
Marzena miała inne rozrywki. Chyba by mi łupnęło w krzyżu ;):
Grzegorz myślący o jedzeniu:
Po defekcie dalej w stronę Praszywej:
Na Praszywej kolejny kapeć Grzegorza. Dwie dziury:
Chata na Praszywej.
Na podsumowanie życzę sobie więcej takich wypadów w takim dream-teamie.
Równica, Żar
-
DST
158.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
07:26
-
VAVG
21.26km/h
-
Podjazdy
2436m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zacznę od wydatków które poniosłem ostatnio w związku z zajeżdżonym napędem i agonalnym stanem roweru:
- korba: blat 44T - 110 zł
- korba: zębatka 32T - 45 zł
- kaseta HG-61 - 125 zł
- łańcuch HG-93 - 80 zł
- zaplecenie kół na mocniejszych szprychach DT: 172 zł
- komplet klocków Ashima metale - 2x50zł
Nie będę sumował, bo kręci mi się w głowie. Dodam, że byłoby taniej ale DHL posłał paczkę z Bolesławca (sklep XTRAbike) z kasetą HG-50, trzema łańcuchami HG-93 i dwoma spinkami KMC do terminala... koło Rzeszowa (zamiast do Czechowic-Dziedzic)-błąd w sortowaniu!. Musiałem mieć rower na weekend a brakowało mi kasety więc kupiłem tą deorę przy okazji odbioru kół w Bielsku. Tak więc gdyby ktoś potrzebował kasetę HG-50 za 70zł (cena z XTRAbike) to... wołać, bo będzie leżeć ze 2 lata lub trochę krócej. Co do wycieczki:
Najpierw do Ustronia dopingować Kubę i Dominika w uphillu na Równicę. (wyjazd na górę). Potem do Wisły Malinki na skoki. Waldek rzucił hasło, że nie był jeszcze na Żarze. A że byliśmy już w Malince i lubię spontaniczne trasy więc przyjąłem z wielkim entuzjazmem. Było fajnie, w umiarkowanym tempie.
Kilka fotek:
Na Równicy:
Karel na podjeździe:
Skoki w Malince o puchar prezesa Tajnera:
Zapora w Tresnej:
Żar:
Na gorze:
Podczas krótkiego oczekiwania na Waldka poleżałem na poboczu na Przegibku:
Mały kocioł spacerowiczów na ścieżce przy lotnisku w Bielsku:
Łysa Góra górami z bbRiderZ
-
DST
167.00km
-
Teren
60.00km
-
Czas
09:38
-
VAVG
17.34km/h
-
Podjazdy
2832m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zostałem ostatnio "wchłonięty" facebookowo do grupy bbRiderZ - mniejszych i większych wariatów rowerowych orających (dosłownie) nasze nierowerowe Beskidzo-Śląskie, Beskidzko-Żywieckie, Beskidzko-Małe i nie wiem jakie tam jeszcze szlaki. Część z ludzi znałem wirtualnie z bikestats. Doskonała okazja aby poznać ich w realu + kilku innych zakręconych rowerowo. Z częścią bielsko-okolicznej drużyny zderzyłem się już na tripie po - jak się okazało - kapciowym Beskidzie Śląskim. Chłopaki zaplanowali jednak wcześniej na fb kolejny cel: zdobycie Łysej Góry - najwyższego wzniesienia Morawskośląskich Beskidów w Czechach - zwanego inaczej po czesku "Kralovną Moravskosleskych Beskyd" (bardzo mi się podoba to określenie). Wysokość góry to 1323m n.p.m. Byłem już tam kilka razy, w tym na Koprivnickym Drtiću. Grzegorz z Marzeną z bbRiderZ nieskutecznie próbowali ją ostatnio zdobyć krążąc gdzieś po Frydlandzie i Starych Hamrach tłukąc na rowerach bez celu 180 km (pomijam to co zostało w nogach!):). Hehe. Zaproponowałem znanemu mi już wcześniej z tej grupy Pawłowi (piaseq) (główna postać ekipy) dwa warianty przejazdu. Miało być jak najwięcej terenu. Po wytyczeniu trasy na cykloserverze ni stąd ni zowąd zostałem mianowany "przewodnikiem wyprawy". Głównie z racji znajomości tych terenów. No trochę pojeździłem po tych czeskich górkach ale... no... bez przesady. Plan: zbiórka na stadionie w Jaworzu o 7 rano w niedzielę. Początkowo zainteresowane 4 osoby. Patrzę w sobotę - jest 7. Będzie dupnie!! Skoro taki trip: trzeba zrobić zakupy. Jak głupi nakupiłem w owadzie 3 bułki, batooony, snickersy, sezamki, izotonika, colę, banany i Bóg wie jeszcze co. Załadowałem to do plecaka razem z trzema linkami do przerzutki, szmatą, zielonym FinishLinem - skutecznie urósł do ładnych myślę 5kg. Napęd wyszorowany i wypucowany. Wyjeżdżam z domu o 5:40 naprzeciw bbRiderzom aby spotkać się z nimi w Jaworzu na 7mą (tak trochę nie w tą stronę ale kij z tym). No ja... trzask jeden, drugi - mój wspaniały zajechany napęd. Po 500m musiałem wrócić jeszcze do domu bo... przecież trzeba jeszcze coś nalać do bidonów! Omg. Wiedziałem, że ta wycieczka pod względem potencjału wykorzystania nóg (z powodu napędu) będzie makabryczna. Trochę mocniejszy nacisk na blacie na pedały to trzask, zgrzyt, huk, przeskoczenie łańcucha na zębach korby/kasety. Nie odpuściłem jednak tak fajnie zapowiadającej się wycieczki, starając się stosować trochę większą kadencję (lubię jeździć jednak raczej siłowo - to też katuje mi napęd). Do Jaworza (całkowicie bokami) docieram o 7 i mam jakieś kilkaset metrów do stadionu (może 1-2km). Z przodu widzę napierającą grupkę bikerów, którzy z daleka wołają: "Marek, nie w tą stronę. Pomyliłeś kierunki". Hehe ;). Zawracam, patrzę. Tylko Marcin i Marzena z plecakiem. Paweł z pomysłowo zamocowanymi taśmą izolacyjną dwoma Oshee'ami (dnami do siebie) do dolnej rury ramy. Okazało się, że miały być jednocześnie skuteczną ochroną przed wydostającymi się spod przedniego koła kamieniami na jego szaleńczych zjazdach ^^ ;-). Poza tym taśma izolacyjna przydała się do przyklejenia dwóch bananów do rury sterowej i górnej oraz trzech batonów musli... Rower obwieszony pomału jak choinka.
Kuba (jakubiszon) wysposażony na mój gust jak na 30km. Jakiś banan, izotonik. Grzegorz, torebka/torba "na zadzie". Arek bez plecaka. Coś tam w kieszonkach. Ogólnie prawie cała ekipa pełen luz i chyba z myślami "jakoś to będzie". Ja tym samym zafundowałem moim zakupom wspaniałą podróż w plecaku. Był to bagaż który chyba miał mnie jedynie bardziej zmęczyć (większość rzeczy, w tym 3 bułki przywiozłem do domu).
Z Jaworza w dobrych humorach, przez Górki Małe, Lipowiec, Ustroń docieramy na Budzin (szlak żółty - BARDZO trudna trasa górska). Ironicznie zaczęliśmy gadać o elektrycznych wyciągarkach, czekanach i innych gadgetach niezbędnych dla naszego przeprawienia się przez tą okropną, szutrową, w miarę łagodną i równą jak stół ścieżkę w lesie. W międzyczasie Marzena, nieco wtajemniczona już w moje ekcesy z odebraniem pompki w Koprzywnicy, zaproponowała mi abym opowiedział tą historię chłopakom. Tak więc część trasy głosiłem moje przeżycia z p. Romanem Lipovym i straconą "pumpićką". Było wesoło. Z Budzina na Nydek, Bystrzycę i podjazd niebieskim szlakiem pod Ostry (przyjemnie leśne ścieżki). Następnie wbicie na trasę rowerową a na niej chwila przestoju (fajne widoki) i skok w bok na ostrężyny.
Dojeżdżamy pod chatę pod Ostrym, krótki przestój i jazda dalej, bo dzień jest krótki. Przez siodło w stronę Slavica z lekkim podjazdem. Na tym podjeździe chcę trochę mocniej przycisnąć w pedały co kończy się zerwaniem łańcucha - jak się okazało - na spince. Kiedyś się to musiało stać, bo takiego zjechanego łańcucha - jak to powiedzieli chłopaki - jeszcze nie widzieli.
(fot. Arek)
15 min naprawa (część ekipy pojechała dalej) i luz, blues szczytami aaaaaż do Slavića. Perfekcyjnie i w dobrym tempie. Tam napotykamy Waldka i Andrzeja, którzy zrezygnowali z udziału w tripie a którzy wyjechali nam na szlak po drodze (miło).
Po krótkim jedzeniu i uzupełnieniu płynów pojechaliśmy dalej w stronę Małego Połomu. Świetnie. Czerwony szlak bardzo fajny (nie jechałem nim tam jeszcze).
Jadę za Pawłem, jego technika na zjeździe budzi mój podziw. Sprawnie omija drzewo kawałkiem ściółki o szerokości ok 30cm (z drugiej strony była rozjeżdżona koleina). Dla mnie jednak za wąsko. Wpadam w nią i efektownie wyskakuję jak z katapulty z rowera. W locie wypadają z bocznych kieszonek plecaka jak z armaty 0.5l wody i 0.5l izotonika. Jadąca nieopodal Marzena hamuje bardzo awaryjnie. Było śmiesznie ;). Dalsza częśc trasy bardzo fajna.
Docieramy pod Mały Połom trawersami. Gestykulująca Marzena na jakieś złośliwe (żartobliwe) hasełka ze strony płci męskiej (w kupie z tyłu) ;):
Marzena:
Marcin:
Mijamy Mały Połom prześwietnym, choć trochę za krótkim singlem. Chwilę później Grzegorz łapie kapcia a ... Kuba wykorzystując sytuację idzie w krzaki... po jagody.
Dalej w stronę Białego Krzyża/Chaty Sulov. Jak tu nie jeździć po takich szlakach bez telewizorni?
Łysa Góra coraz bliżej:
Docieramy do Białego Krzyża:
I potem w dół do Visalajów:
Tam zmiana planów - jedziemy czerownym do asfaltowego podjazdu na Łysą i kto chce - czerwonym lub asfaltem na górę. Czerwony szlak z Visalaje do asfaltu na Łysą z jakimś krótkim smarowaniem prętów siodła i defektem widelca Marcina:
A tak Paweł spuszczał izotonik do swojego bidona wprost z podramowych zapasów:
Docieramy do asfaltu. Częśc ekipy jedzie drogą a Paweł, Kuba i ja zdecydowaliśmy szlakiem. Paweł pocisnął do przodu a my z Kubą trzymaliśmy się razem choć ja zdechłem i musiałem trochę więcej podprowadzić. Krzyżując szlak z asfaltem postanowiliśmy jednak jechać utwardzoną drogą, bo czerwony zbyt rowerowy nie był (choć Paweł większość jechał - ale to inna liga MTB). Na podjeździe na Łysą mam małe odcięcie prądu. W dodatku w słońcu. Nieciekawie. Prędkość turystyczna 7-8km/h przełożenie 1,4; 1,5 i toczymy się na górę. Wyjechaiśmy koło 14:30. Paweł i Grzegorz już zdążyli zwiedzić szczyt. Widoki świetne.
Smrk, Knehyne, Radhoszcz:
Skalka, Ondrejnik:
Frydek Mistek:
Frydlant nad Ostravicą:
Panorama raz:
Panorama dwa:
Kawałek zbiornika Szańce:
I ja:
Na zdjęciowaniu i analizowaniu szczytów trochę mi zeszło. Zjechałem w dół. Ekipa rozpasiona w trakcie konsumpcji spaghetti/zup czosnkowych. Jeszcze chwila siesty i podjadania wiezionych przeze mnie w plecaku orzeszków ziemnych.
Jeszcze raz na górę po wsólne foto:
Po czym Paweł, wyraźnie zniesmaczony ideą zjeżdzania w dół i wbicia na trawers postanawia zmierzyć się z żółtym szlakiem. Ostrzegałem, że jest ciężki już do podejścia ale się skusił. Miejsce zbiórki: przecięcie trawersu/szlaku. Paweł pojechał a my wstąpiliśmy jeszcze na "taras" trochę pofocić:
Kuba:
Grzegorz:
Marzen:
Zjazd w dół. Na miejscu zbiórki czeka już Paweł, który na szczęście żyje i stwierdza, że długo na nas (fotografów) czekał. Jak się okazało: miał co robić na tej stromej ścianie najeżonej kamieniami:
Marzena dojeżdża do nas przestrzelając skręt na żółty szlak, uradowana od ucha do ucha jakością trawersu. Niezaciekawiona raczej pomysłem zjechania żółtym postanawia jednak jechać za nami "aby było ciekawiej". Noooo... na dole klocki były przypalone. Marcin szczególnie zasmrodził powietrze.
Pojechaliśmy w dół do Krasnej iprzez Raskovice, Vysni Lhoty do Komornej. Miał nas przedjechać Daniel ale coś nie zagrało. W Komornej postanowiliśmy się nie tłuć trasą 46 pod górami tylko zjechać niżej i przez Hnojnik, Ropicę (pola golfowe), dojechać do Trzyńca. W Ropicach upragniona kąpiel nóg z moczeniem pampersa:
Ja też moczyłem ale akurat poszedłem pilnować dwóch (czternastu?) kół.
&feature=youtu.be
Z Ropic pojechaliśmy koło huty w Trzyńcu do ronda i w górę do Lesznej. Tam na górze krótki popas:
Po postoju postanowiłem pożegnać się z towarzyszami wyprawy życząc im szczęśliwego powrotu do domu. Słońce jeszcze było całkiem wysoko, ale ciemność gdzieś pewnie w Bielsku w końcu nadeszła:
Mnie nie dotknęła. Dojechałem spokojnie do domu przez Dzięgielów i Puńców.
To był jeden z bardziej wypaśnych moich tripów. Świetni ludzie, dużo śmiechu, makabrycznie dużo przyjemności z jazdy. Kto nie był niech żałuuuuje!!! Pragnę w tym miejscu podziękować wszystkim uczestnikom jak i napotkanym znajomym za dobrą atmosferę i mega trip! Do następnego! Niestety muszę doprowadzić rower do stanu jezdnego, bo obecnie jeździć już nie chce.
Dodam, że nie mogło obejść się u mnie bez kolejnej pękniętej... szprychy.
Strzelające szprychy w czeskich górach
-
DST
102.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
07:06
-
VAVG
14.37km/h
-
Podjazdy
2420m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
"Pałka się przegła" - takim określeniem popularnego bohatera serialu komediowego, mieszkającego przy ul. Ćwiartki 3/4 we Wrocławiu (Fredynand K.), skomentowałbym to co stało się dzisiaj. Sama wycieczka bardzo udana. Pogoda najlepsza na rower. Słońce i umiarkowanie ciepło. Pokręciliśmy z Andrzejem dosyć sporo po czeskich górach wyśmienitymi, szutrowymi trawersami pod Stożkiem zaliczając nimi m.in. Bahenec (mega widoki). Zjechaliśmy w dół do Jabłonkowa. Dalej trawersem z Dolnej Łomnej na Kozubovą (Kofola smakowała wyśmienicie), na Kamenity, przez Kałużny do Szyndzielnię (ostatnio tam jechałem). Z przełęczy pocisnęliśmy trawersami i miejscami trudnymi technicznie szlakami aż do Prasivej. MEGA!!!!!
Teraz nawiązanie do początku postu. W moim dwukołowcu, który jeździł do tej pory jako tako (czyli całkiem ok) od jakiegoś czasu w trudnym terenie regularnie strzelają szprychy (głównie w przednim kole). Jedna była miesiąc temu - zdarza się. Druga kilka dni potem na tripie w Beskid Mały. Info od chłopaków z serwisu na mój widok z ponownie przyniesionym kołem - "Za słabe masz te koła na tą twoją jazdę. To masz dobre do jazdy po płaskim w lesie i po lekkim terenie. Trzeba tu zmienić wszystko". Pomyślałem, że zarżnę to co mam włożone teraz (w końcu piasty mają swoją limitowaną żywotność) i potem będę myślał nad czymś mocniejszym. Dawałem sobie limit jeszcze jednej pękniętej szprychy. Jak się okazało - trzeba przyspieszyć wymianę kół a to z tego powodu, że dziś poszły dwie. Jedna na zjeździe z Bahenca niebieskim szlakiem. Zdając sobie co prawda sprawę z tego, że może strzelić druga (koło osłabione) i nie chcąc jednocześnie psuć planowanego tripu pojechaliśmy dalej. Myśli były prorocze. Druga strzeliła na ostatnim zjeździe, już na asfalcie na żółtym szlaku z Prasivej przy hamowaniu. Od tego momentu jazda na maksa ostrożna z kołem kolebiącym się na boki jak w jakimś wózku do siana na wsi ;-). W dodatku praca napędu już jest katastrofalna. Łańcuch tak się już rozciągnął, że przy depnięciu na drugiej i trzeciej tarczy w korbie przeskakuje z okropnym trzaskiem. Zęby zjechane po przebiegu 6500km. Oj szykują się spore wydatki. Jazda na rowerze miała być tania ale teraz wiem, że na pewno nie w górach.
Kilka fotek ze świetnych terenów:
W stronę przejścia granicznego w okolicach Budzina:
I trawersy od Nydka aż do chaty Bahenec:
Nad chatą Bahenec jak zwykle świetne widoki. Wielka Racza, Mała Fatra, Ochodzita, Pilsko...
Na poniższym zdjęciu na czerwono zaznaczona Kozubowa z widoczną chatą (tam jedziemy) a za nią Łysa Góra.
Takie były ścieżki na Kozubową od Dolnej Łomnej:
Końcówka podjazdu obok wyciągów narciarskich:
Chwila odpoczynku:
W tamtych górach niedawno byliśmy (spory zoom):
A to chata Kozubova zaznaczona wcześniej na czerwono. Lana (ćopovana), zimna Kofola smakowała 3x lepiej niż w sklepie z butelki. Była za to 4x droższa, więc się nie opłaca (żart). Hehe ;-):
Z Kozubovej ostry zjazd w dół do chaty Kamenity, którą minęliśmy bez postoju. Wyjechaliśmy pod Babi Vrchem a tam takie szlaki:
Pojechaliśmy na Sindelnę, przejechaliśmy przez Ropićkę. Po drodze do chaty Kotaż Łysa była już na wyciągnięcie ręki.
Dotarliśmy do ostatniej na zachód wysuniętej góry: Prasivej.
Fajny trip w lajtowym tempie. Świetne tereny. Jest co robić na rowerze. Żadnego pchania.
Kapciowy Beskid Śląski
-
DST
86.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:52
-
VAVG
14.66km/h
-
Podjazdy
1550m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Było bardzo fajnie. Szlakami Beskidu Śląskiego, czyli wspólne kręcenie z bielsko-rzeszowską grupą. Najpierw chyba wtorkowe info od Kuby, że jadą. W czwartek święto więc grzechem byłoby nie pokręcić razem (a tym bardziej poznać nowych zakręconych ludzi ;-) ). Do Bielska rano starą drogą na zbiórkę pod Gemini. Potem w Stronę Bystrej, Buczkowic. Podjazd na Karkoszczonkę. Dalej wybornym szlakiem na Salmopol i z Salmopolu czerwonym i niebieskim na Równicę. Z Równicy w dół do Górek żółtym, gdzie zakończyłem trip z powodów logistycznych. Osobówkę musiałem przytaszczyć do Cieszyna więc rower do auta. A pokreciłbym jeszcze trochę i podniósł średnią, która z racji trudnego terenu wyszła kaszasta.
Na potwierdzenie stosunkowo trudnego terenu (pojęcie względne - dla mnie był wymagający) ogromna ilość defektów. Chyba 7 albo 8 kapci z czego rekordowe 3 tylko w jednym rowerze. Co chwilę postój. Na szczęście mnie proceder wymiany dętki ominął.
Karkoszczonka:
Kapcie:
Na szlaku:
Równica szczyt:
Część fotek autorstwa k4r3la, bez których nie byłoby mnie na zdjęciach. Dzięki!
Przy okazji... kończy mi się napęd w Meridzie. Dzisiaj kilka razy łańcuch przeskoczył na blacie. Zęby zjechane. Kaseta też już wyraźnie zaczyna się lawinowo deformować... A łańcuch powoli rozpada się w rękach.
Wokół Javorovego (podglądowy film)
-
DST
56.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
02:48
-
VAVG
20.00km/h
-
Podjazdy
940m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś podziałałem trochę w geodezji. Wyjazd na rowerze dopier przed 18. Szału nie było z możliwościami to też niewiele, bo 56 km. 20 km po górach klasycznymi szlakami w najbliższej okolicy. Najpierw do Trzyńca, potem pod chatę Koziniec i w stronę siodła pod Ostrym. Dalej na Kałużny i w prawo czerownym na Sindelnę. Zjazd do Rzeki częściowo nieznanymi mi wcześniej leśnymi drogami. PERFEKCYJNE trasy pod rower. Aż chce się pedałować. Tu jest wszystko. Szuter, kamienie, korzenie, błoto, single... - tak urozmaicona trasa - w pełni przejezdna. Armageddon po prostu. Kwintesencja przyjemności z jazdy na rowerze po górach - to z czego słyną Czesi i ich szlaki. Jak mi się uda to wrzucę tu jakiś poskładany film, bo coś tam próbowałem kręcić oprócz robienia fotek (te nie oddają tej przyjemności z jazdy).
Chata Koziniec
Dalej w stronę siodła pod Ostrym
Teraz będzie ciekawie
Kałużny
Zjazd z Szyndzielni w stronę doliny Rzeki
Czerwona narciarska trasa zjazdowa Ski Arealu Reka. Około 30% średniego nachylenia. Jedna z ciekawszych w okolicy. Ok. 1350m długości. Bajka.
W Ropicach był wypadek. Renault Thalia stuknęło się z Audi A6.
A oto wspomniany film. Mój aparat kręci tylko 15sek w rozdzielczości 320x240 i to bez głosu. Nie mialem zamiaru watajemniczać się w techniki obróbki filmu/dodowania dźwięku itp. Posklejałem wszystko w prostym programie i wrzuciłem na youtuba. Kręcone aparatem w ręce. Druga na kierownicy. Było trochę dziko i czasem nerwowo ale czego to się nie robi aby przekazać innym bikerom obraz teo co jest u knedli. Zalecam oglądać do końca. Część szlaku między Kałużnym a Sindelną.
&feature=youtu.be
Pilsko (1557 m n.p.m.)
-
DST
184.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
11:42
-
VAVG
15.73km/h
-
Podjazdy
2780m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uch. Postanowiłem dziś zrealizować wcześniejsze plany wyjazdu na Halę Lipowską (vis a vis Hali Rysianki) niebieskim szlakiem od Złatnej (Beskid Żywiecki). Na mapie wyglądał zachęcająco. A skusiło mnie do tego jeszcze bardziej uczestnictwo (tzn. możliwość spotkania na szlaku) k4r3la w maratonie MTB odbywającym się w masywie Pilska.
Edit: Kuba jednak nie wystartował.[u][/u]
W nocy padało więc zamiast ruszyć o 4 wyjechałem przed 6tą. Cieszyn-Przełęcz Jabłonkowska-Hrcava-Jaworzynka-Laliki-Rajcza-Ujsoły-Złatna-Hala Lipowska-Hala Rysianka-czerwonym i niebieskim na Pilsko. Na górze niestety samo mleko, wiatr i mżawka. Z Pilska trasą narciarską sprowadzenie-zjechanie do Hali Mizowej i w dół zielonym do Sopotni Wielkiej. Z Sopotni Wielkiej przez Sopotnię Małą do Węgierskiej Górki (wspomnienie praktyk geodezyjnych ;-) ), dalej do Kamesznicy i na Karolówkę. Ze Stecówki zjazd do Wisły Czarne i do domu przez Ustroń.
Warunki: mokro, ślisko na szlakach. Niebieski od Złatnej na Halę Lipowską prócz początkowego i końcowego krótkiego wypychu - zajebioza. Radość z jazdy wielka, dużo technicznych fragmentów - bardzo polecam - typowy singiel (w dół musi być jeszcze większy odlot). Czerowny między Halami Rysianką a Miziową wcale nie taki wybitny pod rower jak ostatnio gdzieś przeczytałem. Miejscami ok ale bez wypychu się nie obejdzie. Chłopaki uczestniczący w maratonie na zjazdach szli jak szaleni po tych kamolach i wertepach. Wariaty. Przerąbany teren. To była jedynie część trasy a całość (giga) była znacznie dłuższa i katorżnicza. No po prostu sieczka na całego. Podziwiam gości i zastanawiam się co to za przyjemność z jazdy w znacznej mierze wypchać rower na szczyt i z niego zjechać. Niektóre podjazdy TYLKO między Halą Miziową a Rysianką były po prostu niemożliwe do wyjechania. WYRYP na całego. A co było dalej? Nie wiem. Niektóre laski (chyba zawodowo uprawiające MTB) szły godnie. Spaliłbym się ze wstydu (jak niektórzy uczestnicy płci męskiej, czego byłem świadkiem). Niebieski na Pilsko - bez komentarza. Kto lubi wąską, bardzo stromą i śliską ścieżkę pokonywać w butach SPD pchając rower - polecam.
Ostatecznie z Kubą mijałem się zjeżdżając asekuracyjnie (aby - zgodnie zresztą z zasadami zdrowego rozsądku - jak najmniej przeszkadzać podjeżdżającym uczestnikom maratonu) zielonym szlakiem z Hali Miziowej do Sopotni Wielkiej . Nie spodziewałem się tego i w ostatniej chwili go poznałem ;).
EDIT!!! To jednak nie był Kuba ;-). ZONK! [i][/i]
Kilka fotek.Przełęcz Jabłonkowska - pogoda nie rozpieszcza
© Marek87Przyjemny asfalt między Jaworzynką a Lalikami
© Marek87Witamy w Gminie Ujsoły
© Marek87Początek niebieskiego i ja
© Marek87Początek niebieskiego szlaku na Halę Lipowską
© Marek87Niebieski szlak na Halę Lipowską ze Złatnej
© Marek87Niebieski szlak ver. 2
© Marek87Schronisko na Hali Lipowskiej
© Marek87Schronisko na Hali Rysiance
© Marek87Zjazd z Hali Rysianki w stronę Hali Miziowej
© Marek87Oznakowanie maratonu MTB
© Marek87Chłapcy pociskają. Wydaje się być płasko ale w rzeczywistości nie jest. W dodatku kamienie. Trzeba mieć dużo pary w nogach
© Marek87Czerwony szlak z Hali Rysianki w stronę Pilska. Jeden z lepiej przejezdnych fragmentów
© Marek87Wypych na Pilsko nieunikniony
© Marek87Ja na szczycie Pilska
© Marek87Pilsko szczyt
© Marek87Na szczycie Pilska
© Marek87Hala Miziowa
© Marek87
Praktyki geodezyjne odbywałem po 3 roku w Sopotni Małej. AGH organizuje je chyba od kilkudziesięciu lat w tym samym miejscu (również w Węgierskiej Górce). Współczuję mieszkańcom tych dwóch miejscowości. W każde wakacje (przez cały okres ich trwania), kilka turnusów studenciaków ubranych w oczojebne, pomarańczowe kamizelki łazi po drogach mierząc osnowę i nieskończoną ilość razy te same szczegóły sytuacyjne w terenie po to by wykonać mapę (+ kilka innch rzeczy). Niesamowity ubaw miałem jak widziałem oznaczenia punktów na asfalcie, niejednokrotnie przekreślone, poprawiane. Trudno ich nie zauważyć jadąc tamtędy. Nawet spotkałem jedną sesję wykonującą pomiar uzupełniający. Pogadałem z nimi chwilę i powspominałem stare czasy ;-).Studenciaki geodezji w trakcie pomiaru
© Marek87
A oto pozostałości po ich pracy oraz miejsce zakwaterowania. Niektórym się nudzi to i nawet kółko i krzyżyk wypatrzyłem na chodniku! Gdyby to widziała jedna z barwniejszych postaci na AGH: dr SZ. ;). Pewnie by było: "Na co liczycie?". Bez względu na odpowiedź: "Liczcie na siebie".Wspomnienie praktyk geodezyjnych w Sopotni Małej
© Marek87
Pojechałem dalej:Wiadukt w Milówce na S69
© Marek87
Z Kamesznicy wyjechałem żółym na Karolówkę (ok. 930m.np.m). Całkiem ok, ale końcowe kilkaset metrów wypchane z powodu kamieni.Na Karolówce sterta śmieci (jak w zeszłym roku). Kija a strzyc a dziwać się czy równo puchnie! Co za banda!
© Marek87
Trip udany. Napęd (wypucowany i nasmarowany przed wyjazdem) w rowerze trzeszczał, skrzypiał i trzaskał w drodze powrotnej ale jakoś dojechałem.
Hrcava nocą
-
DST
106.00km
-
Czas
04:17
-
VAVG
24.75km/h
-
Podjazdy
1100m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Środowe późno-wieczorowe kręcenie po powrocie z Włoch. Odwieźć osobówkę do Górek Małych (rower w aucie). Potem na działkę do Łączki i w stronę Jaworzynki w okolice trójstyku granic PL/CZ/SK. Wyborna jazda po ciemku w akompaniamencie świerszczy i wrzasków dochodzących z organizowanych ognisk/imprez w ogródkach. Nie ma lepszej pory do jazdy niż w nocy w takie upały. Wystarczy chłodek i wzniesienia jakby się spłaszczają... Nic nie pooglądałem, bo ciemno jak... Asekuracyjnie na zjazdach. Mało wiadziałem z przodu (kilka metrów przed sobą). Powrót przez przełęcz Jabłonkowską, Bystrzycę i Trzyniec.
Aha! W Jaworzynce był skręt w prawo na turystyczne przejście Hrcava i znak "Bardzo trudna trasa górska". Myślę... ja piernicze. 23:30, semi slicki na kołach, kamienie, korzenie - to niemożliwe, bo przecież na mapie była dobra droga. No ja... 500 m asfaltowego podjazdu bez większej spiny a potem luz. Ten znak musiał stawiać jakiś turysta. Co za ściema!
Zdjęcia tandetne.Kubalonka
© Marek87Istebna
© Marek87Kościółek w Hrcavie
© Marek87