Przełęcz Jabłonkowska
-
DST
78.00km
-
Czas
03:21
-
VAVG
23.28km/h
-
Podjazdy
801m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od poniedziałku do soboty poza wszelaką aktywnością fizyczną z powodów jak zwykle prozaicznych - pozadomowy zapiernicz. Powrót o 17:30 i godzinę później pedaliłem z Patrykiem po asfaltach. Miałem jechać sam ale akurat zadzwonił. Plan był ambitny (kółko przez Hrczawę, Istebną), lecz temperatura, krótkie rękawiczki Patryka zmusiły do zmiany planów. Z przełęczy ciut inną drogą do Cieszyna.
Patryk to świetny towarzysz. Kręci ambitnie i to mi się podoba ;). Fot nie będzie, bo nic nie robiłem w tych ciemnościach. Nawet nic nie łyknąłem z bidona. Noga nadal wykazuje objawy wiosennego przebudzenia. Czuję spory głód jazdy. Tym bardziej żeby wjechać w teren aby trochę się potłuc, potrzepać ;). Sporo białego w górach więc jeszcze trzeba poczekać.
Ostrava i okolice
-
DST
135.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
06:24
-
VAVG
21.09km/h
-
Podjazdy
730m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedzielne, grupowe, bielsko-łodygowicko-goleszowsko-cieszyńskie pedalenie po okolicach Ostravy. Andrzej wymyślił trasę do muzeum kopalnictwa właśnie koło tego miasta. Miałem pierwotnie porobić jakieś czeskie podjazdy ale towarzyska jazda znowu wzięła górę. Spora grupka, niezłe tempo (w tym pomykanie pod 40km/h na ścieżce Frydek-Ostrava), choć zabrakło mi na koniec jakiejś sztajfy. Nogi znowu kręciły ochoczo więc agresywnie atakowałem wszelkie podjazdy z blatu. Nie wiem co we mnie wstąpiło ale po biegówkach w zimie jeździ mi się super! Znowu zerwany łańcuch na podjeździe... ;). I znowu nie na spince. Za to w innym miejscu niż ostatnio. Coś te łańcuchy Shimano się nie sprawują.
Przed Nosovicami.
Muzeum w Ostravie. Fajne zabawki ;).
Gruppen foto przed tarczą wiertniczą.
Takie tam posiedzenia :).
Marzen zachowywała się wobec Pepy co najmniej intrygująco... ;).
Z Ostravy wzdłuż Odry po ścieżkach, wałach, po błotku... Czyli tak jak było zaplanowane: asfalty! :P
I jeszcze jedno pod Zamkiem/Pałacem (nie wiem co to tam jest) w Paskovie.
Było jak zwykle grubo. Niezła atmosfera, dobre zrozumienie złośliwych tekstów, sporo humoru, uśmiechu... po prostu świetnie! Oby tak dalej.
Okolica z Cieszyniakami
-
DST
89.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
04:46
-
VAVG
18.67km/h
-
Podjazdy
984m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plan był delikatnie mówiąc inny ale rozwaga ze względu na nocny wyjazd wzięła rozsądek. Towarzysko po czeskiej okolicy z grupą Cieszyniaków. Konkretnie to z Markiem (wmarek74), Andrzejem i Piotrkiem. Dawno nie kręciłem z chłopakami więc trzeba było odświeżyć pogawędki. Trasa dobrze zaplanowana przez Marka po industrialnej, zagranicznej części naszego rejonu więc jechałem "na sępa" :). Przed siebie po bocznych drogach bez większego ruchu samochodowego.
Fotki zapożyczone od Marka.
Trochę mnie nad Olzą koło Karwinej :).
Towarzystwo i krótka przerwa.
Jedziem.
Trasa nie do końca taka płaska. Tempo spokojne. Sporo krótkich podjazdów na których można było mocniej docisnąć, co też czyniłem jak tylko nadarzyła się okazja. Nawet nieźle się napędzało dwa kółka-głownie z racji wąskich opon. Na terenowych już nie byłoby tak prosto.
Po drodze w Orłowej wlot na bezalkoholowe piwo (nie mieli Kofoli). Napój dostarczany kolejką do każdego stolika zbił mnie trochę z tropu. Niezły pomysł i perfekcyjne działanie (włączając w to zwodzone mosty i samoczynnie nastawiające się zwrotnice) :).
Tak się to odbywa :).
Wieczorem ambitne lodowisko z Patrykiem. W końcu ktoś ma podobną wizję tego rodzaju aktywności i jeździ dla sporej zadyszki.! Podobne tempo, zmiany na przodzie i całkiem inne wrażenia z szybszej jazdy! To szczególnie lubię!
Dzięki chłopaki za wspólną jazdę. Bardzo miło mi było wspólnie popedałować!
Czwartkowa pobudka ;)
-
DST
77.00km
-
Czas
03:26
-
VAVG
22.43km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
1034m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno nic tu nie pisałem. Zapadłem w rowerowy "sen zimowy" zaniedbując dwa kółka na rzecz nart biegowych i łażenia po górach. To akurat odbywało się w weekendy, bo od poniedziałku do piątku nie ma szans na cokolwiek (ze sporadycznymi epizodami wolnego popołudnia). Z nart biegowych było kilka ładnych wypadów. Sporo Kubalonki, Mosty, Javorovy... Fajna rzecz. Nie żałuję żadnego złocisza na te dwie deski. Szczypi w nogi podobnie jak na rowerze. W dodatku zabawa ze smarami na trzymanie jest przednia... ;). Zjazdówek nie skreślam, ale trochę dłużej niż zwykle będą podpierać ścianę.
Z łażenia po górach były ze 4 wypady w godnej ekipie. Każdy po 30km z hakiem w tonach śniegu. Babia Góra, Pilsko, Rysianka, Wielka Racza, Wielka Rycerzowa przeróżnymi wariantami. W tym takie widoczki... ;).
Trochę zabawy w śniegu z siostrą :))).
Oraz własne wygłupy.
Czas w końcu popedalić. Pogoda coraz lepsza więc nie ma nad czym myśleć. W czwartek znalazłem upragnione wolne popołudnie więc wio na rower. Po 500m przy ruszaniu ze skrzyżowania urwałem łańcuch. Szybki powrót z buta, sztukowanie "kety" (rozerwała się kilkanaście oczek przed spinką) i kontynuowałem zamiar pokręcenia po okolicy bez zbędnego obijania się.
Karvina. Fajniutkie ścieżki w parku na rolki! Muszę tam uderzyć, bo w Cieszynie coś jest ale nie aż tyle.
Dalej po szerszych i węższych asfaltach przez Horni Suchą, Domaslavice w stronę górek. W międzyczasie po drodze zaczęło sypać. Jazda po mokrym asfalcie bez większej przyjemności ale nie przeszkadzało mi to zbyt bardzo. Grube płaty leciały z nieba.
Wylądowałem w Komornej z ochotą podjazdu na Godulę. Żarty się kończą... ;). Coś a'la "Bardzo trudna trasa górska" w naszym pięknym kraju. Podjazd na średnim przełożeniu.
Po śniegu, z uślizgami, tańcami na semi-slickach (szczególnie w górnej części) - dało radę. Kondycja nie ta więc trzeba było slalomem ;). Na zjeździe prędkość znikoma - nerwowo.
Z siłami po przerwie jest w miarę ok. Trzeba się tylko rozkręcić pedałując coś po asfaltowych hopkach (póki nie można wjechać w teren). Zaskakujące jest to, że podczas podjazdu na Godulę czułem dokładnie to samo świerzbienie w udach jak podczas narciarskich podbiegów "stylem" dowolnym (czyt. jodełką) na Kubalonce. Aż przyjemnie ;).
Bahenec
-
DST
82.00km
-
Czas
03:48
-
VAVG
21.58km/h
-
Temperatura
0.0°C
-
Podjazdy
1099m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Bardzo rzadko zdarza mi się wolne popołudnie w ciągu tygodnia. Udało się w czwartek. Poszedłem do rowerowego po pancerz przerzutki. Zmieniłem ostatni, piętnastocentymetrowy odcinek tylnej zmieniarki w Górskiej Szosie (przerzutka niby działała ale nie tak jak tego chciałem). Po wymianie nówka. Śmiga lepiej niż w Meridzie (ta w białym rowerze przyżyła już jednak wiele więcej błota i prostowań).
Po wymianie skoczyłem do Trzyńca do księgarni po mapę Małej Fatry. Szkoda było marnować możliwości kręcenia więc popedaliłem na Bagieniec "aslaftem" od Pisku. W cudzysłowie dlatego, bo asfalt zgodnie z przywidywaniami był w znacznej mierze lodowiskiem. Znowu tańce i wygibasy na semi-slickach ;). Ale je to w gruncie rzeczy lubię! Nauka utrzymania równowagi - gratis ;). Prawie wyrżnąłem na podjeździe. Ten akurat jest łagodny, bez problemu na średnim przełożeniu.
Trzyniec. Z tyłu Godula.
Chata na Bagieńcu
Naturalnie Shrek i Fiona przy swojej posiadłości ;)
Na wypadzie tradycyjnie już mocno wiało. W stronę Jabłonkowa trudno było utrzymać przyzwoitą prędkość. Huragan w twarz. Powrót przez Pisećną, koło szpitala w Trzyńcu i Leszną. Dodatkowa rundka podjazdowa po Cieszynie. Kilka interwałowych podjazdów z zaawansowanym oddechem i piekącymi udami. Trzeba rozruszać zaruściałe nogi przed wiosną!
Pszczyna
-
DST
103.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
04:21
-
VAVG
23.68km/h
-
Temperatura
0.0°C
-
Podjazdy
599m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
W ogóle tego nie planowałem. Zamierzałem pokręcić krajoznawczo po okolicznych wioskach (przewidywane bagno w górskim terenie) a wylądowałem w Pszczynie. Wietrznie, w drugiej części wypadu przelotne opady śniegu no i "wmordęwind". Poza tym wiało głównie z boku. Najlepiej jechało się ze Strumienia do Pszczyny, bo bez oporów powietrza ;).
Strumień
Zahaczyłem o rodzinną wioskę znajomej Karoliny Z. Brzeźce k/Pszczyny. Wioska jak wioska. Najwyraźniej wśród typowych zabudowań wyglądał jedynie (a jakże!) d...y kościół... ;)
W Pszczynie podjechałem pod Pałac. Nie widziałem go jeszcze a zewsząd znaki pokazywały mi, że coś takiego tam jest. Poza tym w radiowej Jedynce słuchałem kiedyś audycji o tym zabytku. Podobno hodują tam jakieś Daniele czy Jelenie. Nie wiem :P.
Ścieżki w parku koło Pałacu. Fajne tereny.
Pałac.
Pokręciłem się po Pszczynie. W centrum na rynku lodowisko. Początkujące dzieciaki fajnie jeżdżą z pingwinami (te drugie są na nartach) ;). W Cieszynie są tylko wynalazki w stylu "balkonik" (pozgrzewane z szarych rurek PCV do instalacji wodnej).
Z Pszczyny przez Goczałki. Zapora. Fajne, krystaliczne dźwięki obijającego lodu o betonową przegrodę. Szczególnie, że fale były dość duże.
Z Goczałek wiślańską trasą rowerową, głównie w lekkim terenie - aż do Drogomyśla. Trochę błotka, lodu, ale ok! Kilkunastu spotkanych rowerzystów.
Stawy hodowlane w Gołyszu k/Ochab.
Z Ochab standardowo do Cieszyna. Na tripie nic nie zjadłem. Wypiłem 400ml herbaty z bidonu. W kieszonce miałem 2 snickersy ale nie chciałem faszerować się słodyczami. Żołądek się domagał ale postanowiłem go trochę poćwiczyć, co przełożyło się na słabe deptanie w drodze powrotnej pod wiatr. Chyba go nie da się oszukać... ;). Dobry, nie za długi wypad. Jazda pod porywisty wiatr trochę mnie przećwiczyła.
Ciemno-biały czeski klasyk
-
DST
57.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
04:02
-
VAVG
14.13km/h
-
Temperatura
-2.0°C
-
Podjazdy
1239m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niemożliwym było nie wsiąść na rower w Nowym Roku. Nie jestem przesądny ale wyrażenie "Jaki Nowy Rok, taki cały rok" znowu (jak co roku) zbyt mocno penetrowało mi głowę. Nadrobiłem z małą nawiązką to, co miałem zrobić ostatniego dnia 2014r. Mały Javorovy-Praszywa po zmroku.
W Nowy Rok, w ciągu dnia byłem z buta w paśmie Javorovego. Mocno udeptane ścieżki, kompletnie zimowe klimaty powyżej 800m. Wieczorem zdecydowałem się na rower w tamtych rejonach. Podjazd standardowy - od Gutów szlakiem niebieskim. Na górze szczytami wszystko było super oprócz odcinka Sindelna-Pod Velkym Lipovym. Ludziska zamiast iść dobrym pod rower trawersem, udeptywali biegnący szczytem szlak czerwony. Tym samym trochę motałem się z grząskością ale blask księżyca dodatkowo rozjaśniał mi drogę. Jedno OTB po drodze i małe błądzenie przy zjeździe z Praszywej (nie ma jak ciekawość: "dokąd prowadzi ta droga"). Byli też trochę zdziwieni ludzie na Kotażu ;). Zamieniłem z nimi kilka zdań. Super wypadzior!
To coś poniżej to podjazd na Javorovy. Rower i wieża z czerwonymi świecidłami...
Na górze. Taki mamy telefon... ;)
Pierwsze kilometry i metry w pionie w Nowym Roku zaliczone ;).
Ostatnia rundka w 2014r.
-
DST
38.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
01:44
-
VAVG
21.92km/h
-
Temperatura
-4.0°C
-
Podjazdy
321m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorem w Sylwestra po okolicy. Wcześniej zaliczyłem niezły wschód słońca na Łysej Górze (na piechotę). Dla zainteresowanych focisze z tego wydarzenia są tutaj: FOTKI (sporo bawiłem się cyfrowym lustrem w manualu). Start rowerem ok. 18. Miałem jechać na Mały Javorovy ale plany się pozmieniały i szybciej popedaliłem do domu. Bardzo fajnie się jechało! Przed siebie! Noga kręciła dobrze, choć miejscami było nerwowo na śliskich zakrętach. Jazda w 80% po ubitych, białych drogach.
Komorna
Barania Góra eXtrEmE ;)
-
DST
42.00km
-
Teren
18.00km
-
Czas
04:52
-
VAVG
8.63km/h
-
Temperatura
-7.0°C
-
Podjazdy
1440m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak to zwykle bywa - wszystko zaczyna się na fejsbuku. Jeden Jakub zarzuci drugiemu Jakubowi pomysł na epicką wyprawę więc żal przy okazji nie skorzystać. Problem w tym, że owa wyprawa w moim odczuciu nie miała nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Szczególnie po tym co przeżyłem dzień wcześniej na Błatniej, Klimczoku i Szyndzielni. Uparcie jechali, to się doczepiłem. W końcu - jak przeczytałem - Lajf is brutal. Czerwonym od Węgierskiej Górki na Baranią! Pokonywałem go ostatnio ale w normalnych warunkach. Jedynym faktem, który trzymał mnie przy podjęciu ostatecznej decyzji udziału była zapowiadana piękna, bezwietrzna pogoda. To oznaczało fajne widoki!
Przy -10 stopniach w Cieszynie ładuję rower do samochodu po czym jadę ślimacznie po szklance przez Bukowiec w stronę Ochodzitej. Tam teperatura -14. Po moim smsie dzwoni zadyszany Karel, że będą mieli mały poślizg. Intrygowała mnie ta zadyszka w głosie, ale te czuby rzeczywiście jechały na rowerach z Czańca/Andrychowa do Węgierskiej Górki! Pomyślałem, że nie będę czekał więc pod Ochodzitą zostawiłem samochód (strzał w dychę, co okazało się potem) i 17km, większość z górki pokonałem do Węgierskiej na rowerze. Na miejscu miałem zlodowaciałe rzęsy od kilku podjazdów i małego zgrzania się, pomimo niezłej zimnicy na zewnątrz. Na początku czerwonego zderzenie się i powoli jedziemy czerwonym do góry.
Dwa Jakuby podjeżdżają © Marek87
Podjazd fajny. Kilka przerw, uślizgów, łapań oddechów. Dobry, techniczny skubaniec! Szczególnie w tych warunkach.
Chwila na oddech © Marek87
Kuba w akcji. W bidonie pewna zawartość środka do zwalczania zmiany stanu skupienia cieczy w ciało stałe :). Na to bym nie wpadł, bo nie mam z reguły takiej natury :)))).Wiadomo o czym mowa... ;).
Kuba ciśnie © Marek87
Karel też walczy!
Karel podjeżdża © Marek87
Wszystko szło w znacznej mierze fajnie. Super klimat, trochę gadki, sporo walki z terenem. Potem nieco widoków w stronę Hal: Rysianki, Lipowskiej i innych górek Beskidu Żywieckiego.
Widoczki na szlaku © Marek87
W dalszej części więcej pchania, ale jazda również była! Singiel na szlaku w tych warunkach był bardzo ambitny ale dało radę coś ukręcić! Zaraz za nim pchanie. W takich warunkach (nie wiem jak u chłopaków) przyjemne ;).
Wypych po świetnym singlu © Marek87
Im wyżej, tym naturalnie coraz więcej śniegu. Rower wyraźnie częściej przestawał być przydatny. Niemniej jednak na płaskich odcinkach dało się odczuć sporo frajdy z jazdy!
Czerwony na Radziechowską © Marek87
Na zjazdach bardzo emocjonująca walka z równowagą. Szczególnie gdy wiesz, że pod śniegiem leży niezła ilość kamieni przeróżnej wielkości :).
Zjazdy z głową © Marek87
Bardzo przyjemne fragmenty jazdy w puchu! Coś niesamowitego :).
Puszek to jest to! © Marek87
Już przed Halą Radziechowską pchanie rozpoczęło się na poważnie. Ciężko.
Wypychamy środki transportowo-zabawowe ;) © Marek87
Co z tego, że trzeba było pchać pod górę, skoro na płaskich odcinkach dało radę zboczyć z wydeptanej ale grząskiej i nierównej ścieżki i tym samym zagłębić się kołami na kilkanaście centymetrów w puchu. W dodatku, w licznych miejscach powstawały nawiane (jak to nazywają Czesi) "języki". Miały one kilkudziesięciocentymetrową grubość pokrywy śnieżnej i niejednokrotnie wjeżdżałem w nie z pełną premedytacją zatapiając w nich całe koła. Bawiło mnie to jak małe dziecko! Fajne uczucie gdy robisz wokół siebie pełną zadymę a śnieg wali po górnej części ud, tudzież biodrach :). W jednym miejscu się "przejechałem", bo pod nawianym śniegiem znajdował się spory, płaski kamień. Powiedzmy, że zbyt gwałtownie mnie przystopowało i zaliczyłem piękne OTB. Chłopaki i ja mieliśmy niezły ubaw :)).
Miejscami głęboko ;) © Marek87
W dalszej części pchaliśmy i pchaliśmy... Ładnych kilka kilometrów. Aż wypchaliśmy na Magurkę Wiślańską.
Pchaaaanie © Marek87
Magurka Wiślańska © Marek87
Zimowe klimaty w pełni © Marek87
Z Magurki Wiślańskiej zjazd w dół. Fajny, emocjonujący. Kilka unikniętych gleb, niepewność pod kołami (szczególnie tym przednim). Rewela :).
Pozdro ziom :) © Marek87
Odcinki jezdne.
Karel w akcji © Marek87
Jedzie Kuba © Marek87
Potem było już tylko pchanie i pchanie pod Baranią Górę. W zasadzie nic mi to nie uprzykrzało życia. W butach chłodno (najłagodniej ujmując) ale do przodu! Jest cel!
Wypych na Baranią © Marek87
Słońce zbierało się ku zachodowi. Szybko uzupełniliśmy kalorie i trzeba było myśleć o zjeżdżaniu.
Górki, góreczki... © Marek87
Jest gites!
Na szczycie! © Marek87
Udaliśmy się czerwonym w stronę Przysłopa.
Czerwony w stronę Przysłopa © Marek87
Mieliśmy zjeżdżać czarnym do Kamesznicy, ale na rozwidleniu czerwonego i czarnego widać było, że jest słabo przetarty (szło nim może kilka osób w ciągu dnia). Schodzenie po ciemku byłoby głupie, więc zaproponowałem chłopakom zjazd do Przysłopa, przelot przez Stecówkę, zjazd do Istebnej, podjazd pod Ochodzitą i transport samochodem. To było zdecydowanie najrozsądniejsze rozwiązanie przy coraz niższej temperaturze. Sam szlak czerwony do Przysłopa przyniósł mi wiele frajdy. Był w miarę mocno udeptany i nie było problemów z jazdą. Końcówka trochę bardziej śliska, ale powoli dało się zjechać. Na Przysłopie bardzo przyjemne spotkanie z liczną grupą wędrowców (w tym z Mikołajem). Byli trochę zszokowani widokiem roweru - tym bardziej jak im powiedziałem, że oprócz mnie jedzie jeszcze dwóch :). O zmroku podjechaliśmy pod Stecówkę. Po ciemku pod Ochodzitą. No i tyle :). Dobrze wiedzieć, że moje czterokołowe wozidło mieści trzy rowery w środku :) (ze zdjętymi kołami).
Chłopaki!!! Dzięki Wam za dobre towarzystwo! Bawiłem się świetnie - jak to zwykle bywa przy takiej ekipie! Sporo wrażeń, sporo wysłku, dużo się działo! To zdecydowanie jeden z wypadów, które na długo zostaną w pamięci! Nawet pomimo tego, że niewiele to wszystko miało wspólnego z jazdą. Zawsze to coś nowego i dlatego tak bardzo mnie korcą te Wasze "epickie" wypady ;)))). Do zaś!
Zadyma w Beskidzie Śląskim
-
DST
93.00km
-
Teren
23.00km
-
Czas
05:29
-
VAVG
16.96km/h
-
Temperatura
-5.0°C
-
Podjazdy
1540m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ambitny plan zimowego objechania trasy: Górki Małe-Błatnia-Klimczok-Karkoszczonka-Grabowa-Salpolol-Trzy Kopce-Orłowa-Równica legł w gruzach. W prognozach było słońce ze śniegiem a wyszło jak wyszło.
Start 6 rano do Górek Małych po wilgotnych asfaltach przy lekko padającym śniegu. W Górkach wzdłuż Brennicy, dalej ul. Barujec w stronę przełęczy za Zebrzydką. Wlot na zielony, potem na czerwony. Coraz więcej śniegu, ślisko i trochę więcej butowania niż zwykle. Tuż przed Błatnią większe opady, mocniejszy wiatr i robiło się coraz ciekawiej...
Przemieszczanie się z Błatniej w stronę Klimczoka stawało się coraz trudniejsze i mozolniejsze. Nieudane telefoniczne kontakty z Marzeną (miała dołączyć na Klimczoku, ale rozsądnie odpuściła na Szyndzielni), walka z miękkim podłożem i przenikliwy chłód utwierdzały mnie w myśli aby dotrzeć chociaż do Klimczoka. Na szczyt udało mi się względnie wypchać rower. Wcześniej były rozpaczliwe wręcz próby jazdy.
Zjazd trasą narciarską? Nie liczyłem, ale były chyba ze trzy gleby twarzą w śnieg. Dotarłem do schroniska.
Po chwili napatoczył się GOPRowiec i z uśmiechem na twarzy rzekł, że to już chyba nie czas na rower :). Pogadaliśmy na chwilę i po skontaktowaniu się z Marzeną udałem się w stronę Szyndzielni aby ostatecznie zjechać do Wapienicy. 15-20 cm puchu na Szyndzielnię zmuszały mnie do prowadzenia rowera po płaskim. Trochę walczyłem starając się toczyć do przodu. Jazda/pchanie pół na pół.
Z Szyndzielni w dół juz lepiej. Widok uśmiechniętych pieszych turystów i popularne komentarze: "Opony na zimowe zmienione?", "Pan tu na rowerze?!" (nie, ku..a na hulajnodze :) ) i inne. Fajnie :). Wygodny zjazd szerokim czerwonym. Widziałem, że ktoś zaliczał w tych warunkach Dziabara (z Szyndzielni). Mnie nie mieści się to w głowie :).
Z Dębowca przelot do Wapienicy (pod górami po szerokich szutrówach przykrytych śniegiem). Potem posiedzenie u Marzeny na barszczu, ciepłej herbacie z miodem. W dodatku suszenie mokrych ciuchów. OGROMNE PODZIĘKOWANIE!
Z Wapienicy do Cieszyna średnio przyjemnie po mokrych drogach z śniegową breją. Napęd zawalił się tym syfem, pozamarzały przerzutki i zostałem praktycznie bez przełożeń.
Biorąc pod uwagę jedynie obwód największej koronki w kasecie to wyszłoby tu chyba ponadnormatywne 38 ;).
W korbie pozostał tylko blat.
Było ciężko, ale w sumie fajnie. Może to głupie ale naprawdę nie żałuję :). Niezła szkoła przetrwania.