Zimowa eksploracja Javorovego
-
DST
78.00km
-
Teren
35.00km
-
Czas
05:22
-
VAVG
14.53km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Podjazdy
1710m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sobotę wybrałem się "z buta" na Javorovy. Zaplanowany trip trochę się wydłużył i z 13km zrobiło się 20km. W czasie pieszej wędrówki było zdecydowanie więcej czasu na rozglądanie się wokół siebie niż podczas jazdy na dwóch kołach. Szliśmy niebieskim szlakiem od Gutów i i pewnym momencie, na wysokości dolnej stacji wyciągu orczykowego trasy czerwonej zobaczyłem gruntowo-błotnistą ścieżkę odchodzącą w bok, biegnącą równolegle do trawersu (kilka metrów niżej) na długości ok 20-30m. W dalszej części odchodziła ostro w dół po zakręcie. Pomyślałem, że trzeba to zbadać na rowerze. W dalszej części pieszej wycieczki zauważyłem również godną ścieżkę ze śladami rowerowymi ale po zachodniej stronie Javorovego niedaleko Gutskiego Siodła przy żółtym szlaku. W niedzielę planowana była kontrola Beskidu Małego czyli wypad do zamiejscowego oddzialłu bbRiderZ (Andrychów i okolice). Nie wypaliło z powodu pogody. Ruszyłem więc w niedzielną eksplorację celem zbadania zauważonych dzień wcześniej ścieżek. Wyjazd o 9. Przez Nebory do Gutów skąd niebieskim (tym bardziej zachodnim) szlakiem w stronę Gutskiego Siodła. Jechałem za ścieżką i szybko zboczyłem ze szlaku. Fajnie ale miejscami nie dałem rady. Trochę wąsko, nieco stromiej i w konsekwencji trochę z buta... Po prostu przegrałem z terenem. Wbiłem ponownie na niebieski, którego końcówka po zjeździe z trawersu już była super. W sam raz na młynku bez problemów. A tu początek początków, tuż za nieoczekiwanym zboczeniem z niebieskiego...
Przez Gutskie Siodło i w stronę niebieskiego (bardziej na wschód) szlaku po ośnieżonych szutrówach. Śnieg o charakterze rozkruszonego styropianu. Przyjemnie.
Na wysokości wspomnianej dolnej stacji wyciągu skręciłem w singiel. Oto jego początek:
Rozkosz z jazdy psuły co chwilę posotoje na fotki aby pokazać Wam co piszczy w tym singlu. A piszczy głośno!
Końcówka trochę szerzej ale na fajnym odlocie (pagórki czyli flow).
Tutaj może lepiej widać...
Ostatki...
Singiel kończy się... może ze 100m, 200m od źródełka. Okazuje się, że owy singiel to... stary niebieski szlak w stronę Javorovego (resztki szlaku widziałem na drzewie)! Od jakiegoś czasu zauważam, że Czesi zmieniają ciekawe pod względem rowerowym, techniczne szlaki na zwykłe szutrowe trawersy. Dla leniwych pieszych jest to wygodnie, bo nie tłuką się po kamieniach i korzeniach (choć na tym singlu jest ich stosunkowo niewiele). Ale bez przesady! Niech tam jeszcze asfalt wyleją... Stary szlak to wyraźna ścieżka biegnąca w lewo do góry (możliwa do podjechania ale mi trochę brakło). Całość wyjezdna. Końcowy zakręt w prawo stromy. Dziś było mokro i moja łysa opona objechała ale jak będzie sucho z wyraźnym klockiem na tyle to da radę.
Po wyjechaniu singla wbiłem na niebieski i nim na Javorovy.
Im wyżej tym więcej sniegu ale bez przesady. Wyjazd na właściwy szczyt z improwizacjami. Jakieś skoki w bok w dzikie ścieżki. Widać na śladzie... Na górze z 2-3cm "styropianu". Super.
Zjazd w stronę żółtego/Sindelni bardzo nerwowo. Przekroczenie bardzo cienkiej granicy zablokowania przedniego koła z łysą oponą było bardzo niebezpieczne. Czasem z asekuracją luźnej nogi (poza pedałem). Udało się. Wjechałem w żółty szlak. Sporo było na nim liści, które w połączeniu z luźnym "styropianem" tworzyły niezłą zadymkę wylatującą spod kół, Fantastyczne uczucie jazdy w czymś takim.
Zjazd żółtym miał być do Gutskiego Siodła ale kolejne kłopoty z przyczepnością zmieniły plany. Wbiłem w jakąś boczną drogę. Pełno jakichś dzikich leśnych ścieżek. Zjeżdżałem powoli w dół celem dotarcia do drugiego singla. Mijam jakąś chatkę, lekko w dół i widzę ślady po kilku przejazdach rowerem w poprzek drogi leśnej. Patrzę w prawo w dół - singiel, w lewo do góry - też singiel. No to bajka! Niestety baterie w aparacie padły a ja zapomniałem zabrać zapasowych... Pozostało focić starą, zarżniętą prawie na amen Nokią. Nie interesowała mnie dolna część tej ścieżki tylko gdzie się ona zaczyna. Coś tam podjechałem ale 90% prowadziłem do góry. Dolna część (fajnie wyprofilowane zakręty).
Trochę wyżej:
No cóż tu dodać...
Trasa jest wymagająca. Jest wąsko, miejscami stromo ale na pewno ciekawie! Dwie minuty po opuszczeniu początku tego singla (w stronę szczytu Javorovego) mijam trzech gości na rowerach enduro. Raczej amatorzy. To wszystko tłumaczy. W życiu bym tam nie zjechał na takim wyposażeniu mojego roweru (hamulce i przede wszystkim opony). Przyjdzie poczekać do wiosny i na Meridę, której widelec obecnie jest w serwisie.
Z Javorovego w stronę Małego Javorovego i niebieskim w dół. Trochę podjazdów i zjazdów (z rozbawianiem siostrzenic idących z buta na górę). Z Javorovego w stronę Kałużnego przypadaną śniegiem trasą biegową. Zjazd do Tyry i przez Trzyniec, Leszną, Kojkovice do Cieszyna. Świetnie było poznać dwa fantastyczne warianty zjazdowe. Trzeba poczekać do wiosny i zbadać wszysko w przyzwoitych warunkach. Na tripie sporo improwizacji i ślisko to też tempo słabe.
Fotki lepszej jakości tutaj (lepiej widać pierwszy z singli): Zdjęcia
Soszów, pod Stożek
-
DST
78.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
04:38
-
VAVG
16.83km/h
-
Podjazdy
1046m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Towarzyska wycieczka terenoznawcza w spokojnym tempie, bez napinki. Pięć osób. Oprócz mnie: Arek z Pogwizdowa, Waldek, Andrzej i Jacek. Przez Kojkovice do Trzyńca. Dalej do Bystrzycy, Nydku, wzdłuż doliny i na Soszów wygodnymi szutrówami. Szutrówa przecinała żółty szlak (zjeżdżałem nim kiedyś). Podjechałem nim do góry , bo zawsze coś tej techniki zostaje w takich sytuacjach. Poszło bez większych problemów. Szlak ten, przynajmniej w górnej części jest spoko. Z Soszowa czerwonym przez Cieślar i pod Stożek (Mały Stożek). W dół do Wisły i do domu. W górach mokro po opadach deszczu. Jest jeszcze trochę lodu a więc zabawa była przednia.
Czeskie "autostrady" w górach.
Już bliżej Soszowa.
Soszów. Widok na Czantorię.
Tam jedziemy (kierunek Stożek).
Jest cudnie... Uwielbiam takie urozmaicenia na szlaku.
Z Cieślara w dół w stronę Stożka.
Końcówka po fragmencie klasyku Beskidu Śląskiego (Czantoria-Kubalonka)...
Zjazd spod Stożka.
Taką autostradę budują z niebieskiego w stronę trasy zjazdowej. Przyszła trasa biegowa? Nie wiem...
A, jeszcze wspomniana trasa zjazdowa. Warunków na narty nie ma.
Bawiłem się dziś wybitnie aparatem więc zdjęć jest trochę więcej ->> Więcej Zdjęć
Noworoczne kółko po asfaltowych przełęczach
-
DST
179.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
08:02
-
VAVG
22.28km/h
-
Temperatura
3.0°C
-
Podjazdy
2184m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nowy rok i nowe kilometry czas zacząć. Miało być bbRiderZowe leczenie kaca po sylwestrze przy ognisku oraz ewentualnie krótki wypad w góry. W drodze do Bielska, w Goleszowie dzwoni Maciek i wszystkie plany poszły się paść z powodu, nazwijmy to "niedyspozycji" tych, którzy zadeklarowali swoją obecność. Zmieniłem plany i obrałem kierunek na Wisłę. Pogoda taka sobie. Kiszka na drodze, miejscami mokro i błotnista maź wydostająca się spod kół. Mijając wyciąg Siglany w Wiśle myślałem czy nie uderzyć niebieskim na Stożek ale przy takiej aurze mijało to się z celem. Postanowiłem pojeździć dziś po asfalcie. Wyjechałem na Kubalonkę i dalej w stronę Stecówki. Już od Wisły Głębiec zaczął padać drobny śnieg. Na Kubalonce nie ma go w ogóle i w kwestii biegania na nartach nastała cisza w eterze.
Na Stecówkę po czarnym asfalcie. Z tyłu Ochodzita na której postanowiłem się zjawić zjeżdżając uprzednio do Istebnej.
Do Istebnej zjechałem i przejechałem się krótkim, asfaltowym fragmentem trasy maratonu MTB w Istebnej ( w stronę Ochodzitej). Nie wiem czemu nie podjechałem wcześniej po płytach na Meridzie. Teraz poszło nadzwyczaj sprawnie. Stromizna w jednym miejscu jest dość duża. Jest jeden fakt: w Meridzie na kasecie jest 32 a w Kellysie 34. Nie będę jednak ich zmieniał...
Na Ochodzitej bez szału z widokami.
W tamtym kierunku postanowiłem jechać. Po lewej Tyniok i za nim Barania Góra.
Pojechałem w stronę Lalików i Żywca.
Przejechałem przez Kamesznicę po czym bokami do Węgierskiej Górki.
Przez Radziechowy i Wieprz do Żywca. Wlot do tego miasta. W tle browar...
... a po kilku kilometrach Kredyty Chwilówki leżą na boku... Kilku chłopa pewnie wystarczyło :).
Z Żywca miałem jechać przez Szczyrk i Salmopol. Poczułem jednak niepohamowaną ochotę przejechania się przez przełęcz Kocierską i Targanicką. Obrałem kierunek wschodni wokół Jeziora Żywieckiego. Dalej w stronę Andrychowa.
Podjazd na przełęcz poszła całkiem sprawnie jak na moje siły. Średnie przełożenie z prędkością 9-12km/h. Na górze SPA i inne pierdoły dla wygodnych. Sporo spacerowiczów.
Z Kocierskiej w dół w stronę Andrychowa i w lewo na Przełęcz Targanicką w kierunku Porąbki.
Przełęcz Targanicka i dwóch towarzyszy z którymi porozmawiałem z 10 minut.
Z przełęczy w stronę Porąbki przez Wielką Puszczę. Brakło mi płynu w bidonie. Stanąłem przy gościu, który brał ją do baniaków ze źródła (ale poniżej zabudowań). Nie ręczył za nią bez przegotowania dlatego zrezygnowałem z zabrania do bidona.
Z Wielkiej Puszczy przez Porąbkę, Kęty i dalej bocznymi drogami przez Pisarzowice w stronę Bestwiny i Czechowic. W Pisarzowicach się ściemniło. Na szczęście Żabka była otwarta i kupiłem sok + napój Oshee (podobny do tego, który piłem ostatnio ale w litrowym opakowaniu). Takie siuśki o smaku owocowym niby z witaminami. Całkiem całkiem...
Z Czechowic przez Landek, Iłownicę, Gołysz, Ochaby i Dębowiec do Cieszyna. Dębowiec.
W pełni udana inauguracja 2014r. Jechało się całkiem dobrze. Teraz będzie trochę mniej czasu na jeżdżenie...
Robienie góry: Błatnia i okolice Grabowej
-
DST
102.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:01
-
VAVG
16.95km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Podjazdy
1645m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od pewnego czasu zastanawiam się nad tym co tkwi w fenomenie przemierzania górskich szlaków wraz z ekipą bbRiderZ. Żadna, ale to absolutnie żadna moja wycieczka/wyprawa z tą bandą zakręconych ludzi nie zawiodła moich oczekiwań. Nawet ostatnie moje zgonowe Goczałki rozeszły się po kościach z pozytywnymi wspomnieniami. Opisywany tutaj trip zapowiadał się wybitnie ciekawie. Z Wapienicy na dziko na Błatnią, zjazd do Brennej i na (a właściwie pod) Grabową (również na dziko). Odległość dzieląca mnie od miejsca zbiórki (stadion w Wapienicy) jest zawsze pewnym mankamentem, który staram się przełknąć bez bólu. Niedzielne wstawanie o 6 do przyjemnych raczej nie należy, ale za każdym razem zaciskam zęby i jadę maksymalnie bokami właśnie do Wapienicy. Schodzi dłużej i jest dalej ale za to droga w porządku. Wyjeżdżam o 07:20, dojeżdżam o 8:45. Na miejscu czeka Maciek ze swoim... 8 czy 9cio kilowym rumakiem na karbonowej ramie. No ale jak się człowiek zna na rzeczy i serwisuje w Polsce samego Marka Konwę... Po chwili dołącza Grzegorz z brakiem powietrza w widelcu. No to pompujemy...
Nadjeżdża Marzena, Paweł, Konrad, Rafał, Marcin i Ewelina. Zaczynami kręcić w stronę zapory w Wapienicy. 9 osób! Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dwudziesty dziewiąty grudzień dwa tysiące trzynastego roku. Osiem stopni na plusie. Frekwencja lepsza niż na niejednym wypadzie w lecie. Po czasie uderzamy we wspomniany dziki podjazd. Ewelina niestety rezygnuje, ponieważ od jakiegoś czasu cierpiała na ból kolana i właśnie tego dnia wybitnie jej doskwierał. Pedałujemy dalej w ósemkę. Totalnie odjazdowa, średnio-trudna wspinaczka na której przeszkadzają gałęzie raz po raz wplątujące się w napęd i szprychy. Kończy się stosunkowo szeroka ścieżka i wlatujemy na wąską ścieżkę pokrytą liśćmi. Na zakręcie Grzegorz efektownie glebuje, ale żyje :).
Tak to wyglądało z dalszej perspektywy.
Jedziemy dalej do góry. Droga po chwili staje się szersza a przed oczami wyrasta nam niezła kiepa do góry. Nie była jednak aż tak uciążliwa. Wszystko do podjechania. Maciek został gdzieś z tyłu (telefon czy coś), dlatego po chwili na krótko przerywamy kręcenie.
Sposobu w jaki Grzegorz swoimi "godowymi" okrzykami szukał Maćka w terenie nie da się opisać. Kupa śmiechu, rogal na twarzy w kształcie półkola. Wszystko wypłoszone! Po prostu... Cały Grzegorz :). Wytaczamy się na Błatnią w okolicy rancza prześwietnym singlem. Miód na moje serce! Miazga! Na Błatniej jesteśmy chwilkę po czym zjeżdżamy do Brennej zielonym szlakiem. Super. Widoki też były przednie. Tutaj Brenna Kotarz i Skrzyczne w chmurach.
Po zjechaniu w dół w Malwie chleb ze smalcem i - kto chciał - grzane piwo. Ja nie wziąłem, bo strasznie mnie osłabia.
Z knajpy jedziemy do Brennej Hołcyny i dalej trasą w znacznej części pokrywającą się z tegoroczną edycją maratonu MTB w Wiśle (jechałem tam w lecie).
Po powyższym postoju już nie jest tak lekko. Sporo błota, wody, brak przyczepności. Jedni jadą, drudzy prowadzą. Coś tam ujechałem ale skapitulowałem po kilkurotnym obrocie korby bez poruszania się do przodu.
Wyjeżdżamy na górę i tu widać wyraźny efekt ostatnich wiatrów. Cały szlak od Grabowej w stronę Starego Gronia zawalony wiatrołomami. W tym miejscu nawiązanie do tytułu tego wpisu: ćwiczymy górę. Bicepsy, tricepsy, klata. Rower na plecy i przedzieranie się przez tor przeszkód. Momentami trudno było znaleźć jakiś sensowny wariant, Wyglądało to mniej więcej tak:
Ale było i tak :). Bo w kupie jest siła!
W dalszej części powalonych drzew trochę mniej. Przed Starym Groniem.
Ze Starego Gronia zjazd czarnym do Brennej, Miejscami fajny odlot po darni. Końcówka kamienista. Paweł i Konrad na sztywniakach (zimówkach) musieli dostać nieźle po łapach. Brenna w całej okazałości.
Po zjeździe w stronę Górek Małych wałami Brennicy z dwoma przejazdami przez wyschnięte, wąskie dopływy tej rzeki. Świetne przeciążenie rąk, gdy w ułamku sekundy ze zjazdu robi się podjazd. W dalszej części bocznym asfaltem do Górek Wielkich. Tam pożegnanie się. Bielska ekipa pojechała przez Jaworze do BB a ja pod wiatr przez Lipowiec, Kozakowice do Cieszyna. Mega, super, hiper trip ze sporą ilością śmiechu i pełną irytacją podczas skakania z rowerem na plecach po drzewach. Było bombowo. Do zaś!!!
Route 2,401,007 - powered by www.bikemap.net
Mały Javorovy z Grzegorzem
-
DST
46.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
02:46
-
VAVG
16.63km/h
-
Temperatura
13.0°C
-
Podjazdy
1105m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przypadkowo zgadałem się z Grzegorzem (członkiem ekipy rowerowej z Cieszyna) na wspólny trip po czeskich górach. Miałem w planach ambitne kręcenie od wczesnych godzin rannych ale przegrałem z łóżkiem a potem z siostrzenicą. Nie mogłem odmówić jej zabawy. Grzegorz napisał mi na fb, że coś by pokręcił w sobotę po robocie. Start 12:30. Klasyk klasyków czyli Javorovy od Rzeki przez Gutskie Siodło zielonym szlakiem. Zielonego od Rzeki na Javorovy się nie da opisać. To trzeba przejechać. Początki podjazdu to asfalty i szuter... Grzegorz w początkowej podjazdowej akcji. Już po dobrnięciu do Rzeki z mocnym wiatrem centralnie w pysk.
W stronę Gutskego Sedla takie przeszkody na trawersie... Trzeba się było przedzierać przez krzaki i samosiejki.
Gutske Sedlo. Nie wiem... 700m z czymś n.p.m. Albo trochę mniej... Nieważne...
Z Gutskego Sedla lekko trawersem do góry i w prawo na zielony. Szlak ten zaczyna się godnym, kilkudziesięciometrowym podjazdem, którego jeszcze nie podjechałem w siodle. Tym bardziej, że teraz w Kellysie mam totalnie zjeżdzone opony. Trochę mi jeszcze brakuje, ale jest tam co robić. Pozostała część szlaku w całości wyjezdna. Doskonała ścieżka po stoku. Można ćwiczyć technikę w terenie. Nie obyło się jednak bez przeszkód.
Simle.
Grzegorz ponownie.
Cud miód i orzeszki. Asfalt jest beeee...
Na górze fajne widoki na Czantorię i inne górki.
Nie mogło zabraknąć Kofoli (tylko lana z kufla tak dobrze smakuje). Zjadłem też dwie zupy czosnkowe (mniam).
Z Javorovego ponownie, już któryś raz niebieską trasą narciarską i zielonym do trawersu. AAAaaaa... Wypas. Trochę trudniej podjechać na raz (bardzo technicznie) ale wkrótce może dam radę.
Zjazd do źródełka w Gutach/Oldrzychowicach i w dół przez Nebory, Ropice do Cieszyna. Zachód słońca przed Ropicami.
A teraz na zakończene - film autorstwa Grzegorza niedługo po wyjechaniu na górę :). Było gites!
http://www.youtube.com/edit?video_id=qTpmwcNXMy8&video_referrer=watch
Piwa nie było ale kofola owszem.
5 tys stuknęło. Szału nie ma ale jak na mój tryb pracy i moje możliwości - jestem zadowolony. Jeszcze na początku grudnia bym nie pomyślał. Natura spłatała figla i można kręcić i kręcić przy takiej pogodzie!
Świąteczna Magurka Wilkowicka
-
DST
119.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
06:18
-
VAVG
18.89km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Podjazdy
1892m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędzony na rowerze. Chciałem w ten sposób uniknąć oglądania telewizyjnego materiału dotyczącego spalania nabranych za stołem kalorii. Nie wyobrażam sobie kiszenia czterech liter na wchłanianiu tego wszystkiego. Zdrowe święta? W ten sposób? Przecież to sprzeczność! Głównym jednak powodem ruszenia tyłka było przede wszystkim moje świąteczne zderzenie się z rodzimą, bielską grupą bbRiderZ oraz z jej zamiejscowym - jak to się mówi - "ośrodkiem dydaktycznym" reprezentowanym przez dwóch zgranych Jakubów (jakubiszon i k4r3l / kolejność przypadkowa). Pobudka o 06:40 przeciągnęła się na 07:00 (po pójściu spać o 2 w nocy po pasterce nie rozumiałem dlaczego tak wcześnie dzwoni budzik w telefonie). Z wielkim bólem zwlokłem się z łóżka ale wizja wspólnego rowerowania przytrzymała mnie w pozycji pionowej. Rzut oka na termometr: 10 stopni w plusie. Niezły kawał. Start po 8. Dla urozmaicenia do Bielska na zbiórkę o 10 pod Gemini nieco innym wariantem. Z Cieszyna przez Ochaby, Gołysz, Iłownicę, Rudzicę, Międzyrzecze, Mazańcowice i Komorowice. 52km. Na około zawsze jednak bliżej... ;). Docieram o 10 ze średnią trochę powyżej 26km/h na grubych laczach. Nie wiem jak to możliwe przy moim potencjale. Wiało mocno i większość w plecy.
Przy Gemini czekają Marzena, Maks (miło było poznać) i Maciek. Paweł i Listonosz (Marcin) docierają z małym poślizgiem. Na początku wszyscy "palili" się do jazdy. Huragan w pysk oraz teksty "W Święta na rowerze... kto to widział", "Ja dziś w ogóle nie jadę...". Ale humory dopisywały i przy znikomym ruchu na drogach zajmowaliśmy bez skrupułów całą szerokość pasa. Po chwili napatoczył się kierownik mechanicznego pojazdu, który wyprzedzając nas z jednoczesnym trąbieniem dostał świąteczne pozdrowienie rozpoczynające się od "c..." a kończące na "...lu". Niedługo trwała jazda asfaltem po czym Paweł stwierdził: "Przecież ma być MTB". Wbiliśmy w teren i po sympatycznych korzeniach i kamieniach oraz ścieżce spokojnie toczyliśmy się do góry. Fotka poniżej już w końcowej fazie tripu - przejeżdżaliśmy to dwukrotnie.
Po kilkuset metrach nasz szlak przecięła nowowybudowana autostrada. Rozpoczęła się akcja "ciekawe dokąd ona prowadzi". Szeroka, ledwo co zrobiona gruntowa droga była pełna wilgotnej, gąbczastej gleby. Opony po kilometrze jechania do góry urosły do rozmiarów niemieszczących się w widełkach/klockach hamulcowych i cały napęd, wraz z kółkami zalepił się błotem. Patyki w ruch. Widząc odchodzący w bok trawers i brak sensu babrania się w dalszym błocie udaliśmy się nim w stronę czerwonego szlaku i dalej do góry na Magurkę. Moje braki w sile i technice jazdy w terenie kończyły się miejscami kapitulacją i waleniem z buta. Paweł i Maciek w okrzykach walili do góry jak przystało na prawdziwych riderów. Mi szło jako-tako. Coś jechałem, coś butowałem. Super widoki po drodze ze Skrzycznem w roli głównej. Fotka Pawła.
A jeszcze jedno... W komplecie.
Czerwony jest świetny, szczególnie do zjazdu. Końcówka trochę śliskawa, co mnie się bardzo podobało.
W schronisku biba pełną parą wraz z dodatkami do napojów. Kupa śmiechu :).
Marzena zadbała o odpowiednie wyposażenie:
Po czym każdy przybrał rolę Św. Mikołaja :).
Wspólne dzielenie się...... kabanosem... czyli gwóźdź programu ;-).
Wspólna fota przed schroniskiem na pożegnanie.
Maks zjechał asfaltem, Dwa Jakuby do Porąbki improwizując na lodzie. Karel, kaj ty tam jedziesz... ;)
W dół czerwonym i w końcówce na czarny. Rewela z odrobiną adrenaliny na czarnym. Już prawie na dole.
Po zjechaniu pokręciliśmy się jeszcze po lesie w okolicy ul Żywieckiej w poszukiwaniu singli. Dobre to było, choć miało charakter wybitnie poszukiwawczy i zjadający średnią, która spadła do 17km/h. Potem do Maćka umyć rowery. Na Karpackim pożegnanie z Pawłem. W trójkę: ja, listonosz i Marzen pokręciliśmy w stronę Aleksandrowic. Na lotnisku zwiało tą ostatnią przez krawężnik w płot... (!). Niezła wichura :). Ja już samotnie przez Jaworze Nałęże, Górki Szpotawice, Lipowiec, Kozakowice, Goleszów do domu. Jak to mówią: wmordęwind napierał niesamowicie. Spowolnienie z prędkości 25-30km/h do 10km/h było normalne. Świetna jazda inaczej. W Goleszowie się ściemniło.
Do Cieszyna warunki się nie zmieniły i jazda znacznie trudniejsza niż zwykle trwała już do końca. Wspaniali ludzie, wspaniały trip. To się nazywa dobre spędzenie wolnego czasu. A nie sałatki, mięso, ciastka, ryby i ziemniaki! ;-)
Kaplica wokół Goczałek
-
DST
138.00km
-
Czas
06:19
-
VAVG
21.85km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Podjazdy
1090m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kaplica czyli zgon. Umówiona jazda z bbRiderzami wokół Goczałek - klasyczna zimowa runda. Zbiórka o 10.00 w sobotę w Wapienicy. Entuzjazm spory, ale on nie ukręci pedałami. Trzeba jeszcze siły a tej jakoś brakowało. Dzień wcześniej trochę podkręcone lodowisko. Po nim poszedłem spać bez kolacji. Rano 4 skromne kiełbaski na śniadanie i może tu tkwił problem. Nie ma wymówki - beznadzieja. Już od początku jechało się jakoś dziwnie. Bez tego czegoś, choć drogom w Kozakowicach koło Goleszowa nic nie można było odjąć - ciekawie.
W Wapienicy mam mały poślizg. Jazda bokiem przez Górki Szpotawice i Jaworze Nałęże wymaga pokonania 38km. Czyli dalej niż starą jedynką do Bielska. Ale nie będę jeździł tymi koleinami wśród samochodów. Po przyjechaniu na miejsce zbiórki myślałem, żeby coś zjeść/napić się czegoś ale czteroosobowa grupa wyburzyła do przodu. Ledwo po wyruszeniu, po ok. 2km Bartek zalicza spektakularną glebę (na śliskim asfalcie) przed przejazdem kolejowym. Wyłożył ale fikuśnie i na szczęście bez konsekwencji. Maciek na szosie z Grzegorzem i wspomnianym Bartkiem (na góralach) zmieniali się w trójkę i pojechali w cholerę. Ja w miarę upływu czasu byłem coraz bardziej osłabiony i znużony. Kręciłem bez polotu za Marzeną w okolicach 23-25km/h. W Zabłociu, po 70km bez brania niczego do ust, przy zawrotach głowy i chęci spania stwierdziłem, że to nie ma sensu i muszę coś zjeść i koniec. Tak to jest u mnie, że jak nie pojesz to nie pojedziesz. Niech jadą w p...u. Grupa jednak poczekała. Ja zjadłem bułkę, banana, zapiłem ciepłą herbatą z termosu i po chwili przyjemność z jazdy wywróciła się do góry nogami (kołami). Było ok. Na zaporze Jeziora Goczałkowickiego chwila na jedzenie i trochę śmiechu. Od lewej: Grzegorz, Marzena, Maciek, Bartek i ja.
Po powrocie do Wapienicy zaproszenie na kawę u Marzeny, która mnie pobudziła. Poszedłem jeszcze do sklepu kupić 1l Coca-Coli, izotonik i jakiś wynalazek od Oshee megnezowo - coś tam. Dobre to było i podziałało. W drodze powrotnej aby nieco urozmaicić jazdę przelot przez Łazy, Wieszczeta i Kowale. Dalej przez Pogórze, Simoraz, Dębowiec do Cieszyna.
Kościół w Łazach.
We Wieszczetach (kojarzę z dzieciństwa-strony mojego taty)
W Simoradzu fajny widok na czeskie góry. przy zachodzie słońca. Łysa i Javorovy bardzo wyraźne.
Nie ma sensu trzymać tej sobotniej kiczowatej jazdy w głowie. Było, minęło.
Route 2,396,179 - powered by www.bikemap.net
Kontrola trakcji na Javorovym
-
DST
72.00km
-
Teren
10.00km
-
Czas
04:34
-
VAVG
15.77km/h
-
Temperatura
-2.0°C
-
Podjazdy
1346m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Bardzo szeroko i w szybkim tempie kształtował się mój uśmiech podczas niedzielnego tripu na Javorovy. W zasadzie po co ja to piszę, skoro prawie zawsze tak mam na rowerze... W tym przypadku jednak trzeba to podnieść do kwadratu lub do sześcianu. Trójosobowa, cieszyńsko-goleszowska ekipa (ja, Kazik i Andrzej) umówiła się na asfaltowy trip na Javorovy. Wyszło o wiele ciekawiej. A wszystko za sprawą sporych ilości lodu i zmrożonego śniegu na górskich ścieżkach (znacznie inaczej niż dzień wcześniej na Praszywą). Wycieczka na której nie liczy się średnia prędkość a walka z przyczepnością. Było idealnie. Bawiłem się świetnie. Chłopaki trochę gorzej. Tym bardziej, że Andrzej musiał zrezygnować w połowie podjazdu z powodu założonych slicków - za moją informacją o sobotniej, asfaltowej Praszywej. Nie przewidziałem, że będzie tak hardcore'owo. No ale to północny, zaciemniony podjazd. Moje zajeżdżone opony z Meridy na lodzie oczywiście się ślizgały ale na zmrożonym śniegu szły jak czołg ;). Perfecto!
Do Tyry od Trzyńca jeszcze po asfalcie:
Bliżej podjazdu też względnie. Z tyłu bezpłatny parking dla "osobaków":
Początek podjazdu i niewielkie lodowisko.
Dalej trochę więcej śniegu i spuszczanie powietrza z kół.
Dalej coraz ciekawiej. Wygląda z górki ale trzeba mielić pod górę.
Andrzej po chwili niestety odłączył. Sam próbowałem... Nic tylko rozłożyć ręce... Zero trakcji.
Z Kazikiem na górę. Napotkany narciarz z Karviny. Warunki na nartach biegowych podobno całkiem całkiem.
Na górze Małego Javorovego.
Niebieską trasą narciarską w dół i dalej zielonym do trawersu Pod Małym Javorovym (ok 740m.). Niezły jazz! Korzenie, kamienie i lód. Wyborne połączenie.
Po trawersie.
Niżej...
W Tyrze czas na zmarzniętego snickersa.
Miało być do Trzyńca i do Lesznej. Ale trzeba było jeszcze zaliczyć podjazd pod Koziniec. Łańcuchów nie trzeba było zakładać za to sił w pedały trochę włożyć...
Po skręcie na szutrowy trawers w stronę Ostrego lodowiska ciąg dalszy. W tym miejscu tylne koło mi "klejzło" i musiałem zmienić tor jazdy.
W prawo na Ostry a my w lewo w dół niebieskim do Bystrzycy.
Przez Nydek na przejście graniczne (noga po krótkim jedzeniu fajnie deptała po pedałach) i na Budzin.
Na Budzinie koniec wspólnej jazdy. Ja w drodze do Cieszyna chcąc uniknąć asfaltów puściłem się czarnym w stronę Dzięgielowa. Masa nasiąkniętej ziemi i błota. Opony urosły do jakichś 2,5 cala i cały rower upierpapierniczył się od brązowej brei. Ale cóż, jazda na rowerze zgodnie z tradycją musi się kończyć pucowaniem.
Żermanice, Dobra, Prasiva
-
DST
65.00km
-
Teren
6.00km
-
Czas
03:26
-
VAVG
18.93km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Podjazdy
986m
-
Sprzęt Górska szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pojechałem dziś sprawdzić jak jeżdżą moje alternatywne dwa koła, które nabyłem jakiś czas temu. Drobne nieporozumienie ze sklepem Xtrabike zostało zakończone pomyślnie. Przyszedł drugi konus do przedniej piasty (oba miały wżery). W piątek wieczorem po powrocie z Włoch wylądowałem w piwnicy i złożyłem ową piastę do kupy. Tylną już miałem przeserwisowaną. Piękne, sobotnie słońce i wolne po południu - nie ma innej możliwości jak rower. Start po 12. Pierwsza połowa dystansu to całkowita improwizacja - na ślepo, na czuja.
Kellys jeździ przyzwoicie. Wszystko fajnie, super ale amortyzowany widelec zalicza się do grupy uginaczy jedynie z nazwy (wiedziałem o tym i zamierzam go wkrótce zmienić na sztywny). Przez Koniaków do Terlicka - Hradiszcze. Niespodziewanie po lewej stronie wyrósł mi jakiś pomik rzeźb czy coś takiego.
Fota wynalazku:
Inne kamienie:
Przejechałem drogę 474 na prosto i po czasie i minięciu kilku domów wjechałem na szutrówę przez las. Miodzio.
Potem esy floresy po polach z małym "zaminowaniem" (ślepa ścieżka). Wjechałem znowu na asfalt i do Żermanic. Jezioro:
Woda zimna - dla morsów:
Dalej przez Lucinę i Pazderną w stronę Nosovic i fabryki Hyundaia. Po drodze wpadłem na pomysł wyjechania asfaltem na Praszywą. Przed podjazdem w Vysnich Lhotach łyk ciepłej herbaty (z termosu). Było ich kilka już wcześniej:
Podjazd na Praszywą po oszronionym asfalcie (w miejscach niedostępnych dla słońca). Na zakręcie trochę lodu.
Za zakrętem już ok:
Na górze zmrożony śnieg i trochę lodu.
Postanowiłem zjechać czerwonym szlakiem. Bardzo turystycznie. Jest ok. Trzeba go będzie kiedyś podjechać.
Nie mam wątpliwości, że dobrze zrobiłem biorąc Meridę na tarczowych hamulcach hydraulicznych. Co prawda są to podstawowe heble Shimano ale siła hamowania jest przeogromnie większa. Bez porównania! Z początku miałem wrażenie jakby ten Kellys nie miał spowalniaczy ;). Zjechałem w dół, założyłem kominiarkę (przewiało mi czerep na zjeździe) i na pół gwizdka do domu przez Hnojnik i pola golfowe w Ropicy. Byłem tylko na śniadaniu (konkretnym), bez żadnych przekąsek po drodze. Koło 15:30 już trochę mnie odcięło. Błąd. Jutro (niedziela) też jakieś czeskie górki. Javorovy itp.
Wieczorne śmiagnie w BB
-
DST
86.00km
-
Czas
04:16
-
VAVG
20.16km/h
-
Temperatura
-2.0°C
-
Podjazdy
1109m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorna śmiganie w Bielsku-Białej czyli zimowa akcja wspólnego tłuczenia kilometrów orgnizowana na fb przez bbRiderz. Start z reguły o 20 w Bielsku przy pomniku Reksia. Sobotę miałem wolną, ale do popołudnia musiałem załatwić jedną sprawę. Wieczór do dyspozycji. Ochraniacze na szłapy przyszły dzień wcześniej więc można oficjalnie rozpocząć zimową jazdę na rowerze. Niestety Merida musiała wchłonąć trochę syfu z asfaltu a to dlatego, że nie otrzymałem w przesyłce prawego przedniego konusa do piasty więc potencjalny zimowo-szosowy Kellys nadal pozostał "uziemiony". Włożyłem semi-slicki, bo miało być po asfalcie, ale nikt nie powiedział, że pokrytym śniegiem ;). Trasa jak to po asfalcie-generalnie szału nie ma. Do Bielska nielubianą przeze mnie starą jedynką. Do Świętoszowki sucho, potem więcej syfu i śniegu. Temperatura -2 stopnie.
W Bielsku przy pomniku Reksia byłem przed 20. Po chwili dojechał Karol na ostrym kole. Co ten człowiek robi na tym rowerze... Mega kontrolowane uślizgi na lodzie to jego konik. Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć. Po nim Konrad a na końcu Paweł (piaseq). We czwórkę jazda w okolicach Bielska. Potem do Wapienicy i do leśniczówki. Super zabawa na śniegu i na semi-slickach 1,75'. Pomyśleć, że specjalnie je włożyłem na jazdę po "asfalcie" ;). Karol odłączył od grupy przy lotnisku. Fota we trójkę. Paweł, Konrad i ja.
Do Marzeny na herbatę uzupełnić braki w termosie (wielkie dzięki). Chłopaki pojechali w stronę Bielska a ja Cieszyńską do domu.
Świętoszówka.
Chwilę przed zrobieniem foty (przed północą) podjechał radiowóz (policaje) i rozmowa rozpoczęta przeze mnie:
- Dobry wiczór.
- Dobry wieczór.
- Przerwa na coś gorącego tak?
- Noo, herbata z termosu.
- Ale nie z prądem?
- Niee, z sokiem.
- Udanej jazdy (czy coś takiego).
I pojechali.
W Miedzyświeciu zjadłem bułkę. Do Cieszyna bez szaleństw (jak na całej trasie). Miejscami zamarznięte kałuże i skromne światło przez rowerem. Ochraniacze - mega! Cieplutko cały czas, bez żadnych przewiań itp. Super bajer za 80 zł. Shimano Blaze. Zimą nie jest źle. Trzeba się dobrze ubrać i ciorać na rowerze! No i termos w plecaku obowiązkowo! Wieczorne śmiganie bardzo fajne. Jeszcze tam zawitam.