Marek87 prowadzi tutaj blog rowerowy

Żermanice, Terlicko z elementami "hipoterapii"

  • DST 80.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 16.44km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 kwietnia 2014 | dodano: 09.04.2014

Uwaga! Wpis z dodatkową dawką humoru - tak jak było na wycieczce. Wiele rzeczy przesadzonych, ale o to chodzi. Ludź niech się nie oburza, bo tu ma być zabawnie a nie drętwo!

A więc niedziela spędzona wycieczkowo z Ludziem. Jest coraz lepiej z jego formą. Pierwotnie mieliśmy zaliczyć w końcu jakąś górkę. Wpadła mi na pomysł Kamenna Chata + Skalka (asfaltem) ale stwierdziłem, że to jeszcze nie ta pora. Na szybciora wyklikałem na cykloserverze (a jakże) w miarę ciekawego tripa, wgrałem na Garmina i w drogę. Terlicko i Żermanice jak najwięcej bokami z nutką jazdy w lekkim terenie. Przyznam się bez bicia - nie ujeżdżam tych terenów zbyt często i znam je słabo. Trzeba byłoby to w końcu nadrobić! Ta wycieczka pozwoliła mi się przekonać, że jednak nie jest tam tak nudno! O tym za chwilę. Ujeżdżałem Merdię na terenowych laczach, bo Kellys zdefektowany.

Najpierw w stronę Stonavy przez Louki u Karvinej. Obok kopalni CSM Jih (południe), CSM Sever (północ). Następnie obok kopalni Darkov (Dul Darkov). Tak jak pisałem - najbardziej bokami - tak też było. Po drodze wyraźnie widoczne skutki działalności górniczej... Ludź i moje stare, czeskie wozidło...

W następnej części tripu jazda po świetnych szutrówkach w lesie w okolicy Górnej Suchej i Albrechcic. Na zdjęciu to coś co mam między uszami...

Patrząc na poniższe zdjęcia następnym rowerem będzie chyba 29'. Przecież ten widok jest komiczny! Wyglądam jakbym jechał na składaku!

Trochę na południe od Górnej Suchej (Horni Sucha). 26ty kilometr trasy. Ludź w łagodnym terenie. PRAWIE jak sekcja korzenna :). Uśmiech na twarzy, wiatr we włosach - o to mi właśnie chodzi!!!

Dalej takie esy floresy. Super tereny na początek! Semi-slicki dały od biedy radę :).

Jakieś strumyczki, potoczki i trochę zabawy... Ludź w tym miejscu wykazał się nieoczekiwanym przeze mnie refleksem. Byłem przygotowany na powtórzenie tego czynu co najmniej kilka razy. Udało się za pierwszym podejściem (przynajmniej tutaj Ludź nie był złośliwy ;) )..

Fota z drugiej strony. Widać, że knedle śmigają tam na rowerach. Sporo ścieżek do zabawy (nad Ludziem pijącym wodę).

Ciekawe formy rzeczne a właściwie potoczne, strumyczne. Wyraźnie widoczne meandry.

Dotarliśmy do Terlicka. Czas na krótkie żarcie.

Z Terlicka rzut beretem do Żermanic. Jedziemy i w niedługim czasie docieramy nad kolejny zbiornik wodny. Spostrzegam huśtawkę. Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności połączonej z kompromitacją (mam gorsze zdjęcia - to wygląda jeszcze całkiem normalnie).

Ludź też skorzystał z huśtawki. Nie wiem tylko czemu zaczął ćwiczyć Jogę. Albo to kopniaki wycelowane we mnie w przyszłości...(czyt. po tym wpisie).

Chociaż chyba nie jest tak źle...Sweeeeet. Ahhh. Jeszcze jedno. Nie można pominąć tych oczojebnych, nowych butów do biegania w terenie (górskim!). Ale co tam buty.......................

Na zaporze w Żermanicach.

Mój zamiar był taki, aby objechać jezioro i wrócić przez Domaslavice do Cieszyna. Popatrzyłem na Garmina i na nie do końca sponiewieranego Ludzia. Ludź do tej pory w trakcie jazdy był czasem ambitny. Momentami bardzo mocno deptał po pedałach. Niestety.. brutalna rzeczywistość szybko sprowadzała go na ziemię. Po kilkunastu sekundach ostrzejszego pedałowania sytuacja wymagała, aby drugi, taki sam okres czasu odczekać w celu możliwości porozumienia się z nim z powodu, nazwijmy to, zaawansowanego oddechu (tudzież bezdechu) ;-). Pokręciliśmy w stronę Pazdernej i ni stąd ni zowąd po chwili, po prawej stronie wyrosła nam stadnina koni. Muszę pisać co to oznacza? Nie muszę ale napiszę!

Zaczęło się spokojnie. Koń zaczął poznawać Ludzia.

Amant spodobał się Ludziowi od razu! A ja patrzę na to wszystko prawie z pianą kipiącą mi z ust...
 
Zaczyna się robić gorąco. Coraz bliżej... i bliżej... Myślałem, że zwariuję.

Napatoczył się kolejny agent! Ejjjj! Nie tak ostro! My się tak dobrze jeszcze nie znamy!

Pierwszy amant wziął Ludzia na bliskość a Ludź próbował go zwerbować czekoladą. Co tam masz?

Takiej sytuacji ta świnia nie mogła zmarnować. Przy moim oburzeniu, na moich oczach rozpoczął swą grę (pewnie wstępną). Najpierw zaczął od tarmoszenia kasku...

Całe szczęście, że Ludź znalazł szybko czekoladę i nie musiałem dłużej na to patrzeć. I tak amantowi nie podeszła (szkoda, że się nią nie udławił! - świnia)... ;)

Moją przedwczesne zadowolenie szybko ucichło. Zleciały się kolejne napalone typy... (pewnie na czekoladę). Tutaj biodro, tam nóżka, tu Cię pogłaskam, tu się ucieszę... Wrrrr.

W dalszej części uniesień zagotowała mi się krew w żyłach i tętnicach. Sekcja rozbierana a Ona zadowolona! Nie może być! Musiałem reagować!

W roztargnieniu i ataku paniki zacząłem rwać trawę aby odpędzić te świntuchy od Ludzia. Coś tam na mnie poleciały (podawałem im prosto z ręki). Ludź wpadł na podobny pomysł i szans już nie miałem... ;)
Ojej, jakie to urocze... W tym miejscu choć na chwilę chciałbym być koniem... Chociaż. Może nie, bo konie nie jeżdżą na rowerze!! Haha!




Dobrze, że zadowoliły się chociaż moim kolanem. Świnie!

Po około 30 minutach zakończyły się te prawie erotyczne sceny i pojechaliśmy dalej. Uff. Choć Ludź miał zapewne sporo myśli w głowie. Ten uśmiech jakiś taki podejrzany...

A ten już z powodu braku czucia nóg po podjeździe + utraty świadomości. Ale Ludź tak lubi!

Żermanice. Krótkie jedzenie.

Po ostatnim podjeździe przed Czeskim Cieszynem. Oj, oj, już była mała sponiewierka na twarzy Ludzia :).

W Cieszynie pojechaliśmy jeszcze do Lasku Miejskiego zmierzyć GPSem długość trasy do biegania. Są tam fajne, choć łatwe ścieżki - takie w sam raz do rekreacyjnej jazdy. Ale i tak na jednej z nich Ludź (jak to określił) WYPADŁ!!! Moim zdaniem trzeba na nowo zdefiniować to pojęcie. Można by było podejść, pogłaskać i przytulić... ;). Ale nie do Ludzia! Broń Boże! Chyba, że jesteś dziewczyną!


W ten oto sposób zaliczyłem kolejną udaną Niedzielę w ramach tripu z Ludziem. Ludziowi zostało pewnie trochę w nogach, ponieważ trasa nie była do końca płaska. 900m w pionie z hakiem i 80km to już jednak coś (jak na początek)! No i przede wszystkim - wszystkie podjazdy wyjechane. W Superiorze jest twarde przełożenie. Z przodu 26 z tyłu 28 więc prawie 1/1. Gdyby nie moje łagodne serce ;) ;P pojechalibyśmy w końcówce podjazd pod strefą przemysłową w Czeskim Cieszynie. Tam byłaby kaplica i zniesmaczenie Ludzia. Mniejsza z tym Fajnie się bawiłem. Sporo śmiechu i radochy :). Oby tak dalej :). Dzięki!!!

W porządku. Za zgodą Ludzia wstawiam film. Dla zaspokojenia oczekiwań samców, bo widzę, że niektórzy nie są do końca usatysfakcjonowani samym czytaniem... ;).

Route 2,544,440 - powered by www.bikemap.net



Poranna kontrola singli i holowanie z Ustronia

  • DST 105.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:53
  • VAVG 15.25km/h
  • Podjazdy 1189m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 marca 2014 | dodano: 30.03.2014

W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałbym się tak wspaniałej, rowerowej, pogodnej niedzieli. Umówiłem się na wspólne pedałowanie z ludziem ;). Ludź powoli łapie temat deptania po pedałach i wymyślił spotkanie z koleżanką z liceum w Ustroniu. Zostałem tym samym wprowadzony w stan małego szoku, ponieważ to ja byłem dotychczas odpowiedzialny za planowanie wypadów. Odpowiedź na owe plany zawsze była jednakowa i bardzo leniwa: "Ja się dostosuję" :). Zamierzałem jednak coś zrobić na rowerze w górach więc przed wycieczkowym tripem do Ustronia (start ok. 10:30) wyjechałem w Javorovy celem kontroli jak tam się mają te moje dwa świetne, niedawno odkryte single. Pobudka o 6 (jeszcze 4 godziny wcześniej, przed zmianą czasu byłaby to piąta). Patrzę na termometr: 0 stopni. Że niby jeszcze kurtka? Wyjścia nie było. Wyjazd o 7 z kompletną niechęcią. Po Czechach przez Nebory do Gutów. Niebieskim na górę. Po singlu :). Noga trochę zamulona ale dawała jako - tako radę. Awaria z tym singlem (w pozytywie). Wszystko wyjezdne prócz końcówki. To znaczy akurat mnie brakło. Jakieś 5 metrów po zakręcie



Javorovy jak to Javorovy. Dla Bielszczan odpowiednikiem jest Szyndzielnia, Dębowiec czy Magurka. Dla ludzi z Andrychowa Leskowiec. A Javorovy to taka przyjemna górka w pobliżu Cieszyna. Do zdobycia przeróżnymi wariantami. Dobre miejsce do ćwiczenia techniki. Mowa tu zarówno o tym singlu, zielonym z Gutskiego Siodła czy zielonym wzdłuż wyciągu.
W stronę Cieszyna.

W stronę polskich gór...

Wieża.

Ktoś tu chyba wyłożył dywan. 1000m n.p.m. Może wystarczyłby trekking? ;)
Znajdź kamień.

Zaczynamy zabawę :). 100m w lewo po wbiciu na żółty szlak od strony szczytu Javorovego.

Singiel, tak jak pisał Andrzej (dzięki) jest z początku mocno ściągający w dół (prowadzi po stromym trawersie). Ogólnie jest bajeczny. Wymaga dobrego balansu ciała. Daje mocne wrażenia. Trzeba uważać. Miejscami jest gorąco! Zjeżdżałem co prawda jak pokraka, ale się poprawię :).
Powrót do Cieszyna przez Gutskie Siodło, Rzekę, Smilovice. Obrócone na spokojnie, bez specjalnej spiny brutto w 2h40min. Szybka organizacja, bo jedziemy do Ustronia! Wziąłem górską szosę (Kellysa) i jedziemy luzacko w kierunku celu jak najwięcej bokami. Ludziowi się chyba spodobało, bo ambicja pedalingu momentami mnie zadziwiała.
Co do mojej jazdy. Mój Kellys nie trzyma się do końca "kupy". Coś trzeszczy w suporcie ISOFlow, coś huczy  z bębenka. Blaty w korbie trochę powyginane... Takie pierdoły. W stronę Ustronia zaniepokoiła mnie momentami pewna skłonność napędu do luzu podczas pedałowania. Pół obrotu korby bez efektu (jak przy pedałowaniu do tyłu). Coś się zaczęło dziać. Ale jedziemy dalej. Do Ustronia przez Kozakowice, Bładnice. Spotkanie z koleżanką, wzdłuż wałów Wisły... Po czasie kompletnie niespodziewane spotkanie z kolegą (też z liceum z klasy) i jego żoną. Następnie posiedzenie przy kawie. Było bardzo fajnie i miło. Powrót z koleżanką do miejsca pierwszego spotkania. Czas brać się do Cieszyna. Ludź marudził mi, że nie jest "sponiewierany" więc na szybko wpadł mi do głowy Chełm (taka kretowina). Nic z tego nie wyszło. Sytuacja stawała się coraz bardziej wesoła, gdy już nie pół a kilka obrotów korbą czyniło rower urządzeniem napędzanym zależnie od siły w nogach. Potem było ich kilkanaście aż w końcu dwa koła stanęły mi rozpaczliwie na środku drogi w Bładnicach i zawołały jak gdyby z radością i pełną drwiną "Ty już dalej nami nie pojedziesz!". Czy do przodu, czy do tyłu - korba kręciła się jednakowo :). Z początku chciałem przemieszczać się jak na hulajnodze, ale tryb ten na dłuższą metę był dla mnie stanowczo niewygodny. Gdybym był sam, miałbym problem. Postanowiłem dokonać zmiany w hierarchii i awansowałem ludzia na kierownika mojego wspaniałego, choć zdefektowanego pojazdu. Sam siebie zdegradowałem do poziomu starego, kiczowatego Superiora. Rolą kierownika było utrzymywanie pozycji pionowej połączonej z trzymaniem jedną ręką paska od mojego plecaka (standardowa procedura holownicza). Kozłem ofiarnym byłem ja czyli motor napędowy tego połowicznie zaangażowanego w przemieszczanie się tandemu ;). Ujechaliśmy niewiele i zaczęły się jęki. Moje na podjazdach i kierownika sterującego. Że niby za wolno, że czemu tak puchnę, że kierownik nie ma sponiewierki i się nudzi. Było tego tak dużo, że nie jestem w stanie wygrzebać z mózgu innych wyżaleń. I weź tu zrób człowiekowi dobrze. Wiatr we włosach, jazda za friko a ta jeszcze marudzi ;). Mało tego! Kierownik oprócz żali wyrażał niesamowitą dumę z tego, że gdyby nie on (ona) to bym sobie nie poradził! Brakowało tylko trójkąta ostrzegawczego na plecach i liny holowniczej, o której ostatnio myślałem. Kierownik stawał się tak bezczelnie złośliwy, że zaczął mnie w dalszej fazie perfidnie wykorzystywać. Z pełną premedytacją, przed zjazdami odpychał się od moich plecakowych pasków z dumnym uśmiechem na twarzy. Trwało to do najbliżyszch podjazdów gdy rozpaczliwie szukał punktu ponownego, rozpaczliwego zaczepienia się... Dojechaliśmy do Cieszyna szczęśliwie. W zasadzie powinienem tu dołożyć trochę kilometrów, bo częściowo pedaliłem za dwóch :).

A tak bardziej poważnie... Było po prostu skrajnie zabawnie :). Bółe brzucha od śmiechu z powodu złośliwych tekstów z obu stron. Tego się absolutnie nie da opisać! Kompletnie bym się nie spodziewał, że wybitnie luźna wycieczka rowerowa może obrócić się w tak nieoczekiwany splot zdarzeń. Awaria rowera doprowadziła mnie do smiechowego stanu agonalnego. Totalnie spontaniczne sytuacje są zdecydowanie najlepsze. O cholera. Nie mam po prostu słów. Jedynie co mogę napisać to DZIĘKUJĘ!!! ;-)

Route 2,534,955 - powered by www.bikemap.net



Girova z bonusem "pjur emtebe"

  • DST 123.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 16.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1934m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 marca 2014 | dodano: 30.03.2014

Sobota. Nadrabiamy z bbRiderZ zaległości z zeszłego tygodnia. Cel: Girova. Zaproponowana trasa przez Kubalonkę, Istebną, Pisek powodowała u mnie zawroty głowy z powodu swej "bylejakości". Nawet dołożenie Filipki było jakieś takie nijakie. Z racji przebywania w Istebnej zaproponowałem aby objechać dodatkowo część trasy maratonu MTB z roku 2013. Zbiórka o 8 w Ustroniu. Skład wybitnie okrojony. Marzena, Grzegorz... (tutaj miejsce dla tych, których nie było!). Początkowo mgliście, chłodno. Im bliżej Wisły tym coraz piękniej! Szłapy trochę wychłodziło, ale na podjeździe koło Zameczku się zagrzały. Poszło jak po maśle. To był dobry prognostyk na cały dzień. Jechało mi się jak nigdy :).
Marzena kręci pod górę ;).

Krótki przestój z rozbieraniem się i jadymy dalej, "bo dzień jest krótki".

W stronę Stecówki asfaltem już chyba nie pojadę ;). Nieco niżej jest czerwony szlak, który ostatnio przemierzałem z buta. Nieco mokrawy i tym samym w sporej części jednak "przeprowadzalny". Z drugiej strony, pozostałymi fragmentami wręcz zachwyca. W naszym przypadku skończyło się na: moim utopieniu w bajorze przedniego koła i przewróceniu się przez kierownicę przy minimalnej prędkości (dłonie z nadgarstkami wylądowały w błocie) - śmiechu po pachy; utopieniu przedniego koła w błocie po piastę (!!!!) u Grzegorza wraz z błotnym SPA biodra - tu chyba posypały się pozytywne przekleństwa; Marzena przetrwała próbę dzielnie - chyba bez skutków ubocznych i z uśmiechem na twarzy. Jak zwykle. My z Grzegorzem mieliśmy do wypucowania ubłotnione tarcze hamulcowe :). Dotarliśmy na Stecówkę i chwila na krótkie jedzenie. W momencie napatoczył się darmozjad który chciał wysępić żarcie. Ni cholera nie dam ci! Ale wytarmosić w powietrzu to ja mogę.

Dalej trasą MTB, po agrafkach, wielkich kamieniach, po których Marzena jeszcze "nigdy nie jechała" (nie ma na zdjęciu).

Przejechali i jadą dalej..

Dziołcha jest dzielna i walczy! Widać, że niby łatwo, ale naprawdę jest powód aby dusić w pedały!

Dojeżdżamy na Karolówkę. Grzegorz robi fotę mojej mor..., twarzy. Ale jestem zajebisty.

Ten model nie ma ze mną szans. Nawet jak mu rower dęba stanie.

Marzen zaliczyla upadek w kierunku Gańczorki i Tynioka. Łokieć strzaskany, ale kości widać nie było. Jedzie dalej. Nie dzwonimy jednak po GOPR .

Pod Gańczorką na niebieskim.

Tyniok. Mieliśmy jechać jeszcze na Ochodzitą ale odpuściliśmy. Że po asfalcie? Niiiima takiyj opcji.

Marzena i jej wspomnienia z dzieciństwa...

Zjechaliśmy terenem do Istebnej. Z Istebnej do Pisku bokiem wzdłuż Olzy. Dalej conieco po łąkach i polną drogą. Z Pisku czerwonym na Girovą. Przyjemnie. Początek po wąskich, poprzecznych płytach. Dalej szutrem. Końcówka części "wyjezdnej" przed Komorowskim Groniem

Na Komorovski Gruń na około szutrówkami, bo czerwonym ni cholera jechać się nie da.
Poczekalnia po ambitnym fragmencie dalszej części czerwonego. Jaki ja jestem piękny... A i noga podaje. Wniebowzięcie Marka.

Końcówka czerwonego lansuje i przepełnia mózg niezmierzalną ilością euforii i szczęścia. Marzena coś o tym wie... Kto nie widział ten nie wie o czym tu piszę :). Nawet mnie się udzieliło. Szok!


Tutaj widać conieco szczęścia :).

Na Girovej mała siesta. Kofola musiała być. Klimat umilało wycie, to znaczy pianie koguta. Oj co to był za agent. Rozbawił nas do łez :). Jest na końcówce filmu: https://www.youtube.com/watch?v=itJCq-HoxKA&featur...

Decyzja zjazdu do Jabłonkowa najpierw szlakiem czerwonym potem niebieskim. Przy starym kamieniołomie.

Na dole :). Sralpe Polska na facebooku też się o nas dowiedziało :).

Z Mostów przecięliśmy szutrówką narciarskie trasy zjazdowe. Z Jabłonkowa do Bystrzycy i w górę na Budzin. Tam pożegnanie. Po drodze do Cieszyna nie odpuściłem świetnego czarnego szlaku pod Tułem w stronę kamieniołomu w Lesznej. W Puńcowie odbiłem w stronę Kojkovic i dalej do domu m.in. po takiej ścieżce wzdłuż granicy :). Miodzio.

Super trip. Dziękuję uczestnikom za udział! Było czadowo. Jak zawsze!

Route 2,533,265 - powered by www.bikemap.net




Trzy Kopce, pod Grabową, Stary Groń

  • DST 95.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 17.43km/h
  • Podjazdy 1278m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 marca 2014 | dodano: 23.03.2014

Na niedzielę zaplanowany został trip z bbRiderZ na Girovą i Filipkę przez Kubalonkę i Istebną. Niepewna pogoda zmusiła nas do korekty trasy (jak się potem okazało - niekoniecznej, bo w sumie prawie nie padało). O zmianie planów dowiedziałem się od dzwoniącej Marzeny gdy byłem w drodze do Ustronia (w Cisownicy). Zbiórka na rondzie w Górkach. Po spotkaniu pojechaliśmy na Trzy Kopce z doliny Leśnicy szlakiem koloru zielonego. Początkowo po płytach, potem fajnie, w terenie. Marzen w akcji:





Grzegorz na poniższej polanie skutecznie wypłoszył zające:


Gruppen foto:


Na Trzech Kopcach chwila na jedzenie i modyfikacje kopyta tzn. położenia bloków ;). Były też koty - sępy. Jednego trochę przydeptałem.


Z Trzech Kopców w stronę Grabowej. Miodzio :).


Po czasie Grzegorz ponawigował swoim GPSem w głowie tak, że jechaliśmy kompletnie bez szlaku bo świetnych terenach (również z singlami). Taki mini - wyryp :). Po drodze Maciek na dobiciu uszkodził oponę. Zostałem przez to wtajemniczony w kwestię bezdętkowych laczy i mleczka uszczelniającego, które się w nie wlewa. Pomijam świetny efekt gejzeru owego mleczka z opony, która była nieco zbyt mocno dziurawa :). Grześ wypatruje Marzenę (strasznie po niej jechał - motywująco :) ).



Jedzie:

 

Ze Starego Gronia zjazd w dół do Hołcyny również bez szlaku z przejazdem przez bajoro :). Potem heble się zagrzały.
Na dole.



Potem jechaliśmy wzdłuż wałów Brennicy do Górek Małych i przy rondzie nastąpiło pożegnanie. W drodze powrotnej przejechałem się przez Goleszów koło skoczni i zbiornika wodnego Ton. Skusił mnie jedn singiel i w niego wjechałem. Całkiem fajny, lecz z pewnością w drugą stronę :). Następnie była tabliczka "kamieniołom" i się skusiłem.

A to co było potem - przeklinałem. Strome zjazdy, podejścia (kiepy!). Następnie chaszcze, zarośnięte ścieżki... Wylądowałem ostatecznie przy skoczniach. Wbiłem się na niezłą "minę". Jeszcze przelot po Dzięgielowskich lasach i do domu po wilgotnym asfalcie. Jak zwykle udany trip. Pomimo, że nie udało się zrealizować planów było warto!

Route 2,526,008 - powered by www.bikemap.net



Towarzysko i górsko :).

  • DST 122.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 07:45
  • VAVG 15.74km/h
  • Podjazdy 2245m
  • Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 marca 2014 | dodano: 22.03.2014

Ostatnio nie mam w ogóle czasu na jeżdżenie. Częste wyjazdy, dużo roboty... Dodatkowo chodziłem sporo po górach z fajną ekipą (conieco kosztem rowerowania). Dzisiaj, w tak piękną, sobotnią pogodę wyrwałem jednego ludzia :) na rower aby owy ludź mógł załapać nieco klimatu rowera (odpalony mój stary Superior ze zmienionym napędem). Chłopaki z Cieszyna pojechali w góry a my po dolinkach: Ligotka Kameralna i Rzeka. Świetnie spędzony czas (dziękuję). Powrót o 14. Miałem stanowczo za mało. Po 15 minutach wyrwałem z kąta białą strzałę (Meridę) po zimowym okresie "wegetacji" (na jej miejscu był Kellys). Amor po serwisie, reszta zrobiona własnymi "ręcami" :). Piasty i inne pierdoły. Zjadłem conieco i w drogę. Cel niezbyt oryginalny: Czantoria. Wsiadam na rower, zaczynam jechać... No ja. Całkiem inna bajka! Do Kojkovic nie asfaltem a terenem (alfalt to zło czasem konieczne) wzdłuż granicy, gdzie ostatnio biegałem. Rewela! Czantoria a tle:

Z przejścia granicznego koło Budzina na czerwony i do góry! Prawie wszystko wyjezdne. Pomijając w sumie jakieś kilkadziesiąt metrów. Miejscami bardzo pryjemnie:
 
Dalej towarzystwo dwóch kolarzy. Nie doszedłem ich co prawda (było blisko), ale czuli presję ;). Hehe ;). Jak tylko stanąłem na krótkie zdjęcie to widziałem, że przystawali:).

Na górze. Podjazd daje w dupę :).

To już jest nudne...

Na szczycie myślałem czy jechać na Małą Czantorię ale żółty szlak spod Stożka w kierunku Filipki kusił mnie niemiłosiernie. No to dawaj po klasyku Beskidu Śląskiego. Stroma kiepa z kamerdolnią przejechana (zjechana) z kilkusekundowym postojem. Całość jak zwykle wyniszczyła mi mózg (pozytywnie!).
Na szlaku w stronę Soszowa.

Tu mi jeszcze coś nie wyszło...

Ale tu już coś widać:

Soszów odpłynął. Nie przepadam za tym ośrodkiem ale w tym roku tam jeździłem. Bo było za friko! Hehe. Nie znoszę tej komercji i cwaniactwa! TFU! Stożek wymiata pod względem "kultowości" i normalności.

Na Soszowie. Po prawej Stożek.

Pod Stożek oczywiście kawałek z buta i na żółty. Co za rozkosz! Singiel (z początku do góry) jak się patrzy!!!

Tutaj dalsza część awarii mózgu. Szaaaał!.

Spod Stożka na Filipkę:

Z Filipki zielonym w dół. Na półmroku pod Budzin i do domu. Bardzo fajnie spędzony dzień! Oby więcej takich! Sezon rozpoczęty z pełną bombą przy niesamowitej przyjemności z jazdy po górach. To ja lubię!
Użyte rowery: dwa. Ale z racji, że Merida zniosła większą wyrypę to ten rower został umieszczony we wpisie...

Route 2,525,019 - powered by www.bikemap.net



Deszczowo i wietrznie: Loućka, pod Kałużny.

  • DST 73.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 17.11km/h
  • Podjazdy 1646m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 marca 2014 | dodano: 22.03.2014

Trudno mi opisać tą moją niedzielną aktywność na rowerze w deszczu i przy porywistym wietrze. Nie mogłem usiedzieć w domu a pogoda była paskudna. Po południu wyjechałem sprawdzić podjazd na Loućke. Pisał ostatnio o nim Daniel (tutaj). Pomimo ogólnie pojętej wilgoci jechało się fajnie.
Prawie Puńców. Z tyłu po lewej Czantorie.


Początek fajny... Tak jak wyczytałem w relacji. Potem większa kiepa. Oj... szybko sprowadziła mnie do młynka.


Na górze przogromny wiatr. Totalne wydmuchowisko!


Z Loućki zjechałem na Filipkę i dalej żółtym do Jabłonkowa. Fajnie się tam śmiga. Szczególnie w deszczu i na łysych oponach :).


To byłaby końcówka jako-takiej jazdy. Miałem jechać do domu ale moja chora ambicja nakazywała podjechać pod coś jeszcze. Z Jabłonkowa do Kosarzysk zostałem tak okrutnie sponiewierany wiatrem i pagórkami, że kompletnie odcięło mi dopływ paliwa. W żołądku pustki. Ze sobą nic nie zabrałem. Z Kosarzysk toczenie się (dosłownie) na przełęcz między Ostrym a Kałużnym. Dalej... szczerze? Niewiele pamiętam. Nigdy, absolutnie jeszcze nigdy tak źle mi się nie jechało. Było mi słabo a w pysk wiał huragan. Z Tyry do Trzyńca w dobrych warunkach popinkala się 30-35km/h bez wysiłku (w dół). Ja tam nie mogłem przekroczyć 20km/h z pełnymi "siłami" wkładanymi w pedały. Do zapomnienia!!!! Klapa na całej linii. Przy pucowaniu roweru zorientowałem się, że tylne klocki na tripie utraciły połowę swej grubości. Niedawno włożyłem nowe. Szok!


Route 2,500,642 - powered by www.bikemap.net



Tam gdzie tirem nie wjedziesz... Bolonia

  • DST 46.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 20.44km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 535m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 marca 2014 | dodano: 04.03.2014

Weekend za granicą. Pierwszy w tym roku! Cud, że tak późno!  Pomimo prognozowanej złej pogody we Włoszech (konkretnie to w Bolonii) wziąłem jednak dwa koła na naczepę. Do południa w niedzielę miało padać a po południu już bez deszczu. Sprawdziło się. Temperatura około 9-10 stopni. Pół dnia przespałem po całej nocy jazdy. Po 14 wylazłem z auta na rower i przetestowałem ciuchy bbRiderZ wraz z nogawkami i rękawkami. Są rewelacyjne jakościowo i w ogóle...

Spod lotniska w Bolonii do ścisłego centrum. Zgodnie z tytułem - tam gdzie tirem nie wjedziesz tam się rowerem wpierniczysz! Sporo świateł, ruch niewielki... Po drodze wyprzedził mnie samochód z grupką ludzi krzyczącą w moją stronę przez otwarte okna wraz z klaskaniem w dłonie :). Jakieś świry - jak to Włosi - oni mają fioła na punkcie rowerów.



Fajne riksze!


Nie pytajcie mnie co jest na tych zdjęciach. Nie kręci mnie za bardzo zwiedzanie ale fajnie się patrzy na te budynki...
Pokręciłem się trochę i wyjechałem z centrum. Ilośc liudzi (turystów) w niektórych miejscach dyskwalifikowała jazdę na rowerze. Koszmar!
Wyjazd z centrum - jakiś klient na Specu. Jak ja byłem turystą to on był... hmmm... miejscowym flegmatykiem. Po kij mu te hydreauliczne heble i w ogóle cały rower. Ledwo się toczył.

Z Bolonii na czuja (nie miałem jeszcze mapy Włoch w Garminie) pod górę w kierunku jakiejś miejscowości na "C". Spoko, coś się zaczęło dziać.


Na dole, za zbiornikami wodnymi często ujeżdżana przeze mnie autostrada A1 w kierunku Florencji, Rzymu...

Powrót do Bolonii też spontanicznie. Znowu do centrum...

Trochę się rozpadało. Na dodatek zerwałem łańcuch na środku placu (chyba był źle spięty). Na ziemi pełno konfetti (wcześniej odbywała się jakaś impreza dla dzieci). Moja upartość nie pozwoliła mi pozostawić we Włoszech tak poważnej części do mojego roweru (zapasowa była w torebce podsiodłowej). Jedna połowa spinki wisiała w łańcuchu a drugiej szukałem na obszarze kilku metrów kwadratowych. Po chwili podszedł do mnie jeden Makaron i pytał co się stało. Przypadkowo jakiś idący turysta kopnął w ową spinkę, po czym zabrzęczała :). Uradowany spiąłem łańcuch i pojechałem do auta...

Kilometrów niewiele. Dwie godziny z kawałkiem... Lepsze to niż się kisić w aucie.
Więcej fot TUTAJ.



MTB z nutką enduro pod Magurką Wilkowicką

  • DST 123.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 07:02
  • VAVG 17.49km/h
  • Podjazdy 1690m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 lutego 2014 | dodano: 24.02.2014

Ilość adrenaliny wyzwolonej w moim ograniźmie w niedzielny, słoneczny dzień rozwaliła mi kompletnie to coś co mam między uszami (zwane potocznie mózgiem). Ale od początku. Długo nie jeździłem z powodów defektowych mojego Kellysa. Znowu te koła - pękające szprychy i brak czasu na zainteresowanie się problemem. Przeserwisowany widelec z Meridy czekał... ale w Bielsku. Na szczęście Bodziek w Cisownicy założył szprychę, wycentrował tylne koło i w niedzielę można było ruszać do Bielska na facebookowe wydarzenie pt. "Niedzielne Emtebe i Ęduro. Single, hopki... i dużo techniki". Na dodatek tekst: "Nie gwarantujemy nic... oprócz dobrej zabawy" uświadamiał mnie, że to nie możę być pomyłka. Moje zainteresowanie się tematem kompletnie rozjaśnił wytwór K4r3la z ostatniego, bardzo podobnego wypadu. Okazuje się, że część ekipy bbRiderZ i spora grupa endurowców (w tym Remigiusz Ciok - 5cio krotny wicemistrz Polski w MTB, serwisant mojego widelca z Meridy i reanimator kół z tegoż roweru :)) od jakiegoś czasu urządzają sobie zabawy w okolicach Bielska na (jak się okazało) genialnych, trudnych dla mnie technicznie, dzikich trasach.
Dzień wcześniej, w sobotę wieczorem spędziłem trochę czasu nad modyfikowaniem położenia konusów na osi tylnej piasty (przy okazji serwis, bo po 1000km w łożyskach była błotna breja). Ponadto wymiana klocków hamulcowych z przodu i z tyłu. Jakoś mi ten rower nie chciał hamować... Okładziny nie było już prawie wcale (bardzo szybko się straciły). Poza tym wytwór Tektro budził moje podejrzenia...

Strzał w dziesiątkę. Rower zaczął spowalniać jak należy.
Do Bielska jak zwykle bokami. Wszystko poprzedzone pobudką o 6 rano (ale mi się nie chciało). W lesie przez Jaworzem.

Docieram do Bielska bardzo sprawnie (z Marzeną, która dołączyła pod lotniskiem). Pod Gemini dwóch ędurowców :). Reszta (w ilości porażającej) przykulała się nieco później... Razem 18 (20?!)  typów! fot. Remigiusz Ciok.

Na Magurkę asfaltem, ponieważ szlaki obecnie są kompletnie rozorane. Podjeżdżało się bardzo fajnie, choć druga połowa z efektami dźwiękowymi dochodzącymi z żołądka była nieco padaczna. Na górze poczkalnia na pozostałych enduraków i chwila na jedzenie.


To co stało się potem - aaaaAAA. Po prostu rewelacja. Na zjeździe wąsko, między drzewami, baaardzo technicznie z kamieniami i korzeniami (w umiarkowanej ilości). Masa urozmaiceń. Jakieś chopki, agrafki, balans ciałem... Moja jazda oczywiście była bardzo asekuracyjna, ale bawiłem się świetnie! Dalej kawałek szutrówą i powtórka z rozrywki. M_A_K_A_B_R_A (w pozytywie). Trochę nerwowych sytuacji ale co tam :). Dojeżdżamy do stromej jak diabli kiepy w dół... Nie ma szans z moimi zdolnościami. Sprowadzam, bo szkoda życia. Na dodatek v-breaki w rowerze, ale to prawie w niczym mnie nie usprawiedliwia. Wariaci oczywiście zjeżdżali!


Pełen szacun! Coś ruszającego się: Rafał z glebą a po nim Remik... Bez komentarza!
http://www.youtube.com/watch?v=eS5SBDo4KX4
Remik z góry:
http://www.youtube.com/watch?v=aZyW_Mp9iBQ
Dalsza część w dół równie porywająca. Dojazd do asfaltu i znowu do góry. Wyjazd do około połowy i w dół częściowo trasą downhillu. W paru miejscach odpuściłem, ale trasa zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Kapeć Rafała po drodze i krótka poczekalnia:

Po zjechaniu z Magurki rozkład ekipy. Kilkoro z nas pojechało jeszcze na Kozią Górkę (niecałe 700m.n.p.m.). Zaliczyłem po drodze bardzo primitywnego dzwona na korzeniach. Co za wstyd w takim miejscu... Na podjeździe przyjemnie, choć mocno zagotowałem się w słońcu. W drodze na Kozią peletony ludzi. Na górze też niezła frekwencja!

Zjazd z Koziej pod przewodnictwem Pawła (cygański las). Poprawka tego co miałem na trasach enduro, choć mniej ekstremalnie. Świetnie!
Do Cieszyna w krótkim kawałku z Pawłem, który wyrwał swoje dwie pociechy na rower (w tym jedną w siodełku). Przyjemnie i fajnie towarzysko. W Wapienicy pożegnanie i pocisk do domu. W Górkach przerwa na snickersa. Kręciło się bardzo fajnie. 

To co przeżyłem przekroczyło moje wszelkie pojęcie. Ludzie kompletnie zakręceni na punkcie zabawy na rowerze (znaczna część endurowców jeździła wcześniej na MTB i dalej zresztą jeździ). Ślad trasy obowiązkowo ląduje w miejscu zasłużonym w folderze pt." Miodzio!". Na pewno tam wrócę! Świetna ekipa, masakrycznie dużo zabawy, sporo adrenaliny i... w ogóle.. zajebiście!
Ilość w pionie z bikemap, ponieważ w drodze powrotnej padły mi baterie (nie ładowałem od ostatniego tripu "z buta" i nie wziąłem zapasowych - trasa od Jaworza doklikana).

Route 2,445,353 - powered by www.bikemap.net



Mały Stożek, Soszów

  • DST 128.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:49
  • VAVG 18.78km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 1583m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 lutego 2014 | dodano: 08.02.2014

Zimowego kręcenia z grupą bbRiderZ ciąg dalszy. Tym razem zebrała się grupka czterech rowerzystów wyrażających niezmierne, jednakowe chęci wspólnego kręcenia pedałami. Oprócz mnie byli to: Marzena, Maciek i Grzegorz. Reszta albo nie miała czasu albo... coś tam im wypadło. Mała kupa ludzi jest co prawda gorsza niż wielka kupa, ale to zawsze jednak kupa... a nie solo! Plan: Wisła, Mały Stożek, Soszów, do Nydku, przez Budzin i do Bielska/do Cieszyna. Ale chwila chwila...
Ostatnimi czasy  piaseq (zwany inaczej szefem bbRiderZ) zorganizował coroczną akcję produkcji ciuchów bbRriderZ. Z ogromną chęcią załapałem się na to przedsięwizięcie. Nie wniosłem absolutnie nic do tego wydarzenia oprócz zadeklarowania ilości elementów ubioru, rozmiaru i wykonania przelewu. Ciuchy się wyprodukowały :). Przed zbiórką na stadionie w Wapienicy udałem się do Bielska do Pawła aby odebrać kilkukilogramową paczkę z tymi fajnymi szmatkami :). Jakościowo biją na głowę to co miałem do tej pory. Absolutny rewelejszyn!!!! 2 kpl lato (koszulka + spodenki) + bluza + 2 kpl nogawki/rękawki, bandama, skarpetki.


Spotkanie o 9 na stadionie w Wapienicy, krótkie smarowanie mojego łańcucha i w drogę. Przez Jaworze Nałęże nieznanym mi wariantem do Górek. Wcześniej Grzegorz wykłada się na środku gładkiej drogi na prawym zakręcie. Z Górek przez Lipowski Groń z morderczym wiatrem w twarz. Do góry po płytach i już byliśmy na szutrówie. Chwila przerwy na małe conieco, bo trochę zgłodniałem. Spod Lipowskiego Gronia do Ustronia. Humory się udzielają i skaczemy po ławce z radości...

Mała i Wielka Czantoria.

Dalej w dół w kierunku Wisły. Pojechaliśmy wzdłuż wałów po szutrówce do tego miasta... Krótka wizyta w sklepie przy rondzie i asfaltem w stronę Kubalonki. Po niedługim czasie w prawo w górę początkowo po asfalcie, potem po płytach w kierunku Stożka. Podjazd ma tam miejscami ok. 25%. Było bardzo ok. Pocisk pod górę :).

Trochę wyżej czas na obowiązkowy postój, którego przyczyna za chwilę.

Tej euforii z jazdy na rowerze nie będziemy opisywać...

... ponieważ szkoda miejsca. Lepiej wypełnić go takim zdjęciem... Ochodzita po prawej, za nią Rachowiec a w tle Tatryyy (nieco podkręcone w photoshopie, bo były słabiej widoczne na zdjęciu niż w rzeczywistości)...

A to Stożek z trasą narciarską (to nie ta ścieżka z przodu tylko ta bardziej z tyłu - wzdłuż linii drzew biegnącej od szczytu w lewo na dół; kończy się dolną stacją - czerwony dach).

Pod Małym Stożkiem. Jedziemy w prawo w kierunku Cieślara.


Podjazd. Nawierzchnia coraz ciekawsza.

Przez Cieślar fenomenalnym, czerwonym szlakiem pokrytym śniegiem docieramy na Soszów. Na zjeździe do schroniska zaliczam przyjemną glebę - wybitnie ślisko. Raz, że rower nie hamował to dwa - opony typu terenowy slick nie trzymały.

Górna stacja kolejki.

Trochę klaty Maćka przy schronisku.

Zrezygnowaliśmy z Nydku i zjechaliśmy z Soszowa niebieskim szlakiem do Wisły Jawornik. Maciek z Grzegorzem jechali fajnie. Ja ślizgałem się jak diabli. Marzena zalicza po chwili kontakt z gruntem. Mało co a też bym fiknął. Chwilę potem po drodze rozmowa z grupką młodych, przyjemnych turystów. Mniej więcej takiego typu: "Że jak? Że w zimie na rowerze? Że co? Nie wyciągiem, tylko wyjazd na rowerze?" Czułem się jakbyśmy prawie spadli z kosmosu! A tu taka radocha z jazdy :).

W drodze w dół do doliny na leżącym cienkim, złamanym drzewie zaliczam drugą w tym dniu glebę. Tym razem była mniej przyjemna, ponieważ upadłem na nadgarstek, który od razu przypomniał mi o snowboardzie. Potem było małe posiedzenie nad czymś ciepłym do zjedzenia w knajpie. Po posiedzeniu przejazd wzdłuż Wisły do Hermanic gdzie sie pożegnaliśmy. Ekipa pojechała do Bielska a ja czując przypływ sił podkręciłem trochę tempo i przez Bładnice, Ogrodzoną sprawnie dojechałem do Cieszyna.
Kolejny rewelacyjny wypadzik w łagodnych zimowo klimatach. To ja lubię! Dzięki wszystkim za uczestnictwo. Niezwykle bajerancka jest jazda w takich warunkach i w takiej ekipie!
Jedyny minus to defekt koła w Kellysie. Powtórka z rozrywki z tym co było w Meridzie. Szprychy, szprychy, szprychy... Strzeliła jedna a reszta się bardzo poluzowała. Miał być rower na usyfione asfalty. Z racji, że zima jest łaskawa to praktykujemy jeżdżenie po górach. No i mamy kwiatki... a Merida bez widelca. Poza tym szkoda jej na takie warunki...

Route 2,427,834 - powered by www.bikemap.net



Mroźny, zimowy, czeski klasyk

  • DST 82.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:06
  • VAVG 16.08km/h
  • Temperatura -8.0°C
  • Podjazdy 1497m
  • Sprzęt Górska szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 stycznia 2014 | dodano: 27.01.2014

Taka zima (pod kątem rowerowym) to ja rozumiem. Nie dość, że niedawno było wyjątkowo ciepło to teraz przyszły spore celsjuszowe minusy a więc same plusy dla jazdy na rowerze. Brak ciapy, syfu, wilgoci…. W trakcie mojej ostatniej zdrowotnej niedyspozycji (przeziębienie nabawione w deszczowych, chłodnych Włoszech) zamiast rowera było conieco chodzenia po górach i lodowisko. Ale przyszła Niedziela. -8 stopni na termometrze i słońce wraz ze znakomitą porcją świeżego śniegu. Żal nie pokręcić na bicyklu przy takim głodzie jazdy! Dzień wcześniej, w sobotę wymyśliłem sobie Slavić od Moravki i w dół przez obydwie Łomne (Górną i Dolną). Ruszyłem około 10 z zapasem m.in. 2l gorącej herbaty w dwóch termosach (w plecaku). Przez Ropice, Hnojnik do Ligotki po świetnych, ośnieżonych, bocznych drogach.
Velopoli

Z Komornej przejazd również bocznymi, ośnieżonymi asfaltami pod Praszywą (dogłębnie oklepany) do Moravki. Przez całą tą boczną drogę często unikałem ubitego przez samochody śniegu na rzecz miękkiej, kilkucentymetrowej warstwy świeżego puchu. Odlot!
Pod Praszywą:

Łysa Góra bardzo niewyraźna.

Z Moravki w stronę Visalajów również w znacznej mierze po ośnieżonych drogach.
Zbiornik na rzece Moravka:

Na rozjeździe w stronę Slavića krótkie nagranie. Część osób już widziała... takie tam farmazony :).
http://www.youtube.com/watch?v=YhRZcBGaSH0&list=HL...
W stronę Slavića bardzo wygodnie, niezbyt stromo, lecz bez potencjału z mrozem w dolinie -12 stopni. Resztki przeziębienia i potok z nosa...

Prawie na górze... Uhh :). Bajecznie!


Chata Slavić

Ja z Wielkim Połomem w tle...

Panorama...

A tu sprawca całego zamieszania...

Zakładany zjazd ze Slavića do Górnej Łomnej mi się nie widział. Że dalej asfaltem? Że po płaskim - a właściwie lekko z górki? Błe. Pojechałem w klasyk czyli na Kamenity, przez Kałużny na Ostry, powrót pod Szyndzielnię i na Javorovy. Bezsprzecznie idealny pomysł!
Przed chatą Kamenity, spod Kałużnego... widok na Kozubovą...

Mionśi Vrch, Velka Polana... z tyłu Wielki Połom...

Szlak w stronę Ostrego bardzo, bardzo fajny. W miarę przyczepnie, w świeżym puszku. Chata pod Ostrym...

Spod Ostrego powrót na rozwidlenie szlaków i dalej w stronę Sindelni. Tutaj jazda z mieszanymi uczuciami. Zmarznięta, przeorana przez leśników wyboista droga dała się mocno we znaki mojej głowie. Nie tyle psychicznie co z powodu ogromnego bólu. Każde większe "tąpnięcie" roweru na nierówności przypominało moje przeboje przy założonym (pierwszy raz na nogach) dzień wcześniej snowboardzie. Kilkanaśnie sezonów na nartach i zachciało mi się spróbowania parapetu. Ilości rąbnięć głową w śnieg nie da się policzyć na palcach dwóch rąk. Dobrze, że miałem kask, choć ten czasem jakby nie pomagał.
Z Sindelni już fajnie. Podjazd na Javorovy z jednym uślizgiem. Poza tym całość wyjechana. Szczyt (1031m n.p.m.).

W stronę Małego Javorovego w takim szpalerze...

Mały Javorovy, widok w stronę Praszywej. Po lewej szczyt Javorovego (dwa zdjęcia wyżej) na którym byłem 10 minut wcześniej.

Z Małego Javorovego niebieskim do Gutów i przez Nebory do Cieszyna. Na zjeździe dosyć konkretnie zmarzłem, ale -10 stopni i brak ruchu nie może dać innych efektów. Poza tym wyłożyłem się przy małej prędkości na skrzyżowaniu (sama szklanka) dobijając do reszty mój prawy nadgarstek (również po przejściach na snowboardzie).
Trip bardzo udany! Głowa trochę pocierpiała, ale wrażenia niesamowite. Oszronione i ośnieżone drzewa robiły niesamowity klimat. Nie mniejszy niż trzeszczący śnieg pod kołami! Temperatura średnia -8 stopni. Na Slaviću w słońcu 0. W dolinach -11, -12. Moravka -5. I niech mi ktoś teraz powie, że rower i zima to zło?! No way!

Route 2,422,692 - powered by www.bikemap.net