Lipi, Travny, Bily Kriż, Slavić...
-
DST
96.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
06:48
-
VAVG
14.12km/h
-
Podjazdy
2296m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Już niemal tradycją stał się powrót z Włoch o północy w niedzielę. W czasie wracania do kraju na słowackim radiu mówili o mgłach w dolinach w okolicach gór Kysuckich (od Kysuckiego Nowego Miasta na Słowacji koło Żyliny). Zacząłem rozmyślać o wschodzie słońca na Łysej Górze (w połączeniu z późniejszą całodniową ambitniejszą wyrypą po górach). W miarę zbliżania się do kraju pogoda się jednak zepsuła. W Trzyńcu późnym wieczorem zero widoków na wieżę Javorovego. Nie widziało mi się powtórzenie rozrywki z zeszłego roku. Ponadto kilka ostatnich zerwanych nocek bez pełnego odespania w ciągu dnia zmusiły mnie jednak do pójścia w kimono. Niedziela dzień święty, również dla rowera, a więc po 9 ruszyłem w góry. Cel Travny czyli nieco mniejszy brat Łysej Góry. Wstyd się przyznać ale jeszcze na nim nie byłem. Górka ma 1203m n.p.m. Żeby nie było za łatwo i aby natłuc jednak trochę metrów w pionie zaliczyłem chatę Kotaż z wcześniejszym nieplanowanym wdrapaniem się na dziko na szczyt Lipi (ok.900m n.p.m). O tym co „wyprawiałem” na w miarę łagodnym trawersie (z ostrzejszą końcówką na dziko) pragnę jak najszybciej zapomnieć. Totalny brak wszystkiego: chęci, siły… Czułem się jakbym po półrocznej przerwie wsiadł na rower. Na zmianę ciepło/zimno, dreszcze, duża wilgotność powietrza. Naprawdę trudno mi znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Zjadłem przecież na śniadanie całkiem duży talerz płatków owsianych. W akcie rozpaczy kręciłem kołami czy klocki za bardzo nie ocierają o tarcze… Przychodziły myśli zawrócenia do domu oraz te z rodzaju rzucenia rowerem o drzewo. W końcu na górze po częściowym wypychu:
Nie wiem co to za kamień "HF", pytajcie Daniela:
Po bardzo ciężkich bojach, spod chaty Kotaż zielonym szlakiem zjechałem do Moravki. Początek podjazdu trawersami na Travny i rozpięcie łańcucha. Szukanie spinki na asfalcie zakończone powodzeniem. Po niedługim czasie, po przetrwaniu chęci zaśnięcia na podjeździe zjadłem banana. Chwilę potem chęci do jazdy powróciły i nie było już tak okropnie jak na początku. Po drodze niezliczone ilości grzybiarzy a w ich rękach pełne koszyki grzybów. Byłem pod wrażeniem. Trawers w końcu skrzyżował się ze szlakiem niebieskim, który szedł od doliny Moravki (sądząc po poziomicach na mapie pewnie nie jest pod rower). Od trawersu szlak ten wyglądał bardzo zachęcająco (na prosto),:
dlatego zamiast kontynuować wygodną jazdę szutrówą pojchałem nim w stronę szczytu. Początek fajny ale potem trochę więcej luźniejszych kamieni, bardziej stromo i kilkaset metrów z buta. Końcowe 200m w pionie od Małego Travnego wyśmienite. Fajny, płaski i mokry singiel:
a potem techniczne korzonki i lekko pod górę po błocie i mokrych korzeniach - na młynku.
Jeden raz skapitulowałem. Na górze trochę dziko bez widoków.
Była za to książka do wpisów (tegoż – bardzo prymitywnego – popełniłem) w pudełku a w nim również… no właśnie. Hmmm… ;) Zobaczcie sami. Trochę się uśmiałem ;). Chyba odmiana geocatchingu:
Z Travnego, mimo ostrzeżeń starszego małżeństwa, że tam je „samo bahno”, pojechałem zielonym szlakiem do Visalaje. Bagno było, ale dopiero nieco niżej (równy szlak, którym ściągane jest drzewo – jesienne porządki w lesie; sporo błota – w sam raz aby było co robić przy rowerze po tripie czyli jeden wielki błotnisty syf… ;/). Visalaje:
Chata Sulov:
Z Visalajów czerownym szlakiem do Slavica – rewelacja (odwrotnie jak ostatnio z bbRiderzami na Łysą Górę). Poniżej na zdjęciu, zaraz obok mojej głowy Travny na którym byłem z godzinę wcześniej. Po lewej Królewna, czyli Łysa Góra:
Na szlaku:
Po drodze na szlaku bardzo fajne grzyby. Wyczytałem ostatnio na internecie, że im ciekawszy kolor tym są smaczniejsze. Takie okazy i nikt ich nie zauważył? Wziąłem na jajeczniczkę. Ich kolor i kształt kapelusza był wyraźnie ciekawszy niż to co widziałem w koszykach zbieraczy. Pewnie byli niedoświadczeni ;):
Dotarłem do chaty Slavić i pojechałem na szczyt właściwego Slavica ale żadnego kamienia/znaku na górze nie znalazłem. Fajna, leśna ścieżka ale nic więcej. Był tylko punkt geodezyjny - triangulacyjny i gieps pokazywał już szczyt oraz 1050m n.p.m.
Znowu grzyby. A ten jaki piękny! Też wziąłem:
Wróciłem do chaty Slavić. Mała panorama z dwóch zdjęć:
i dalej na Ostry czerwonym, już wielokrotnie przejeżdżanym, wybornym klasykiem. W miarę kolejnych przejazdów ten szczytowy szlak wydaje mi się być coraz krótszy. Podjechałem trochę do góry myśląc, że jestem na szczycie ale to był błąd. Jeszcze trochę brakło ;). Ależ ze mnie gapa.
Widok spod chaty pod Ostrym na Ochodzitą:
Z Ostrego żółtym szlakiem do doliny - Tyry bardzo ok. Dalej standardowo czyli asfalt do domu.
Fajna trasa, która zostanie w pamięci. Sporo błota na które moje zdezelowane i starte do reszty opony już się zdecydowanie nie nadają. Ale Kendy Karmy poczekają jeszcze do przyszłego sezonu ;).Gdyby nie ta kicha z dyspozycją na początku to byłbym bardziej uradowany. Pozostaje wyrzucić to z głowy - jak najszybciej! A teraz idę zrobić jajecznicę z grzybkami. Gdyby mnie tu nie było przez dłuższy czas to znaczy, że były trujące.
komentarze