Beskid Mały - Leskowiec
-
DST
192.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
10:44
-
VAVG
17.89km/h
-
Podjazdy
3348m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
W zeszłym roku nie udało mi się zaliczyć Leskowca. Trochę
przegiąłem z moimi możliwościami. „Przedżarowe” Gaiki i Hrobacza zjadły mi
nieco czasu (archiwalny wpis z tego wypadu jest tutaj). W tym roku postanowiłem nadrobić zaległości. Jesień to piękna pora
roku. W połączeniu z Beskidem Małym pomysł wydawał mi się trafiony (taki
zresztą był). Ostatni dzwonek na dłuższy wypad. Jednak od początku nie układało
się jak należy. Wyjechałem z domu około 03:30 zabierając ze sobą komplet
dodatkowych aku AAA i w razie „W” czołówkę zakupioną kiedyś w biedrze. Już w
Dzięgielowie przednia lampka ledwo co świeciła. Wymieniłem 3 aku, ujechałem do
Goleszowa… znowu ciemność. Zapomniałem po prostu naładować akumulatorków.
Leżały długo w półce w pudełku i myślałem, że są ok! No to czołówka na kask i już było względnie jasno przed rowerem. Do
Wisły, przez Salmopol (jako tako), Szczyrk, Buczkowice, Tresną…
Pogoda bez euforii. Sporo mgieł i słaba przejrzystość powietrza. Z zielonego na czerwony...
... z widokiem na Żar...
Czerwony w stronę Kocierskiej z małym odboczeniem i
przelotem przez niebieski (kwietniowe urozmaicenia Karela). Na początku przyjemnie
po trawersie po czym przed oczami ukazała mi się piękna kamienista sztajfa. Na
moje siły raczej do wyjechania ale objechało mi koło na śliskich kamieniach i
skapitulowałem. Potem fajnie do niebieskiego i niebieskim powrót do czerwonego.
Dalszy czerwony z króciutkim butowaniem i do Przełęczy
Kocierskiej z rogalem na twarzy. Szczególnie zjazd z Kocierza do przełęczy
utkwił mi w pamięci. Fajnie po kamieniach. Poza tym świetny klimat! Na Przełęczy Kocierskiej chwila na jedzenie i smsa do Karela
aby zwlekał się z łóżka. Już wysyłałem gdy ten zadzwonił wstając z wyra :). Mieliśmy się spotkać na
przełęczy. Jakoś szybko mi zeszło aby tam dotrzeć no i ostatecznie zgadaliśmy
się na Leskowcu.
Przełęcz Kocierska i granica Śląska z Małopolską.
12 października i na krótko.
Jacyś ędurowcy.
Z Przełęczy Kocierskiej w stronę Potrójnej. Nareszcie trochę
słońca i jeszcze lepszego rowerowania!
Nie potrafiłem jechać „po ludzku”. W tak pięknej scenerii
non stop się rozpraszałem!
Tu zdjęcie, tam krótki postój. W tym momencie człowiek wie, że żyje!
Nie wiem dlaczego w zeszłym roku nie podjechałem pod
Potrójną. W tym bez przeszkód. Na górze słabawo z widokami (a wiem, że jest co
oglądać). No szkoda. "Może następnym razem".
Z Potrójnej zjazd w stronę Łamanej Skały.
Okolice rezerwatu Madhora/Łamana Skała. Fajne, techniczne
szlaki! Miejscami wymiękłem.
Właśnie na Łamanej Skale zakończyłem zeszłoroczny wypad w
Beskid Mały. Zaraz za nią w stronę Leskowca było miażdżąco pod względem terenu i uroków
jesieni!
Chwilę potem zderzyłem się z Karelem, który wyjechał pod
Leskowiec i przemierzał czerwonym w moją stronę. Kilka kilometrów wspólnej
jazdy po mniej więcej czymś takim...
... i Leskowiec zaliczony.
Tutaj było jeszcze fajnie. Po zjechaniu do schroniska
kompletny paraliż umysłu. Dawno nie widziałem tylu ludzi w górach w jednym
miejscu. Pod schroniskiem aż kipi od religijności tej górki. Pełno symboli
papieskich, mnóstwo wiernych, jakieś msze itp. Dodatkowo rajd (też pewnie
związany z Papieżem). Ja akurat nic do tych spraw nie mam ale Kuba – Tobie współczuję. Wcale się nie dziwię, że
unikasz bywania tam w niedzielę. Hyhyyyy. Szybki przelot na górę i trochę mniej ludzi.
Widok w stronę Inwałdu. Gdyby mi się chciało kadrować to słupa nikt by nie zobaczył. W wizjerze go nie było :).
Zjazd z Leskowca w stronę Gancarza wśród przeogromnej ilości
podchodzących ludzi. Nie dało się normalnie jechać a sam szlak był świetny! Z kolei zjazd z Gancarza przy mocno grzejących się heblach (fajna ściana). Na samym
dole czuję podsterowność roweru a już po chwili widzę brak powietrza w przednim
kole. Wariant defektu najgorszy z
możliwych – defekt dętki przy wentylu. Przy całkowitej pewności siebie
wyciągam z torebki nową dętkę, pompuję a tu nic. Pompką Karela też nie idzie.
„Pewnie wentyl felerny i przez niego ucieka”. Karel ratuje mnie swą potrójnie
łataną a i tak nieco dziurawą ;) dętką. Dojazd do Andrychowa udany,
przekręcenie wentyla ze zdefektowanej dętki i dalej bez efektu. Karel wyciąga
swoją wielką pompującą rakietę. Dwa dmuchnięcia i już wszystko jasne. To co on
pompował ja czułem na swojej nodze. Dziura na 0,5cm w „nowej” dętce nieco przetartej przez znajdujące się w torebce
narzędzia. Kapcia nie złapałem od grubo ponad roku (może i dwóch) i teraz wiem,
że warto czasem zajrzeć w to co się wozi pod siodłem. Po załataniu tej dziury –
giganta były jeszcze dwie mniejsze. (fot. Karel)
Po zaklejeniu wszystkiego, włożeniu do
obręczy i pompowaniu puściła największa łata (zbyt wielka dziura). Karel
użyczył mi swej innej zapasowej dętki i do Cieszyna było już bez problemu.
Wcześniej jeszcze mega podjazd pod ul. Wesołą w Andrychowie... (fot. Karel)
... i przelot górami przez Trzonkę do
Porąbki (fajne, interwałowe szlaki).
Z Porąbki (gdzie się pożegnaliśmy) do Międzybrodzia i przez
Przegibek, Bielsko, bokami do Cieszyna.
Wypad jak najbardziej udany choć ciut pechowy. Strach
pomyśleć gdybym całość jechał sam! Mało tego. Gdybym złapał kapcia na ostatnim
wypadzie na Słowację… Człowiek jeździ trochę dalej i ma trzy wielgachne dziury
w zapasowej dętce. Dobrze, że tak się to skończyło! W innym wypadku dzwoniłbym bo cieszyńskie,
samochodowe assistance. Dzięki Karel za wszystko! Leskowca mi brakowało do pełnej satysfakcji z
tegorocznego sezonu rowerowego! Beskid Śląski, kilka razy Żywiecki, Mały... Trochę zaniedbane czeskie górki ale sporo jazdy
w Polsce. To przecież jeszcze nie jest koniec, choć jakichś dłuższych wypadów już nie
planuję. Było super!
komentarze