Marzec, 2015
Dystans całkowity: | 624.00 km (w terenie 58.00 km; 9.29%) |
Czas w ruchu: | 31:42 |
Średnia prędkość: | 19.68 km/h |
Suma podjazdów: | 8020 m |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 104.00 km i 5h 17m |
Więcej statystyk |
Terenowy asfalt po Beskidzie Małym ;)
-
DST
171.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
09:29
-
VAVG
18.03km/h
-
Temperatura
5.0°C
-
Podjazdy
2969m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakiś czas temu krążyły mi po głowie rejony Beskidu Małego. Pokusa odwiedzenia kultowych przełęczy Targanickiej i Kocierskiej była okropnie duża. Ostatnimi czasy pojedyncze typy z tamtych rejonów ujeżdżają mi okoliczne wzniesienia więc dłużny pozostawać nie mogłem, bo chamstwa przecież nie zniesę ;). Przystałem na fejsbukową propozycję asfaltową i popedaliłem na zderzenie w BB. Godziny do przodu więc spania było trochę mniej. Do Bielska starą jedynką. Krócej, szybciej i siedem kilkusetmetrowych podjazdów. Łącznie 400m w górę. Stan asfaltu w niektórych miejscach dostarcza wrażeń... Szczególnie gdy jedzie się tam po ćmoku.
Kto rano wstaje... Ogrodzona © Marek87
W Bielsku na dzień dobry reprymenda od tego, który tak ładnie mnie zawsze wita. Tym razem oberwało mi się (zgodnie z oczekiwaniami) za kontynuację jazdy na "gejowskich" oponach typu semi-slick. Na szczęście róż dobijający z butów SPD jegomościa pozwolił mi się szybko i skutecznie odchamić, co też uczyniłem z wielką satysfakcją... ;).
Początkowo - jak zwykle lotniskowo... w pięcioosobowej grupie.
Dalej w stronę Międzybrodzia przez Przegibek...
Na zjeździe niespodziewana mijanka z Tomkiem, który również ujeżdżał swego Kellysa od wczesnych godzin rannych. Chwilę wcześniej odbyły się dramatyczne sceny rozjechania upuszczonego przeze mnie aparatu podczas jazdy. Pewien żeński operator pojazdu (nie zasługujący w tym miejscu na zwyczajowe określenie) z całą pewnością ciekaw był jak zachowa się samochód po przejechaniu kołami przez tajemniczą czarną kostkę leżącą na asfalcie. Moje rozpaczliwe gesty biegu z machaniem rękami zapewne odebrane zostały jako zachęta do wypróbowania tego czynu. Wybiegać przed maskę nie zamierzałem. Jeżeli kierowca poprzedzający kilkadziesiąt metrów operatora dał radę zmienić tor jazdy (biorąc aparat między koła) a ów operator nie zrobił kompletnie nic... No cóż. Z całą pewnością w najlepszym przypadku skończyłbym w szpitalu. Aparat po kontakcie z dwoma oponami kształtu nie zmienił ale wyświetlacz nie przetrwał takiego ciężaru.
Do Porąbki i wjazd w Wieeeeelką Puuuuuuszczę. Szybki sms do Karela, który zbyt długo delektował się śniadaniem i ostateczne wyszły nici ze zderzenia.
Wielka Puszcza © Marek87
Dalej rach ciach i jesteśmy na Targanickiej. Zjechały się wręcz tłumy roweraków :).
Tłumy na Targanickiej © Marek87
Buła, pumpa i spóła © Marek87
Od tego momentu zaczęły się przeboje. Moje przeboje na węższych oponach. Towarzystwo zarządziło wjazd w teren. Dyplomatycznie uniknąłem wymówki stwierdzając, że jestem "Otwarty na propozycje". W rzeczywistości chciało mi się terenu jak cholera ;). Co prawda Kocierskiej od Andrychowa nie jechałem, ale zielony zdecydowanie bardziej mnie korcił (co nie dziwne). Teraz już wiem, że jest świetny. Trzy ostrzejsze podjazdy, trochę walki. Na jednym z trudniejszych fragmentów uślizg, obrót koła i wylądowałem na gruncie ze stłuczonym kolanem z małą dziurą w ciele i na nogawce. Reszta podjazdu ok!
Na zielonym © Marek87
Na Kocierskiej focisz, trochę jedzenia i w dół do Kocierza Rychwałdzkiego (zielonym w dół). Z doliny zielonym na Łysinę. Początkowo wśród zbłąkanych owieczek idących z palmami do kościoła przy akompaniamencie natchnionego organisty...
W górę na Łysinę © Marek87
Podjazd mnie trochę przeszkolił. Zarówno w kwestii deptania po pedałach jak i trakcji. Końcówka spokojna.
Lajtowo-terenowo ale w górę © Marek87
Łysina © Marek87
Z Łysiny niewyraźne widoczki na Babią i Beskid Żywiecki.
Łysina z bebokiem © Marek87
Paweł pokazał nam Jaskinie Lodowe, choć było tam w tym miejscu coś o smokach. Takie tam bajki... ;). Trochę wąwozów i innych form skalnych.
Jaskinie lodowe i skałki © Marek87
Szybki zjazd asfaltem z Łysiny do Gilowic po czym Paweł dołożył do wypadu coś od siebie. To coś okazało się głównym gwoździem programu. Tereny nikomu z nas (prócz Pawła) nieznane. Przelot asfaltami, trochę w górę, trochę w dół i wjazd w ulicę Wilczą. Bez komentarza. Zdrowo! Za kolejnymi zakrętami/grzbietami pojawiały się kolejne kiepki w górę. Fajnie :).
Ul. Wilcza! © Marek87
Asfalt się skończył, czas znowu na teren :).
Koniec asfaltu © Marek87
Teren trochę podmoknięty, niezbyt trudny technicznie, przyjemny, sporo odcinków w lesie. Bardzo fajnie. Przejazd przez kilka górek w tym końcową Janikową Grapę. W drodze na nią Babia Góra była już znacznie bliżej :).
Marzen i Babiczka © Marek87
Z Janikowej Grapy zjazd żółtym w dół do okolic Jeleśni/Mutnego. Mega! Elementy korzenno-kamieniste!
Marzen na żółtym © Marek87
Nieco niżej zaczęły się płyty i asfalt. Już na dole.
Z Mutnego do Żywca. Rundka po mieście. Towarzystwo się rozjechało. Ekipa do BB a ja (zgodnie z założonym planem) w stronę Węgierskiej Górki, Ochodzitej, Jabłonkowa. Tak naprawdę to okropnie mi się nie chciało ale wewnętrzne samozaparcie wzięło górę. Tym samym zafundowałem sobie ostry wmordewind do Milówki, przelot nieznanym wariantem przez Szare pod Ochodzitą (końcówka po płytach podobna jak pod Przełęcz Koniakowską). Przejeżdżając pod Ochodzitą kompletnie odrzucałem myśli wyjazdu na górę. To była ostatnia rzecz której pragnąłem w tym momencie. W Jabłonkowie już miałem dość. Przyjechałem do domu wypruty do bólu. Usiadłem na stołku, oparłem głowę na rękach założonych na kolana i przetrwałem w tej pozycji 5 minut. Potem zadzwonił Rafał a ja nadal nie mogłem się ruszać. Ilości jedzenia wchłoniętego przeze mnie w poniedziałek nie będę podsumowywał. Jeden wielki apetyt! Dobry wypad z pozytywnym rzyganiem na widok roweru po przyjeździe ;). Takie wypady w ciągu lata są standardowe. Początkiem wiosny nie jest tak wesoło :). Dzięki ekipo!
Loućka, Filipka
-
DST
74.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
04:16
-
VAVG
17.34km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
1502m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pochmurna, mokra niedziela nie zachęcała na bliski kontakt tyłka z siodełkiem. Po wieczornym sobotnim rowerowaniu z Patrykiem postanowiłem się ponownie ruszyć, bo szkoda mi było tej nielicznej wolnej chwili na dłuższe rozmyślanie i nicnierobienie. Zawaliłem sprawę, bo dosiadłem czarną strzałę dopiero koło południa. Można było wcześniej kosztem ciut bardziej mokrego ciała. Błąd!
Ostatnio było trochę jazdy po płaskim/pagórkowatym terenie więc trzeba były cosik podjechać, bo lubię trochę pod górę i pod górę :). Przelot przez Leszną, pod Praszywą do Nydku i dalej w stronę kultowego podjazdu na Loućkę (ciut w terenie lajtowym technicznie szlakiem żółtym :) ). Podjazd proponowany ostatnio przez Daniela. Wcześniej była krótka "dwunastka", ale poszła gładko. Ten na Loućkę mógłby być trochę dłuższy w najstromszym fragmencie ale i tak jest wporzo. Kilkaset grubych metrów ostro w górę. W dalszej części też jest z czym walczyć.
Na Loućce bez widoków. Kiszka z mlekiem. Widoki były ale na tablicy ;). Pooglądałem.
Z Loućki na Filipkę jest rzut beretem (w terenie). Teren pokryty był mokrym, grubym śniegiem więc kompletnie nie nadawał się do jazdy (i tak bym nie skorzystał). Zjechałem w dół do Hradka eksplorując po drodze boczną, leśną drogę. Trochę błądzenia, trochę dziczy ale znowu poznałem coś nowego i klimatycznego! Super! W lesie trochę singli z krótkim prowadzeniem wzdłuż podmytego brzegu pewnego potoku.
Na podjeździe na Filipkę z Hradka (mniej więcej w połowie) zdecydowanie mnie odcięło. Przenikliwy wiatr, wilgoć, chłód i te kilkaset wcześniejszych metrów w pionie spustoszyło mój żołądek, który zaspokojony został (od zeszłodniowej jazdy) jedynie śniadaniowym kawałkiem kiełbasy. Dopadły mnie dreszcze. Wymęczyłem na górę jadąc jako-tako. Ostatnie kilkaset metrów prowadziłem w śniegu. Na Filipce urządziłem sobie mały popas w przytulnej jak zwykle chacie. Bryndzowych gałuszek nie mieli. Zrobiłem mixa i zajadłem czosnkowego langosza słodkimi naleśnikami z marmoladą. Pychota :)).
Po jedzonku poczułem się o wiele lepiej i już znacznie żwawiej jechało mi się do domu. Zjechałem szeroką szutrówką na czuja i wylądowałem w Jabłonkowie przy wiadukcie. Łagodna, wygodna, szutrowa wersja podjazdu na Filipkę. Nie jechałem tam jeszcze (aż wstyd się przyznać). Generalnie jak zwykle pozytywnie! Odmóżdżona głowa :).
Przełęcz Jabłonkowska
-
DST
78.00km
-
Czas
03:21
-
VAVG
23.28km/h
-
Podjazdy
801m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od poniedziałku do soboty poza wszelaką aktywnością fizyczną z powodów jak zwykle prozaicznych - pozadomowy zapiernicz. Powrót o 17:30 i godzinę później pedaliłem z Patrykiem po asfaltach. Miałem jechać sam ale akurat zadzwonił. Plan był ambitny (kółko przez Hrczawę, Istebną), lecz temperatura, krótkie rękawiczki Patryka zmusiły do zmiany planów. Z przełęczy ciut inną drogą do Cieszyna.
Patryk to świetny towarzysz. Kręci ambitnie i to mi się podoba ;). Fot nie będzie, bo nic nie robiłem w tych ciemnościach. Nawet nic nie łyknąłem z bidona. Noga nadal wykazuje objawy wiosennego przebudzenia. Czuję spory głód jazdy. Tym bardziej żeby wjechać w teren aby trochę się potłuc, potrzepać ;). Sporo białego w górach więc jeszcze trzeba poczekać.
Ostrava i okolice
-
DST
135.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
06:24
-
VAVG
21.09km/h
-
Podjazdy
730m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedzielne, grupowe, bielsko-łodygowicko-goleszowsko-cieszyńskie pedalenie po okolicach Ostravy. Andrzej wymyślił trasę do muzeum kopalnictwa właśnie koło tego miasta. Miałem pierwotnie porobić jakieś czeskie podjazdy ale towarzyska jazda znowu wzięła górę. Spora grupka, niezłe tempo (w tym pomykanie pod 40km/h na ścieżce Frydek-Ostrava), choć zabrakło mi na koniec jakiejś sztajfy. Nogi znowu kręciły ochoczo więc agresywnie atakowałem wszelkie podjazdy z blatu. Nie wiem co we mnie wstąpiło ale po biegówkach w zimie jeździ mi się super! Znowu zerwany łańcuch na podjeździe... ;). I znowu nie na spince. Za to w innym miejscu niż ostatnio. Coś te łańcuchy Shimano się nie sprawują.
Przed Nosovicami.
Muzeum w Ostravie. Fajne zabawki ;).
Gruppen foto przed tarczą wiertniczą.
Takie tam posiedzenia :).
Marzen zachowywała się wobec Pepy co najmniej intrygująco... ;).
Z Ostravy wzdłuż Odry po ścieżkach, wałach, po błotku... Czyli tak jak było zaplanowane: asfalty! :P
I jeszcze jedno pod Zamkiem/Pałacem (nie wiem co to tam jest) w Paskovie.
Było jak zwykle grubo. Niezła atmosfera, dobre zrozumienie złośliwych tekstów, sporo humoru, uśmiechu... po prostu świetnie! Oby tak dalej.
Okolica z Cieszyniakami
-
DST
89.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
04:46
-
VAVG
18.67km/h
-
Podjazdy
984m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan był delikatnie mówiąc inny ale rozwaga ze względu na nocny wyjazd wzięła rozsądek. Towarzysko po czeskiej okolicy z grupą Cieszyniaków. Konkretnie to z Markiem (wmarek74), Andrzejem i Piotrkiem. Dawno nie kręciłem z chłopakami więc trzeba było odświeżyć pogawędki. Trasa dobrze zaplanowana przez Marka po industrialnej, zagranicznej części naszego rejonu więc jechałem "na sępa" :). Przed siebie po bocznych drogach bez większego ruchu samochodowego.
Fotki zapożyczone od Marka.
Trochę mnie nad Olzą koło Karwinej :).
Towarzystwo i krótka przerwa.
Jedziem.
Trasa nie do końca taka płaska. Tempo spokojne. Sporo krótkich podjazdów na których można było mocniej docisnąć, co też czyniłem jak tylko nadarzyła się okazja. Nawet nieźle się napędzało dwa kółka-głownie z racji wąskich opon. Na terenowych już nie byłoby tak prosto.
Po drodze w Orłowej wlot na bezalkoholowe piwo (nie mieli Kofoli). Napój dostarczany kolejką do każdego stolika zbił mnie trochę z tropu. Niezły pomysł i perfekcyjne działanie (włączając w to zwodzone mosty i samoczynnie nastawiające się zwrotnice) :).
Tak się to odbywa :).
Wieczorem ambitne lodowisko z Patrykiem. W końcu ktoś ma podobną wizję tego rodzaju aktywności i jeździ dla sporej zadyszki.! Podobne tempo, zmiany na przodzie i całkiem inne wrażenia z szybszej jazdy! To szczególnie lubię!
Dzięki chłopaki za wspólną jazdę. Bardzo miło mi było wspólnie popedałować!
Czwartkowa pobudka ;)
-
DST
77.00km
-
Czas
03:26
-
VAVG
22.43km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
1034m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno nic tu nie pisałem. Zapadłem w rowerowy "sen zimowy" zaniedbując dwa kółka na rzecz nart biegowych i łażenia po górach. To akurat odbywało się w weekendy, bo od poniedziałku do piątku nie ma szans na cokolwiek (ze sporadycznymi epizodami wolnego popołudnia). Z nart biegowych było kilka ładnych wypadów. Sporo Kubalonki, Mosty, Javorovy... Fajna rzecz. Nie żałuję żadnego złocisza na te dwie deski. Szczypi w nogi podobnie jak na rowerze. W dodatku zabawa ze smarami na trzymanie jest przednia... ;). Zjazdówek nie skreślam, ale trochę dłużej niż zwykle będą podpierać ścianę.
Z łażenia po górach były ze 4 wypady w godnej ekipie. Każdy po 30km z hakiem w tonach śniegu. Babia Góra, Pilsko, Rysianka, Wielka Racza, Wielka Rycerzowa przeróżnymi wariantami. W tym takie widoczki... ;).
Trochę zabawy w śniegu z siostrą :))).
Oraz własne wygłupy.
Czas w końcu popedalić. Pogoda coraz lepsza więc nie ma nad czym myśleć. W czwartek znalazłem upragnione wolne popołudnie więc wio na rower. Po 500m przy ruszaniu ze skrzyżowania urwałem łańcuch. Szybki powrót z buta, sztukowanie "kety" (rozerwała się kilkanaście oczek przed spinką) i kontynuowałem zamiar pokręcenia po okolicy bez zbędnego obijania się.
Karvina. Fajniutkie ścieżki w parku na rolki! Muszę tam uderzyć, bo w Cieszynie coś jest ale nie aż tyle.
Dalej po szerszych i węższych asfaltach przez Horni Suchą, Domaslavice w stronę górek. W międzyczasie po drodze zaczęło sypać. Jazda po mokrym asfalcie bez większej przyjemności ale nie przeszkadzało mi to zbyt bardzo. Grube płaty leciały z nieba.
Wylądowałem w Komornej z ochotą podjazdu na Godulę. Żarty się kończą... ;). Coś a'la "Bardzo trudna trasa górska" w naszym pięknym kraju. Podjazd na średnim przełożeniu.
Po śniegu, z uślizgami, tańcami na semi-slickach (szczególnie w górnej części) - dało radę. Kondycja nie ta więc trzeba było slalomem ;). Na zjeździe prędkość znikoma - nerwowo.
Z siłami po przerwie jest w miarę ok. Trzeba się tylko rozkręcić pedałując coś po asfaltowych hopkach (póki nie można wjechać w teren). Zaskakujące jest to, że podczas podjazdu na Godulę czułem dokładnie to samo świerzbienie w udach jak podczas narciarskich podbiegów "stylem" dowolnym (czyt. jodełką) na Kubalonce. Aż przyjemnie ;).