Góry Hostyńskie
-
DST
276.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
12:28
-
VAVG
22.14km/h
-
Podjazdy
3060m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka - siostra tej z pierwszego maja. Zorganizowana tracydyjnie przez niezawodnego Marka. Bo rower to nie tylko góry i MTB. Czasem trzeba trochę inaczej... Wszystko miało być tak jak 01.05 ale niestety prognoza pogody powystraszała ludzi i pojechaliśmy tylko we dwójkę. Z racji, że zbliża się Drtić trzeba tłuc jak najwięcej kilometrów na dwóch kołach. W zasadzie była okazja na małą życiówkę. Wróciłem w nocy z Włoch, pogrzebałem przy rowerze (prostowanie zębów w korbie po ostatniej wywrotce). Potem poszedłem się zdrzemnąć na godzinę. Wyjazd przed piątą do Valasske Mezirici, dokąd miał dojechać Marek pociągiem. Z Cieszyna pojechałem najprościej - główną starą drogą na Frydek (wcale jednak nie tak zła) i przez Baśkę, Kozlovice, Tichą do Frenstatu pod Radhoszczem.
Pogoda z początku świetna. Potem więcej chmur, szczególnie w górach. Radhoszcz zakryty.
We Frensztacie "sipky" czyli odnowione oznaczenia (strzałki) na 17 edycję Koprivnickiego Drtica. Ta już 14 czerwca 2014. Oby pogoda dopisała! Trasa taka sama jak w zeszłym roku. Końcówka bardziej asfaltowa (na zdjęciu poniżej), ale i tak ogromna większość w terenie po szlakach :).
Z Frensztatu bokami do Valasskich Meziric. Pogoda coraz lepsza. Do końca dnia było już słonecznie, bez żadnej kropli z nieba. A miało walić żabami... :). Mając jeszcze sporo czasu i widząc drogowskazy na Stramberk (w Verovicach) chciałem podjechać. Ujechałem kilka kilometrów i wróciłem, bo mógłbym się nie wyrobić i Marek musiałby na mnie czekać. Z Hodslavic wbiłem na głowną do Valasskich, bo ruch był niewielki (niedziela rano) a asfalt gładziutki...
Zamek Kinskych w Valasske Mezirici.
Rynek (w oczekiwaniu na przyjazd Marka).
Marek dotarł punktualnie (ech te Ceske Drahy; gdzie tam nasze PKP). Popedałowaliśmy w stronę Hranic. Zamek w Hustopece nad Becvou.
Był też po drodze młyn z XVIII/XIXw. (z tego co pamiętam). (fot. Marek W.)
W Hranicach pękła mi spinka łańcucha (już druga w ostatnim czasie (?!). Nie miałem zapasowej więc skułem łańcuch na sworzniu usuwając jedno wewnętrzne ogniwo. Podjchaliśmy na Hranicką Propast. Rewelacja :). Nie widać tak tego na zdjęciu ale wrażenie jest super!
Centrum Hranic. Można było dostać pałką po głowie ;).
Z Hranic w stronę Lipnika nad Becvou. Podwieszona kładka po drodze. Można rzec, że Marek jest specjalistą w dziedzinie mostów i konstrukcji żelbetowych więc taki obiekt nie mógł "przejść bokiem" :). (fot. Marek. W.)
Zamek Helfstyn w Lipniku nad Becvou.
Dalej asfaltami do mieściny Bystrice pod Hostynem. Tam kolejny zamek i małe zakupy w Lidlu.
Z Bystrzycy pod Hostyniem w górę kilkukilometrowym podjazdem na Święty Hostyń. Było trochę ciepło. Podjazd dłużył się i dłużył... Końcówka z fajnymi widokami. (fot. Marek. W.)
Na górze masa ludzi. Stacje drogi krzyżowej, kościoły, kapliczki...
Potem już było to co najlepsze. Czyli jazda w terenie. Dość przyjemnie wraz z charakterem godnego urozmaicenia kamienisto-korzennego. Nie będzie na fotkach. Góry Hostyńskie są niewielkie. Mają 600-700m n.p.m. Szczytami prowadzą fajne szlaki. Sporo pieszych i rowerzystów. Zróżnicowanie? Od dzieci na sztywnych widelcach po fulle :). Pomiędzy tym trekkingi :).
fot. Marek. W.
Trojak
Wieża widokowa (nieczynna).
I zjazd do doliny (Ratibor) asfaltami... (fot. Marek. W.)
Z Ratibora początkowo drogą, potem ścieżką rowerową do Valasske Mezirici. Tam się pożegnaliśmy. Przed drogą powrotną zjadłem jeszcze loda włoskiego na stacji kolejowej i popedaliłem do domu podobną drogą. Plan wycieczki zakładał jeszcze wyjazd na Wielki Javornik, który się jednak nie udał. Byłoby za dużo (o tym zaraz), choć do zrobienia. To ten skurczybyk.
Droga do Cieszyna przez Frensztat i dalej w stronę Frydlantu nad Ostravicą po pagórkowatym terenie. Trochę się nadeptałem po pedałach. Im bliżej Cieszyna tym lepiej się jechało. Niższa temperatura... Jakoś tak nietypowo, bo trochę kilometrów w nogach już było :). W Czeladnej skręciłem na ścieżkę pod górami. Trochę podjazdów, zjazdów... Widok na Łysą Górę z Czeladnej.
Zdaje się, że Smrk...
I Knehyne.
Z Frydlantu przez Przno, Janovice, Vysni Lhoty, Komorną Lhotkę do Cieszyna. Po powrocie do domu kąpiel, jedzenie, pogawędka z kumplami i wyjazd o 23 pod Warszawę na rozładunek. Oczywiście moim dwunastokołowym żelastwem zwanym potocznie tirem. Miałem tam być na 7 rano w poniedziałek więc wyjścia nie było. Kawa, kawa, kawa :). Jechało mi się względnie. Koło Piotrkowa Trybnalskiego zaczęło mnie trochę łamać spanie, ale muzuka z CD i otwarte okno bardzo pomogły :). W zasadzie bez problemów. W poniedziałek trochę odespałem w ciągu dnia.
Fajny całodniowy trip ze sporą ilością miejsc wartych zobaczenia! Warto raz na czas porzucić te góry z błotem, kamieniami i korzeniami. Jednak nie ma co ukrywać, że połączenie tych trzech daje największą frajdę :). Przy okazji tej wycieczki udało mi się ukręcić największą ilość kilometrów w ciągu dnia. Myślałem nad tym żby dokręcić do okrągłej setki (było jeszcze sporo wieczornych sił) ale to bez sensu jeździć do Trzyńca i Dzięgielowa. Przyjdzie jeszcze pora na trójkę z przodu :).
Dziękuję Ci Marek za fajnie zaplanowaną trasę z ciekawymi punktami/miejscami do zobaczenia. Do następnego wypadu!
mokro: Łysa Góra i okolice wokół
-
DST
127.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
07:06
-
VAVG
17.89km/h
-
Podjazdy
2800m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostatnie moje biegane wyczyny /oczywiście tylko i wyłącznie podczas niezbyt rowerowej, mokrej pogody/ (piątek 14,3km, sobota 12,6km) spowodowały nielada zakwasy w łydach oraz mało przyjemny ból lewego kolana. Niedziela jak to niedziela. Po deszczowo-niby powodziowym okresie trzeba było pokręcić. Trzymałem się myśli "po asfalcie". Wyszło jak zwykle. Cel Łysa Góra. Wyjazd po 9. Nie było trudnego terenu ale szutrówy na Łysą rozmoknięte, błotniste, kałużyste i w ogóle sporo wilgoci. Do Krasnej bokami.
Rzeka Moravka k/Vysnich Lhot i Raskovic
Na cyklotrasie 46. Łysa w chmurach. Już wiem, że szału na górze nie będzie. W ogółe mnie to nie zniechęca.
Z Krasnej zielonym w górę po trawersach z niedługim odcinkiem zielonego szlaku, którym płynęła spora ilośc wody. Fajny jest. Widoczki.
Sporo wody i marasu :). Miejscami na liściach grząsko. Raz za czas nieśmiało pojawiało się słońce (niewiele go było). Poza tymm ogromne ilości wody spływające po zboczach, Dzikie potoki. Ziemia nasiąknięta do granic możliwości.
Pod Zimnym wlot na asfalt i 2 ostatnie kilometry po tej nawierzchni. Jacyś śmiałkowie na młynku po drodze. Rowery z kołami 29 i 26 cali. Wyjechałem. Widok w stronę Radhoszcza a'la gradient w Photoshopie :).
bbRider on webcam :).
Plan zjazdu w dół zakładał sam asfalt do Papeżowa. Ale czerwony kusił. Wjechałem w niego. Jazda była całkiem całkiem. Zaczęły się mokre i śliskie korzenie. Zacząłem zbyt dużo o nich myśleć i podjechało mi przednie koło. Doskonale pamiętam sam lot przez kierownicę i moment uderzenia w podłoże. Trochę postękałem ale nic mi nie było. Potem zaczęły się wiatrołomy iii.. wbiłem znowu na asfalt. Byłem umówiony z Ludziem na popołudniowy rower, ale Ludź postanowił jednak tylko biegać co trochę zmieniło mi plany. Pojechałem w to co miałem w planach. Problem był taki, że w ogóle nie byłem przygotowany na taką ewentualność. Bez plecaka. W kieszonkach zostały mi bułka i mała chałwa. Zjechałem do Papeżowa i w górę na Visalaje (celowo od Papeżowa, bo... tym odcinkiem jeszcze nie jechałem). Visalaje/Jeżanky - błoto:
Niebieskim do Góry w stronę Białego Krzyża. Tam konsumpcja tego co mi zostało.
Spod Białego Krzyża pojechałem o tam... prosto w stronę tej zapory żółtym szlakiem w kierunku na Gruń. Daniel pisał, że jest tam pięknie. Tak też było. Świetne, rewelacyjne tereny na rower! Fajne leśnie ścieżki, trochę asfaltu. Zero samochodów. Muszę tam znów uderzyć w lepszą pogodę i od Hotelu Charbulak pojechać dalej żółtym i niebieskim w stronę Bilej. Tym razem było za mokro.
Spod Grunia zjazd asfaltem do doliny nad zbiornikiem Szańce.
Dalej asfaltowymi ścieżkami wokół zbiornika... Przyjemnie. Z tyłu Smrk (1276m n.p.m.).
Zjazd w kierunku Ostravic i podjazd na 730m n.p.m (Butoranka) szlakiem niebieskim. Początek asfalt, potem teren. Niezły bajzel na tym asfalcie po opadach.
Dalej po trawersach do Malenovic. Skalka w tle. A w samym tyle zdaje się Radhost (jeszcze na nim nie byłem).
W drodze z Janovic do Frydku miałem mały kryzys (pomijając kręcenie z obolałymi nogami). Zabrakło mi treści w żołądku. Sklepy pozamykane... We Frydku stanąłem w knajpie, zjadłem zimną kiełbasę z zalewy z cebulą (nazywało się to Utopenec ;) ) i popiłem 0.5l Kofoli. Z Frydka kręciło się już o wiele lepiej pomimo przemierzania znienawidzonej przez mnie drogi Frydek Mistek - Czeski Cieszyn.
Tempo na tripie słabe. Na terenowych zjazdach nie pogonisz, bo byś wyglądał jak dosłowna świnia. Takie tam wycieczkowo -treningowe kręcenie, choć w pionie trochę stuknęło (dokładnie tyle ile we wpisie). Dobre i to! Rower.. bez komentarza. 2 zęby na blacie wygięte. Jedna połowa spinki rozpadła mi się po powrocie w dłoniach. No i ogólnie wszystko pozaklejane. Znowu sporo pucowania.
Filipka, Bahenec, Filipka, Loućka
-
DST
70.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
03:52
-
VAVG
18.10km/h
-
Podjazdy
1454m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedzielna jazda bez pomysłu. A wszystko z powodu pogody. Miało być deszczowo. Do południa chmury lecz bez opadów. Wyjechałem. Krótko po okolicy z minimalnym założeniem: zielonym na Filipkę i niebieskim na Bahenec. Z Cieszyna przez Trzyniec, pod Praszywą Horę i do Nydku.
Widok spod Praszywej Hory na dolionę Nydka. Wcześniej po fajnych leśnych ścieżkach z dużą ilością korzeni.
Doliną Nydka asfaltem prawie do samego końca. Zielonym na Filipkę ostatnio zjeżdżałem. Podjazd jest czadowy. Kilkanaście kropel potu z czoła spadło. Rewela. Po wyjeździe.
Filipka
Z Filipki żółtym do Jabłonkowa, gdzie zaczęło padać aż do końca tripu. Z Jabłonkowa do Pisećnej i podjazd na Bahenec. Niebieskim rówież zjeżdżałem kilka ładnych już razy. Podjazd łatwiejszy niż zielonym na Filipkę.
Widoków żadnych się nie spodziewałem, ale coś tam było widać.
Girova.
Tatry musiałem sobie tylko wyobrazić.
Javorovy, Ostry, Kozubova, Łysa z tyłu.
Jest git! Choć mokro - deszczowo.
Z Bahenca 6086 po stopach hutnictvi znowu na Filipkę po przyjemnych ścieżkach...
Filipka w tle.
Dalej zółtym na Loućkę.
Z Loućki grzbietem do Nydka (super!) z końcowym ciekawym zjazdem. Z Nydku po dosyć już mokrym asfalcie cały czas w deszczu do Cieszyna. Przyjechałem cały mokry, ale nie żałuję.
Slavić, Horni Lomna
-
DST
104.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
06:20
-
VAVG
16.42km/h
-
Podjazdy
1166m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobotnie lajtowo - wycieczkowe kręcenie z Ludziem. Dzień miał być słoneczny. Pobudka o 6tej rano. Patrzę - deszcz i ogólnopojęte mokre cholerstwo na asfalcie. Do łóżka. Po godzinie wręcz błękit. Znowu Ludź mnie wyciągnął na rower. Spanikowałem.
Plan: Moravka, Slavić (poodbnie jak mój zimowy trip) a dalej co się uda. Było super :).
Po drodze do Moravki. Pod Praszywą. Widok na Łysą oklepany do bólu.
Z Vysnich Lhot do Moravki wzdłuż rzeki. Fajnie, lekko w terenie.
Jak nie z koniami to z krowami... A ja znowu na to patrzę... Wrr.
Znalazł się i koń. Było ich więcej po drodze. Całe szczęście, że ten akurat bardziej leciał na mnie niż na Ludzia. Targał mi pasek od plecaka tak agresywnie, że czułem się wręcz maltretowany, wykorzystywany.
Moravka, zbiornik wodny.
Doliną Slavića do góry. Dobrze podeszło Ludziowi :).
Foto na konarach...
Slavić. Panorama na Wielki Połom. Było widać Tatry (po lewej).
Ludź na łące... ;).
Płeć żeńska poległa w drzemce a samce drepczą w miejscu z niecierpliwością ;).
Ze Slavića w dół i dalej trawersami do Górnej Łomnej. Bajerancja, choć lajtowa jazda. Całe Czechy i ich leśne ścieżki.
Widok w stronę doliny Łomnej i polskich gór (z tyłu bodajże Cieślar).
Powrót tradycyjnie wzdłuż torów, choć niewiele brakło a byłoby przez Milikov. Na deser poszła jeszcze Leszna i Kojkovice. Ludź po małej dawce cukrów pędził jak szalony! Byłem naprawdę zaskoczony tą ambicją!
Trip przyjemny. Pogoda super. Dobrze spędzony dzień. Po powrocie poszedłem jeszcze przebiegnąć się niecałe 11km. Tempo padaczne. Bardziej trucht niż bieg, bo męka ta trawała 55min. Powiedzmy, że taką miałem potrzebę...
Petrovice u Karvinej
-
DST
82.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:51
-
VAVG
16.91km/h
-
Podjazdy
772m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobotnie kręcenie z Ludziem. Do południa miało nie padać a po południu miało być już deszczowo. Budzę się rano - wilgoć i kiszka na asfalcie. Ludź smsowo wyciągnął mnie na rower i bardzo dobrze zrobił. Poza Cieszynem było w porządku. Ostatecznie chwała mu za to.
Jazda to kompletna improwizacja - to co urodzi się w głowie w miarę kręcenia. W stronę Hażlacha przez Rudów. Potem do Kończyc. Mówię: "Gdyby Daniel jechał z nami to pokazałby nam pałac, bo często go foci. Ja nie wiem gdzie on jest". Wjeżdżamy do Kończyc, wbijamy na ścieżkę rowerową w stronę starego, drewnianego kościoła, potem kawałek dalej scieżką i voila! Patrzę na tablicę i oczom nie wierzę: "Pałac w Kończycach Wielkich" :). Ah ta moja intuicja :D.
Ludź w pancerwozie.
Pojeździłbym... ;) Pokosiłbym :)
Na kładce nad zasyfiałym bajorem.
Dwa Dęby po drodze: Mieszko i Przemko. Ten ma bodajże... 700 lat! Obwód chyba 9,1m!
Z Kończyc do Zebów nad Młyńszczok...
... potem bokami na czeską stronę. W oddali słyszę motocross. Okazało się, że w Petrovicach u Karvinej jeździli :). Jakieś zawody. Mnóstwo Polaków (zawodników, obserwatorów).
Do Karviny. Rynek.
W Karvinie krótkie posiedzenie w parku i moje jaranie się dzierganymi czapkami... eehhh :).
Powrót przez Stonawę i Albrechcice (a raczej Olbrachnice). Kościół w Stonavie.
A jeszcze na bonus po przyjeździe do Cieszyna Ludziowa kontrola jednego podjazdu pod granicę w Puńcowie od strony czeskiej. Pikuś :). Dzięki Ludziu za tripa. W sam raz udało się go ukończyć przed deszczem. Good job :).
Pierwszomajowa wycieczka :)
-
DST
191.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
08:58
-
VAVG
21.30km/h
-
Podjazdy
1662m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszomajowa, tradycyjna, coroczna wycieczka organizowana przez Marka. 11 chętnych rowerzystów. Tym razem padło na rejon Opavy i doliny rzeki Moravicy. Po trzech godzinach spania w nocy odpuściłem dojazd do Opavy na rowerze i wsiadłem ze wszystkimi w pociąg. Warunki rewelacyjne. Dawno nie jechałem tym środkiem lokomocji. Tempo kręcenia spokojne, wycieczkowe, bez spiny. Po drodze fajne podjazdy z blatu przy przyzwoitej prędkości. Można było poćwiczyć nogę z wiatrem we włosach :).
Na początku wśród rzepaku:
Przed Krnovem (że tam niby robią chyba Kofolę?).
Krnov
Jedziemy dalej...
... potem po leśnych ścieżkach wśród bunkrów...
Grzegorz ma fazę...
Zbiornik wodny Slezska Harta. Z tyłu pasmo z Pradziadem. Kiedy ja się tam w końcu wybiorę...
Kawałek dalej zbiornik wodny w Krużberku.
Rzeka Moravica i skałki w Krużberku.
Ścianki wspinaczkowe.
Jazda doliną rzeki Moravicy to sama radocha. Przyjemne ścieżki, sporo ludzi na trasie. Był też króki terenowy singiel i szlak koloru czerwonego. Nie ma lipy :).
Po drodze akwedukt. Kiedyś drogą wodną transportowano tam drzewo. Dzisiaj ciekawa atrakcja.
To już na zamku w Hradcu nad Moravicą. Super!
Z Hradca nad Moravicą w stronę Opavy i Bohumina.
Obok czuściutkiego jeziora w Hlucinie.
Do Bohumina w miarę sprawnie. Towarzystwo wsiadło w pociąg a ja miałem jeszcze sporo chęci do jazdy i pojechałem na dwóch kołach do Cieszyna. W Cieszynie na moście Wolności spotkałem przypadkowo Daniela, który wracał z gór :). Pogadaliśmy na chwilę. Dzięki wszystkim uczestnikom za fajną wycieczkę :). Do zaś!
Czeskie górki i DOWNHILL na Stożku
-
DST
130.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:18
-
VAVG
17.81km/h
-
Podjazdy
2266m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Super niedziela. Z Bartkiem umówiliśmy się na Czeskie Górki. Klasycznie, najbliżej z opcją wyskoczenia na Stożek pooglądać downhill. Jak się dowiedziałem, że Sosen ma czas do 13 to wiedziałem, że jest po ptokach. No nic. Jedziemy. Przez Smilovice do Rzeki i na Gutskie siodło. Kopyta zaruściałe chyba z powodu zeszłodniowego biegania. Coś tam jechały ale bez polotu. Gutskie siodło.
Z Gutskiego siodła wspaniały pomysł sprawdzenia wyjezdności żółtym szlakiem. Początek z mocno zaciściętymi zębami. Potem z buta. Grząsko, stromo i sporo liści. Wylądowaliśmy na Sindelni. Plan - w stronę Praszywej ale przynajmniej Pod Lipovy szczytami a nie kamienisto - szutrowo - trawiastym trawersem. Początek (po opadach deszczu) błotnisty, częściowo przeprowadzalny. Potem ok. Na ścieżce przed Ropicą. Bartosz.
I ja.
Na szczycie Ropicy. Bożek Pierun. Hyhy. Jakiś typ od błyskawic, grzmotów i urody. Symbol tolerancji i czegoś tam Czechów, Polaków i Słowaków.
Dalej czerwonym na Kotaż. Tuż przed nim zaliczona sekcja korzenna... :). Trochę dalej...
No i cel: Praszywa.
Z Praszywej zjazd dziką ścieżką, potem trawersami do Komornej.
Chwilę po zrobieniu tej panoramy przychodzi sms mniej więcej treści "Czy gdzieś dziś coś jeżdżę..." od... Daniela. Od razu wiedziałem, że będę jednak na Stożku. Dodam, że na Praszywej myślałem, że jak przyjadę to pójdę spać, bo mi się już nic nie chciało). Szybka rozmowa, plan zbiórki w Cieszynie. Podkręconym tempem wróciliśmy z Bartkiem do Cieszyna. Spotkanie z Danielem i... biegnącym w Fortunie (cieszyński bieg) Ludziem! Ludź trochę sapiący ze zmęczenia dotarł do mety 10-kilometrowego biegu w dobrym czasie. Graty! Jest progres!
My z Danielem obraliśmy kierunek Stożek. Pierwszy raz miałem okazję jechać z tym "cieszyńskim terminatorem". Przez Kojkovice do Bystrzycy, Nydku i podjazd pod Soszów (świetny, terenowy, godny). Daniel jak to Daniel w mojej wyobraźni. Pocisk w górę konkretnie bez większej zadyszki. Zresztą, widać na zdjęciu jaki jestem mokry a On jakby wylazł z domu... ;).
Więcej mojej padacznej osoby we wpisie Daniela.
Pod Stożek Daniel darł jak wściekły i wydarł. Ja tam podjeżdżam do 1/3 i kaput. :)
Na Stożku impreza jak się patrzy! Downhill Diverse Contest czyli eliminacja Pucharu Europy! Chłopaki mają jaja :)!
Przelot przez szczyt do dalszej części trasy. Panorama na Beskidy i Daniel.
Standardowy atrybut kibica. Obręcz lub rama + kierownica = hałas!
Hoooopka.
Sruuu na dół.
Zawodnik i kibice ze szpejami :).
Prawy i lewy silnik Daniela, Bez komentarza.
Sporo kibiców. Masa!
Dżamp!
Końcówka.
Ten oto zwycięzca (czas 2 min 06sek) tak wjechał w ostatni zakręt (na poniższym zdjęciu), że nie wyrobił i uślizgiem zahaczył o mnie i o Daniela (stojących za miękkimi bandami). Mnie drasnął a Daniela wręcz skosił tylnym kołem. Noga spuchnęła w momencie. Pomoc w ambulansie pomogła i dojechaliśmy przez Cisownicę do Cieszyna. Całe szczęście, że wszystko jest ok.
Dzięki Bartosz i szczególnie Daniel za wspólnego tripa. Wiem jak wiele mi brakuje i nad czym pracować. Prawdziwa szkoła jazdy na wysokim poziomie!
Jeszcze krótki fimik nakręcony komórką na Stożku...
Skoczów, Bielsko, Szczyrk, Wisła
-
DST
132.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
05:59
-
VAVG
22.06km/h
-
Podjazdy
1624m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pogoda od rana w sobotę (26.04.2014) nie zachęcała do żadnej aktywności. Lało. Ale! Miałem w takim przypadku plan wzięcia udziału w parkrunie. Pierwszy raz w życiu. Darmowy bieg na 5km z pomiarem czasu. Nie jest to nic rowerowego ale zapodam jedną fotę z tego fajnego, cotygodniowego wydarzenia (żółta koszulka)! Podchodzę do tego w ten sposób: trzeba się ruszać. Czy to na rowerze, czy biegając. Olewam to, że jedno drugiemu niby przeczy.
Wróciłem do domu, szybki prysznic. Zaczęło się wypogadzać. Wymiana zdań z Marzeną na fb i zbiórka w Skoczowie na moście. Pedalimy. Przez Zamarski, Simoradz do Skoczowa.
Zamarski. W górach jasno.
Za mną ciemno.
W Skoczowie na moście czekała chyba zniecierpliwiona Marzen. Pojechaliśmy na północ wzdłuż Wisły olewając te ciemne chmury. Marzen nie dość, że cieszy michę z jazdy na rowerze to zachowuje się jak dziecko. Z kim ja jeżdżę!
Dalej po ścieżkach przez Pierściec, Roztropice do Rudzicy. Słabo znam te tereny ale na czuja a tym bardziej wg Garmina można brusić.
Widok spod Rudzicy na pasmo Błatnia-Klimczok-Szyndzielnia.
Przez Łazy do Grodźca i do lasu w Bierach.
Jazda po błocie na zajechanych na śmierć oponach była miodzio! :)
Marzen skończyła w Wapienicy a ja miałem mało i popedałowałem do Bielska. Cel-Szczyrk i Salmopol. Na asfaltowym podjeździe pod Dębowiec wyprzedziłem jakiegoś typa na błyszczącym się, nowym rowerze. Jechałem spokojnie ale stuk zmiany przełożenia za mną wcurwił mnie niesamowicie. Przycisnąłem trochę mocniej i już nic z tyłu mi nie przeszkadzało. Hehe. Potem na zjeździe był okrzyk instruktora jazdy z ciężarówki, że "tam jest ścieżka" (wskazał palcem na zatłoczoną ścieżkę). Palant. Przemknąłem trochę główną na Szczyrk. W Bystrej odbiłem w prawo i przejechałem wariantem dojazdowym do gór jak w zeszłym roku z TrollTeamem w ramach Kapciowego Beskidu Śląskiego. Widok na Magurkę Wilkowicką.
Przed Buczkowicami.
Przelot przez Szczyrk ścieżką rowerową i na Salmopol.
Powrót przez Wisłę, Ustroń, Cisownicę. Dzięki Marzen. Było super. Noga w miarę fajnie mi kręciła.
Jastrzębie, Ostrava, Karvina
-
DST
97.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
03:50
-
VAVG
25.30km/h
-
Podjazdy
715m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Popołudnie w czwartek, po nocce i przed nocką szybki rower. Odmiennie niż zwykle - bez żadnej górki. Nie oznacza to, że się opierniczałem. Trochę wiało. Jazda bez konkretnego planu, przed siebie. Miało być w okolicy Karviny i tak też było, tylko trochę dalej :). Noga z pocztku kręciła słabawo. Potem się rozruszała i starałem się deptać ambitnie po pedałach. Było trochę po lesie, po terenie z małym błądzeniem :); Potem sam asfalt i 99% "zajeżdżanie" blatu.
Do Zebrzydowic bokami. Młyńszczok.
Pedalę ambitnie ale bez przesady. Czas na foto w trakcie jazdy.
Trochę zarośnięte tory kolejowe zdaje się na obrzeżach Jastrzębia lub przed Godowem.
Niedaleko granicy w Chałupkach. Autostrada A1.
Przelot przez Dolne Lutynie z zahaczeniem Ostravy... Dalej przez Orłową ścieżką 56 do Doubravy...
Karvina i pola golfowe (fota z jazdy).
Kopalnia Darkov k/Karviny. Potem przelot przez park i przez centrum.
Dane z tripu.
Pół litra herbaty w bidonie to za mało jak na takiego tripa. Trochę soli z czoła mógłbym zdrapać po powrocie... ;). Dobre to było.
Kamenna Chata, Severka
-
DST
93.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
06:06
-
VAVG
15.25km/h
-
Podjazdy
1257m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wielkanocno-poniedziałkowa wycieczka z Ludziem w kolejne, spokojne górki. Obserwując Jego zachownie na ostatnim podjeździe koło Zameczku zdecydowałem się wyruszyć z Towarzyszem trochę dalej. Zrealizowaliśmy w końcu okolice Wielkiego Połomu. Do Kamennej Chaty z Jabłonkowa prowadzi łagodny, przyjemny asfalt, który wije się nieco pod górę trawersami. Początek i końcówka trochę ostrzejsza ale względnie przyjemna.
Uruchomiłem moją górską szosę (po wymianie koła z zajechanym bębenkiem piasty deore). Na poniższym zdjęciu widać wszystko! Zaklejone błotem zapadki i w efekcie utrata napędu! Efektem efektu - nowe koło na piaście Novatec z czterema łożyskami maszynowymi, mocniejszą obręczą i szprychami... Jedna piasta do serwisowania mniej (prawe dolne zdjęcie to "smar" po przejechaniu ok 500km - co za szczelność Made by ShiTmano).
Do Jabłonkowa bokami. Przez Kojkovice, Leszną, Wędrynię, ścieżkami leśnymi do trasy 56, Milików, Bocianowice. Łagodny podjazd asfaltem spoko, choć z początku trochę popadało i jechaliśmy w małym deszczu. Widząc prześwity na niebie najpierw pojedliśmy a potem popedałowaliśmy dalej już w przyjemnej aurze i extra klimacie!
Samica pręży kopyto i świetnie się śmieje ;). Uwielbiam takie widoki... A i spodenki z bikestats też fajne :).
Trochę dalej Mała Fatra. Ehh, muszę tam być wkrótce z buta!
Tu coś nie wyszło, ale za mną miał być podobny widok :).
Na górze. Kamenne Chata - nieczynna. Po otrzymaniu takiej informacji od okolicznych turystów siedzących przy nieźle wypasionym stole (na zewnątrz przed chatą) dostaliśmy słowny cennik ile co na nim kosztuje (w euro) ^^. Nieźle się uśmialiśmy :).Fajni ludzie!
Nasz wypas na stole. W kwestii czekolady i innych słodkości (!) Ludź jest bezbłędny i niezastąpiony. Klucz 15 na grzechotce to mój stały ciężarek w plecaku. W Superiorze nie stwierdzono samozamykaczy w piastach ;).
Punkt widokowy Tetrev. Można wyjść na górę i podziwiać widoki. W środku ciekawa historia budowy wieży wraz z informacjami o Beskidach (fauna, flora).
W stronę chaty Severka na kawę. Trasy narciarskie w Dolnej Łomnej.
Chata Severka.
Zjazd szutrówami aby oswoić conieco Ludzia z nierównościami. Semi-slicki dają od biedy radę na czymś takim...
Z dołu.
Przetoczyliśmy się jeszcze trochę po trawersach...
... z fajnymi widokami i śmiesznymi minami :).
I w dół.
Z Dolnej Łomnej już najprostszą drogą do Cieszyna przez Jabłonków i wzdłuż torów. Wyszła prawie stówa z przewyższeniami 1257 metrów. Jak na ten etap jazdy jest po prostu świetnie! Tym bardziej na tym rowerze. Wycieczka okupiona została jednak krótkotrwałą kontuzją lewego kolana u Ludzia co pozostawiło u mnie pewien niesmak. Całe szczęście, że już wszystko raczej w porządku i można ruszać się dalej. Dzięki Ludziu za świetnie spędzony czas!