Mały Javorovy po ćmoku ;)
-
DST
49.00km
-
Teren
1.00km
-
Czas
02:28
-
VAVG
19.86km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Podjazdy
756m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela miała być ambitnie treningowa a wyszło na to, że o 7mej rano zbyt dużo mokrego zalegało na asfalcie. Okoliczności rodzinno-towarzyskie skłoniły mnie do przebycia niedzieli w domu. Wieczorem o 18 wyskoczyłem na Mały Javorovy. Asfaltowo, choć na podjeździe im wyżej tym więcej śniegu. U góry już 5cm puchu. Na semi slickach podjazd był ciekawy. Zjazd jeszcze ciekawszy :). Wywiało czerep! Dobre i 5 dyszek przed spaniem... Jak zwykle było warto!
Za miasto ;)
-
DST
68.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:02
-
VAVG
22.42km/h
-
Podjazdy
753m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wichura jak diabli. Rano poszedłem biegać. Razem jakieś 10km. Trochę przebieżki, potem 5km w parkrunie i truchtowo-biegowa rundka przez Banotówkę. Po bieganiu zwykle dyszę jak lokomotywa, ale trochę odpoczynku i mogę działać dalej. Pozostało ruszyć po południu górską szosę. Stała już bidula i mogłaby się obrazić :). Po czeskiej okolicy w pagórkowatym terenie. Miał być tylko asfalt a skończyło się i w terenie. Lekkim, bo lekkim ale semi-slicki dały od biedy radę. Rundka przez Chotebuz, Albrechcice, Horni Suchą, Doubravę, Petrovice, Marklowice Górne, Kaczyce. Głównie boczne asfalty, trochę po trawiastych wałach Olzy, trochę błotka. Sporo urozmaiceń. Cool.
Kopalnie Darkov i CSM Jih.
Zbiornik przeciwpożarowy koło Petrovic u Karvinej. Zaraz po zrobieniu foty pogadałem z 15min ze spacerującym starszym panem. Bardzo fajny, miły gość.
Trochę się zmordowałem z tym wiatrem. Było warto. Jak zawsze.
Wschód słońca pod Baranią + śląskie górki
-
DST
131.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
09:06
-
VAVG
14.40km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
2904m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uwaga, będzie trochę wywodów.
Mamy już grudzień - okres
najkrótszych dni w roku. Kilka miesięcy wcześniej stale sobie powtarzałem, że
ten właśnie czas poświęcę na kręcenie się na rowerze po okolicy poznając tym
samym najbliższe, mniej nieznane mi miejsca
w Czechach i w naszym pięknym kraju. Z planów jak zwykle nic nie
wychodzi, ponieważ występuje u mnie nieodparta ochota sporego, długiego wysiłku z dala od miejskiego szumu i tego co
otacza nas na co dzień. Tym bardziej, że z racji mojej specyficznej roboty, nie
mam możliwości regularnego jeżdżenia (nie wspominając już o innych formach
aktywności fizycznej). Rower i góry to jest to, co mnie niewyobrażalnie odpręża
i wyłącza od reszty świata i moich problemów. Jedni lubią doprowadzić się do
stanu agonalnego bawiąc się na imprezie z dodatkiem %. I nie mam nic przeciwko
temu, bo przecież każdy z nas jest inny. Oczywiście raz na czas wypada
wyskoczyć na piwo z kumplem/kumplami ale
priorytet u mnie to osiągnięcie stanu zgonu podczas długotrwałego wysiłku. Mam
tu na myśli sytuację, gdy po powrocie do domu bierzesz prysznic z trudem stojąc
na nogach, trzęsą Ci się uda i walczysz z równowagą (czyli w zasadzie podobnie
jak po obfitej, alkoholowej imprezie- tyle, że zdrowiej, taniej i bez kaca ;) ).
To, jak i wiele innych, dodatkowych
wrażeń daje mi właśnie rower w górach. Pasja, która za każdym razem oferuje
mi COŚ innego. To COŚ jest niejednokrotnie niezapomnianą przygodą do której
wraca się głębokimi wspomnieniami. Należą do nich zarówno odmienne widoki,
zróżnicowane warunki, nieplanowane sytuacje, uprzejme, nowopoznane osoby
(innych w górach raczej nie ma, choć zdarzają się i gbury) i wiele, wiele
innych rzeczy… jak chociażby konkretna dawka adrenaliny na karkołomnych nieraz
zjazdach i wiele śmiechu przy różnego rodzaju wyłożeniach się. Można przejeżdżać tą
samą trasę po raz któryś i zawsze coś zaskakuje, wyzwala inne emocje i
wrażenia. Nie wspominając już o dodatkowym, wyborowym towarzystwie na takich
wypadach. Wtedy już jest odlot z konkretną dawką humoru! No i jest jeszcze
jedno w tym całym rowerze: MOBLINOŚĆ. Jadąc na rowerze po szlaku nie interesuje
Cię to gdzie postawiłeś samochód (oczywiście tylko w przypadku, jeśli jedziesz
rowerem z domu, co zresztą często sam praktykuję). Ten fakt potęguje istotę
wolności, niezależności od wszystkiego wokół. Tylko człowiek, góry, rower i
spontaniczne pomysły. Zdumiewające jest to, że górki można objeżdżać w poprzek,
wzdłuż, wyjechać jedną stroną, zjechać drugą poznając tym samym kolejne nowe
szlaki. I dzięki temu jest ciekawie!
Rankiem na czerwonym szlaku © Marek87
W ciągu dnia mamy obecnie około
ośmiu godzin przy świetle słonecznym. Dla spełnienia wyżej opisanego warunku
(długotrwały wysiłek), obecny czas to doskonała okazja aby połączyć piękne z
pożytecznym. Mam tu na myśli wschód słońca, po obejrzeniu którego do dyspozycji
jest tych ładnych kilka godzin na kręcenie aż do zmroku. Jakiś czas temu
oglądałem to wydarzenie na Łysej Górze. Teraz przyszła mi myśl na Baranią Górę
w Beskidzie Śląskim. Myślałem o tym od około dwóch tygodni. Albo i trzech –
nieważne. Chłopaki z endurowej grupy bbRiderZ oraz Arek powrzucali na fb
ostatnie fotki z Szyndzielni/Baraniej. To co zobaczyłem po prostu mnie
natchnęło i zamurowało. W sobotę były gruntowne, przedświąteczne, całodniowe
porządki wraz z myciem okien. W niedzielę czas na jakiś wypad. Pobudka o 3 w
nocy. Myślisz, że mi się chciało?! Tym bardziej, że poszedłem spać 30 minut po
północy… Wstałem tylko i wyłącznie dlatego, bo chciałem uniknąć późniejszego
żalu do siebie samego, że tego nie zrobiłem! To byłby znacznie większy i
dłuższy ból niż te kilka sekund w czasie których trzeba było zmusić ciało do
działania (tzn. zwleczenia się z łóżka). Potem już poleciało z górki… Przyciąganie wyra
było bardzo silne, szczególnie że w głowie istniała świadomość temperatury
oscylującej wokół kilku kresek nad zerem po drugiej stronie okna. Wyjazd krótko
po 4. Jak to zwykle bywa – dojazdowa
konieczność czyli kilkadziesiąt kilometrów zdzierania opon na asfalcie. Tylnej laczy
już w zasadzie zdzierać nie muszę, bo już się prawie starła. Coś tam jednak
jeszcze minimalnie z niej wystaje i trzeba ją dokończyć… ;). A więc żalu nie
ma. Do Wisły Czarne przy pustych drogach, bokami, głównie w ciemnościach.
Latarka z aliexpress na kierownicy dawała radę. W Czarnym zrobiło się trochę
ślisko, chwycił lekki mróz i na niewymagającym podjeździe na Stecówkę miałem
trochę problemów z lodowiskiem na gładkim asfalcie (mało co a dwa razy bym się
wyłożył). Wjechałem w teren na szlak koloru czerwonego w stronę Karolówki i od
razu zrobiło się bosko. Szlak przyprószony śniegiem, przyczepność względna,
skąpe światło przed rowerem, wokół ciemność z pojawiającą się coraz
wyraźniejszą szarością na horyzoncie (fot. wyżej). Przed Przysłopem skręciłem w
prawo – tak jak Karel z ekipą na rozjeździe po zeszłorocznym maratonie MTB w
Istebnej. Fajna, dzika droga zmieniła się w szutrówkę (pokrytą świeżym, niczym niezmąconym śniegiem) i prowadziła cały czas w dół. Lekko zaniepokojony faktem, że za pół
godziny jest wschód słońca a ja cały czas się obniżam, dojechałem w końcu do
czarnego szlaku. Pozostało 20 minut więc przycisnąłem mocniej na pedały (czarny
jest super, choć kilkaset metrów to był jeden wielki lód pokonywany z buta i to
z duszą na ramieniu) i dotarłem pod szczyt na wysokości ok. 1050m n.p.m. Przez
tych kilka minut poprzedzających wschód słońca ogarnia człowieka okropna
ciekawość. Wydawać by się mogło, że samo wydarzenie jest bardzo monotonne ale
trzeba od razu dodać, że towarzyszy temu wszystkiemu sporo emocji! Polecam
wypróbować chociaż raz – tego nie da się opisać! Trzeba to przeżyć. Ja już
wiem, że będę to częściej praktykował ;). Pozostało mi więc tylko oglądać i
rozkoszować się wschodzącą nad Tatrami, najjaśniejszą gwiazdą naszego Układu
Słonecznego. Nieźle trafiłem, bo coś takiego nie zdarza się często! Byłem tak
przejęty całym wydarzeniem, że jakiś perfidny kikut drzewa wlazł mi w kadr. No
cóż. Można wymazać w psie ale nie chce mi się bawić w klikanie.
Wschód słońca pod Baranią Górą © Marek87
Wschód słońca nad Tatrami © Marek87
Górki i Mała Fatra po prawej © Marek87
Nad trawą ;) © Marek87
Doskonale było widać Małą Fatrę…
Mała Fatra © Marek87
… jak i Niskie Tatry.
Niskie Tatry © Marek87
Jak zwykle przy takich wrażeniach
(na fotach nigdy tego nie oddam) „straciłem” trochę czasu. Wyjechałem na szczyt
stając po drodze na chwilkę…
Wysokie Tatry © Marek87
Rower i górki ;) © Marek87
Rower w górę ;) © Marek87
Na szczycie wszedłem na wieżę,
porobiłem trochę zdjęć (bardzo mocno wiało) i udałem się w stronę Skrzycznego.
Na poniższym zdjęciu, po prawej charakterystyczny
Stożek z częściowo naśnieżoną czerwono-czarną narciarską trasą zjazdową. Lubię
tą górkę na nartach! Jest tak w sam raz. Ma swój niepowtarzalny klimat i niejednokrotnie spędziłem na niej caluśki dzień zjeżdżając na dwóch deskach z jedną 15-minutową przerwą. Z tyłu najwyższa – ta
bardziej na prawo - Łysa Góra.
Polskie i czeskie Beskidy © Marek87
Zielonym w dół. Po prawej Babia
Góra.
Beskid Żywiecki © Marek87
Zjazd z początku fajny, potem
znacznie wężej, ślisko i nerwowo ale ostatecznie się uporałem. Podjazd pod
Magurkę Wiślańską po luźnych kamieniach poszedł względnie, choć dwa razy się
podparłem.
Dalej było sporo fajnych
widoczków. M.in. Jezioro Żywieckie. Po lewej trasa narciarska (ten biały, ledwo
widoczny pasek) i góra Żar.
Jezioro Żywieckie i góra Żar © Marek87
Taki sobie szlak na Skrzyczne.
Przyczepność ok, nawet pomimo łysej tylnej opony.
Zielony szlak na Skrzyczne © Marek87
Malinowska Skała. Przydałem się
do zrobienia zdjęcia trójce wędrowców na Skrzyczne.
Malinowska Skała © Marek87
Z Malinowskiej Skały to już w
zasadzie moment i jest się już na Skrzycznem. Wygodny szlak, choć miejscami
więcej kamieni.
Na zielonym szlaku © Marek87
Klimczok i Szyndzielnia ze
Skrzycznego.
Klimczok i Szyndzielnia © Marek87
W dole Meszna, Wilkowice, Buczkowice,
Rybarzowice, Kalna, Godziszka, Łodygowice, Lipowa i inne wioski. Z tyłu Beskid
Mały z Magurką Wilkowicką, Czuplem. Jest i wspominany wcześniej Żar.
Beskid Mały © Marek87
Wieża na szczycie.
Skrzyczne - szczyt © Marek87
Zbyt długo nie zagościłem na
górze. Zjechałem niebieskim szlakiem do Lipowej. Jest fajny. Z początku w
lesie, potem szerzej po niezłych kamieniach na otwartej przestrzeni (foto
niżej). Środek bez większych emocji, choć korzonki z boku są fajne. Końcówka
fajna, stromsza i bardziej techniczna. Tarcze hamulcowe trochę się zgrzały. Na
końcu było ultra-wycie ;).
Żywiecczyzna © Marek87
Na dole trochę pojadłem, bo
czułem, że sił zaczęło ubywać. Przejechałem asfaltami do Węgierskiej Górki skąd
rozpocząłem mozolną wspinaczkę czerwonym szlakiem ponownie na Magurkę
Wiślańską. Początek bardzo przyjemny, bez trudności, choć czegoś zaczęło
brakować. Chyba jakiegoś porządnego obiadu. W dalszej części szlaku zaczął się
bardziej wymagający technicznie fragment. Nie wyglądał na jakiś wybitnie trudny
a jednak wprowadzał mnie do szału. Nie miałem z czego ukręcić. Nie byłem na
tyle zmęczony, żeby mi brakowało oddechu. Nie miałem po prostu siły. Z kilkoma
postojami wytoczyłem się ma Magurkę
Radziechowską.
Po drodze widoczki ze szlaku
czerwonego: w dole Węgierska Górka, z tyłu od prawej: Sucha Góra (1040), na
środku Prusów (1010), w ¼ od lewej Hala Lipowska, Rysianka oraz wyraźna
Przełęcz Pawlusia. Kręciliśmy tam ostatnio.
Hala Rysianka, Lipowska, Pawlusia © Marek87
Magurka Radziechowska. Z tyłu
Skrzyczne, na którym byłem z 2 godziny wcześniej.
Magurka Radziechowska © Marek87
Przelot na Magurkę Wiślańską.
Czwrwony szlak na Magurkę Wiślańską © Marek87
Z Magurki Wiślańskiej kawałek w
stronę Malinowskiej Skały i żółtym do Wisły. Właśnie na żółtym (przelot przez
Cieńków) nałapałem najwięcej błota z
podłoża. Trzeba było zjechać szutrówami do doliny Białej Wisełki. A tak to skończyło
się na ponad 30 kilometrach do Cieszyna w piskach i zgrzytach napędu i
wszystkiego.
Pomimo zgubionej gdzieś na
zjeździe latarki (wypadła z kieszonki plecaka) wypad był jak najbardziej udany.
„Forma” już wyraźnie posezonowa (ewidentną kulminację miałem na Koprivnickim
Drtiću, do którego zresztą trochę się przygotowywałem), ale ważne, że człowiek
coś ze sobą robi i nadal go to bawi… Póki nie nasypie śniegu (raczej się na to
na razie nie zapowiada), to dalej trzeba jeździć. Może teraz trochę więcej po
asfalcie. Postaram się coś więcej ze sobą podziałać, bo nareszcie trochę
świątecznej wolnej sielanki!
ps. Zgonu pod prysznicem nie było. Ale dostałem po tyłku! ;)
Trzy hale: Boracza, Lipowska, Rysianka
-
DST
46.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
04:04
-
VAVG
11.31km/h
-
Podjazdy
1063m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
W Niedzielę 07.12.14 miałem do wyboru dwa warianty wypadu. Pierwszy w Beskid Mały z ekipą. Drugi w Beskid Żywiecki (też z ekipą). Wybrałem drugi wariant, bo planowana trasa była dla mnie nowością a w Beskidzie Małym mniej więcej znałem już planowane tereny.
Pojechałem samochodem do BB a potem Kolejami Śląskimi do Węgierskiej Górki. Elfy są ok ale stan torowiska budzi wątpliwości. Niezła jazda :). Bilet tam i powrót z rowerem 25zł. Chyba by wyszło na to samo co autem. Mniejsza z tym. Od kilkunastu lat nie siedziałem w polskim pociągu więc wypadało się przejchać :).
W BB na dworcu poznałem Martynę, która okazała się inicjatorką wypadu i reszta grupy podporządkowała się towarzyszce. Pogadaliśmy w pociągu. Paweł dołączył w Leszczynach. Wojtek w Wegierskiej Górce.
W czwórkę mieliśmy zamiar atakować czerwonym szlakiem Halę Rysiankę ale okazał się podmoknięty, z ogromną ilością gliny na wierzchu (rozjeżdżonej przez pseudo leśników). Rowery oblepiły się błotem i wk... tzn. zdenerwowani zjechaliśmy do doliny. Po grubszym pucowaniu rowerów pojechaliśmy do Milówki skąd zielonym na Boraczą. I tu już było fajnie. Świetny szlak, choć trzeba trochę przybutować. Miejscami ślisko. Na kamieniu łapię... kapcia. Wytaczamy się do schroniska, małe jedzenie i zielonym na Lipowską. Istna rewelacja z mnóstwem technicznych fragmentów i sporą zadyszką! No i do tego miejscami wąsko!
Paweł walczy!
Walka z równowagą © Marek87
Wojtek.
Wojtek na szlaku © Marek87
Malina :).
Na szlaku © Marek87
Martyna na sekcji korzennej. Swoją drogą... Nieźle zakręcona dziewczyna ;). Oprócz rowera również biega, ale ta pierwsza rozrywka według niej chyba jest lepsza ;).
Martyna na korzonkach :) © Marek87
Trochę dalszej jazdy i zaczęła się inna forma rozrywki. Widoczki :).
Koło w górę ;) © Marek87
Razem :) Od lewej: Ja, Wojtek, Martyna, Paweł. Z tyłu Skrzyczne.
Gruppen foto © Marek87
Dalej było sporo extra technicznych fragmentów. Końcówka ostrzejsza i tym samym nieco więcej podejścia. Na końcu pojawiło się słońce i do Lipowskiej dojeżdżaliśmy już w takich warunkach.
Jest super! © Marek87
Z Lipowskiej na Rysiankę. Na tej drugiej bez zakładanych widoków. Zwinęliśmy się szybko w dół zielonym do Żabnicy. Toż to była masakra! Ślisko, wąsko, kamieniście i zaj***ście :D. Kilka razy wyrżnąłem zwłokami. Martyna też leżała. Wojtek zaliczył OTB.... Potłuczeni ale cali i szczęśliwi!
Jedziem w dół © Marek87
Takie rzeczy :). Paweł w żywiole na swoim enduro. Mnie też się podobało!
Atak na sekcję korzenną © Marek87
Trudny temat ;) © Marek87
Dzida w dół :).
Paweł ciśnie © Marek87
Na środku zjazdu łapię drugiego kapcia. Wojtek ratuje mnie dętką. Docieramy do Węgierskiej Górki. Pociągiem do BB. Potem do auta i do domu. Bardzo, ale to bardzo mi się micha cieszyła na tym wypadzie. Hardcore'owe warunki, nowe twarze i o to w tym wszystkim chodzi. Obowiązkowo do powtórzenia w lecie!
Magurka, Czupel, Hrobacza
-
DST
131.00km
-
Teren
25.00km
-
Czas
07:47
-
VAVG
16.83km/h
-
Podjazdy
2480m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wypad zorganizowany przez Grzegorza. Trip po zachodniej części Beskidu Małego. Spora cieszyńsko-bielsko-andrychowska grupa! I to lubię! Tempo raczej spokojne ale za to niezłe podjazdy :). Extra zimowy klimat i zamarznięte bidony :). Było zajefajnie!
Czerwonym na Magurkę.
Grzegorz na czerwonym © Marek87
Grupowo w górę © Marek87
Im wyżej tym lepiej!
Rewelacyjne zimowe klimaty © Marek87
Ja :)
Pod Magurkę ;) © Marek87
Jazda po czymś takim w pięknej scenerii...
Świetne klimaty © Marek87
Na szlaku ;) © Marek87
Dotarliśmy na Magurkę z wieloma chwilami rozkojarzenia i pełną sesją zdjęciową. W schronisku herbata, małe jedzienie i spotkanie z grupą ędurowców z BB. Te ich całe karkołomne, techniczne Dziabary, Boxery i Bóg wie jeszcze co ... :).
Gruppen foto na Magurce © Marek87
Dalej w stronę Czupla z jedną moją glebą na lodzie zaraz po tym zdjęciu :).
Na białym szlaku ;) © Marek87
Ja z Jankiem w stronę Czupla © Marek87
Z Czupla rewelacyjnym czerwonym do Międzybrodzia, przelot asfaltem i niezła wyrypa na Hrobaczą (inny wariant niż ten, którym jechałem jakiś czas temu). Ossstro w górę po płytach :). Grzegorz wie co dobre.
Marzena z Andrzejem © Marek87
Podjazd na Hrobaczą © Marek87
Na Hrobaczej kolejny popas :). A rowery marzną.
Kupa rowerów na Hrobaczej © Marek87
Z Hrobaczej ciekawym żółtym do Kóz nad kamieniołom. Kuba z Jakubiszonem pojechali w swoje strony a my przez Hałcnów do BB.
Było super. Atmosfera rozgrzewała wszechobecny chłód :). Dzięki! Doskonale się bawiłem rozmóżdżając zrytą głowę! Całe szczęście wracam do normalności :).
Dziabar + śląskie górki
-
DST
103.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:14
-
VAVG
16.52km/h
-
Podjazdy
2055m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Było z Maćkiem, było z JBG-2 i przyszła kolej na Pawła (jak ja uwielbiam te wszystkie podziały) i ekipę "ędurowców" z BB celem ponownego zaliczenia ujeżdżanego przez nich Dziabara - takiego mega zjazdu z Szyndzielni z niezliczoną ilością drzew, kamieni, korzeni, wąskości, ciasnoty i wszystkich wrażeń w jednym. Chłopaki się bawili (fajne rowery z mega skokiem i mocno agresywnym bieżnikiem) a ja ślizgałem się jak na lodowisku! Ale to nie jest wytłumaczenie. Ostatnio zjeżdżałem tam jak pokraka a teraz to była istna walka ze śmiercią. Kilka takich sytuacji, że serce podskoczyło mi do gardła. Chryste Panie... W paru miejscach solidnie ratowałem się nogami. Jedyne co przypominało mi normalność na rowerze to podjazd. Dość mozolny, bo chłopaki podjeżdżają powoli, za to w dół idą jak szaleni. Jest klimacior!
Zakładanie wszystkiego co chroni ciało przed upadkiem.
Po zjechaniu w dół (tutaj fotek nie ma) na grzańca na Dębowiec. Trochę gadki, szmatki z namawianiem mnie na enduro (mnie to jakoś nie bawi /gdzie tym dojadę?!/, choć pomimo kalectwa kilka pozytywnych słów od Pawła usłyszałem).Chłopaki pojechali do domu a ja miałem mało w górę. Wyjechałem jeszcze raz na Szyndzielnię (trochę dłużej trudniejszym zielonym) i w stronę Błatniej. No było fajnie. Ciut poniżej zera i trochę brakło słońca :).
Przyszedł poadjazd na Klimczok. Z dwoma postojami... Gdybym miał 34 z tyłu może z jednym by przeszło. Uch :). Daje w nogi.
Przelot przez Błatnią, pod Zebrzydkę i wygodnym zjazdem do Górek. Fajny wariant podjazdowy w drugą stronę z minięciem wypychowej Zebrzydki od kościoła (w końcówce). Pojawiło się słońce i jesienne klimaty.
Dobre to było!
Trening techniczny z JBG-2
-
DST
46.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
02:41
-
VAVG
17.14km/h
-
Podjazdy
610m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Co jakiś czas w Ustrońskiej Szkole MTB odbywają się zajęcia prowadzone przez ekipę JBG-2 Professional MTB Racing Team (brzmi zabójczo ale taką inicjatywą ścigowe, rowerowe, górskie szajbusy dają do zrozumienia, że mają w sobie ciut normalnośi). Chłopaki są po sezonie więc mają trochę czasu dla zwykłych zjadaczy chleba :). Niedziela zapowiadała się z opadami deszczu ale przy znośnym poranku pojechałem do Wisły Malinki pod hotel Podium (ależ wiało w twarz!!!). Ekipa JBG-2 ma tam całe swoje centrum diagnostyczne i w dodatku w okolicach żółtego szlaku koło skoczni nowowybudowany (właściwie to jeszcze w realizacji) tor/trasę do ćwiczenia techniki i siły.
Najpierw zajęcia na parkingu pod okiem Piotra Brzózki, Patryka Piaseckiego i Mariusza Michałka. Rozgrzewka, jazda po łuku (masa tłumaczonych elementów - biodra, łokcie, stopy, kolana...!!! - nie sądziłem, że to takie skomplikowane :) ). Potem slalom między pachołkami ze zwróceniem uwagi na biodra. Na końcu jazda po torze w terenie z próbą realizacji przekazanych wskazówek. Wpadł conieco pooglądać Andrzej Romański z kolegą :). Podobało mi się! Był też Andrzej i Jacek. Po treningu się rozpadało i pierwszy raz w tym sezonie wykorzystałem samochód (Andrzeja) do transportu mojego wozidła na dachu. Dzięki.
Końcowa fota z Piotrem Brzózką. Fajnie było go poznać i pogadać jak to w tych maratonach dokładają do pieca i 60km po górach robią w 3h z hakiem :).
Kilka fotek tu.
Błatnia-Szyndzielnia + trening podjazdów
-
DST
104.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:30
-
VAVG
18.91km/h
-
Podjazdy
2180m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Już niewiele brakuje mi do poziomu Jakubiszona. Taka opieszałość z wpisami. Maciek - w ramach akcji "Trenuj z Markiem" (Konwą - takim typem, co to niby jest olimpijczykiem, mistrzem Polski w MTB i startował w Pucharze Świata) - wymyślił trening podjazdów w Cygańskim lesie. Marka nie było, bo się ścigał ale i tak pojechałem. Godzina zbiórki na 10 w Bielsku pod Kozią więc w drodze dojazdowej zaliczyłem czerwony szlak z Błatniej na Szyndzielnię. Podjazd z Górek Małych szlakiem myśliwskim. Jest super! Niespecjalnie trudny technicznie ale świerzbi w uda.
Z Szyndzielni w dół słynnym "Ędurowym" Dziabarem. No cóż... Kalectwo z niezłą delirką :)))).
Na treningu sporo ludzi. Była też bikerka z Gomola Trans Airco MTB Team - Agnieszka od której fajnie było się dowiedzieć jak to tam u nich wygląda.
Maciek na iście trialowym "podjeździe" a raczej podskoku. Korzenna półka o wysokości takiej, że korba ledwo się mieściła. Na około 7 prób ze dwa razy udało mi się "podjechać", choć z jazdą to miało niewiele wspólnego. Nazwałbym to raczej przeoraniem tego korzenia :). Wcześniej był bardziej naturalny podjazd z balansem ciała z któym nie było problemu.
Po technicznych podjazdach, wycieczka na Kozią i zjazd OS4 Enduro. Podobnie jak na Dziabarze. Sporo ryzyka i w dodatku kapeć w przodzie na dobiciu po zjeździe z tej ścianki. Na dole pod liściami były kamienie w które wrąbałem się jak dzik w żołędzie.
Zjazd do dołu, pożegnanie się. Podjechałem jeszcze na Dębowiec, Cyberniok aby zaliczyć singiel po zboczu do Wapienicy, który pokazał mi kiedyś Paweł. Tam dobiłem drugi raz na korzeniu i z delikatną ucieczką powietrza dojechałem do Cieszyna z dwoma pompowaniami po drodze. W domu klejenie dwóch dętek i dokręcanie kompletnie luźnych kilku szprych w przodzie. Szlag mnie trafi z tymi kołami na takich rąbankowych trasach. Niemniej jednak wypad świetny!
Szyndzielnia, Klimczok, Błatnia + gratisy
-
DST
125.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:10
-
VAVG
17.44km/h
-
Podjazdy
2228m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wypad w Beskid Śląski w okolicach Bielska. Spora grupa! To lubię!
Zielonym i czerwonym na Szyndzielnię i Klimczok. W końcówce fajny podjazd. Bikerka dała radę po raz pierwszy. Jest progres :).
Po lewej na focie gość z górskiego biegu o Złotą Szyszkę. Biegła też Dorota z ogromnym imieniem na plecach i w różowych getrach/podkolanówkach. Gardła się grzały gdy nas minęła :))). Hihiiii!!!
W stronę Błatniej...
Ciśniem!
Po drodze kapeć Patryka i kompletne zakoczenie ze spotkania dawno niewidzianego kumpla. Jadę w dół i słyszę od podjeżdżającego "Cześć Marek". Zatrzymałem się, podszedłem i ucieszyłem michę, że kumpel też jeździ. Spox :). Tak się zagadałem, że zniecierpliwiona grupa na Błatniej już czekała. Ale dzięki temu jest fajny focisz :).
Zjazd z Błatniej szlakiem Harcerskim. Jest wyrąbany w kosmos. Świetny!
W końcówce rower na plecy :). Tudzież na biodro :). Rafał walczy.
Z dołu podjazd na Palenicę z małym wypychem (z tym drugim był problem - taka ściana) i w dół po kamieniach ukrytych pod liściami. Heble gorące.
Małe jedzenie i do góry "na kamyk" czyli miejsce zwiech Marzeny nad zaporą w Wapienicy. W miejscu ogólnopojęte "rozczarowanie" ;), że po co tu było jechać, że bez sensu (z poczuciem humoru of corzzzz... :) ).
Wypad fajny, przyjemny w extra towarzystwie bielsko-cieszyńskim. Podczas pucowania roweru zorientowałem się, że kompletnie zatarte jest kółko napinające tylnej przerzutki. Niedawno wymieniałem oba. Co za badziew! Pełno brudu w środku. Prawie w ogóle nie do ruszenia. Tego dnia też źle mi się jechało. Dzień wcześniej po czechach też tak jakoś bez tego czegoś... Powód znaleziony. Wyczyściłem, nasmarowałem i kręci się jak nowe :).
Połomy
-
DST
106.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:06
-
VAVG
17.38km/h
-
Podjazdy
2275m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dawno nie byłem na Połomach. Przez Trzyniec bokami w terenie do Dolnej Łomnej, niebieskim na Skalkę, czerwonym w dół w stronę Mostów, żółtym ponownie na górę i czerwonym pod Mały Połom. Trochę wiatrołomów ale szlaki genialne. Techniczne i w ogóle wypaśne. Pod Małym Połomem trochę bagna ale dało radę z małym prowadzeniem.
Na niebieskim.
Czerwony w dół rewela, trochę po szutrach i żółtym z dołu na górę.
200m w buta z powodu oraczki po leśnikach.
Skalka
Na Połomy. Najpierw na Wielki...
Potem na Mały.
Momentami fajne single! Extra!
Na następny rok szykuje się tam trip sezonu z Bielską ekipą. Dołożymy Travny + coś jeszcze i będzie wyrypka :).