Wrzesień, 2013
Dystans całkowity: | 429.00 km (w terenie 108.00 km; 25.17%) |
Czas w ruchu: | 25:00 |
Średnia prędkość: | 17.16 km/h |
Suma podjazdów: | 7671 m |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 107.25 km i 6h 15m |
Więcej statystyk |
Lipi, Travny, Bily Kriż, Slavić...
-
DST
96.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
06:48
-
VAVG
14.12km/h
-
Podjazdy
2296m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Już niemal tradycją stał się powrót z Włoch o północy w niedzielę. W czasie wracania do kraju na słowackim radiu mówili o mgłach w dolinach w okolicach gór Kysuckich (od Kysuckiego Nowego Miasta na Słowacji koło Żyliny). Zacząłem rozmyślać o wschodzie słońca na Łysej Górze (w połączeniu z późniejszą całodniową ambitniejszą wyrypą po górach). W miarę zbliżania się do kraju pogoda się jednak zepsuła. W Trzyńcu późnym wieczorem zero widoków na wieżę Javorovego. Nie widziało mi się powtórzenie rozrywki z zeszłego roku. Ponadto kilka ostatnich zerwanych nocek bez pełnego odespania w ciągu dnia zmusiły mnie jednak do pójścia w kimono. Niedziela dzień święty, również dla rowera, a więc po 9 ruszyłem w góry. Cel Travny czyli nieco mniejszy brat Łysej Góry. Wstyd się przyznać ale jeszcze na nim nie byłem. Górka ma 1203m n.p.m. Żeby nie było za łatwo i aby natłuc jednak trochę metrów w pionie zaliczyłem chatę Kotaż z wcześniejszym nieplanowanym wdrapaniem się na dziko na szczyt Lipi (ok.900m n.p.m). O tym co „wyprawiałem” na w miarę łagodnym trawersie (z ostrzejszą końcówką na dziko) pragnę jak najszybciej zapomnieć. Totalny brak wszystkiego: chęci, siły… Czułem się jakbym po półrocznej przerwie wsiadł na rower. Na zmianę ciepło/zimno, dreszcze, duża wilgotność powietrza. Naprawdę trudno mi znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Zjadłem przecież na śniadanie całkiem duży talerz płatków owsianych. W akcie rozpaczy kręciłem kołami czy klocki za bardzo nie ocierają o tarcze… Przychodziły myśli zawrócenia do domu oraz te z rodzaju rzucenia rowerem o drzewo. W końcu na górze po częściowym wypychu:
Nie wiem co to za kamień "HF", pytajcie Daniela:
Po bardzo ciężkich bojach, spod chaty Kotaż zielonym szlakiem zjechałem do Moravki. Początek podjazdu trawersami na Travny i rozpięcie łańcucha. Szukanie spinki na asfalcie zakończone powodzeniem. Po niedługim czasie, po przetrwaniu chęci zaśnięcia na podjeździe zjadłem banana. Chwilę potem chęci do jazdy powróciły i nie było już tak okropnie jak na początku. Po drodze niezliczone ilości grzybiarzy a w ich rękach pełne koszyki grzybów. Byłem pod wrażeniem. Trawers w końcu skrzyżował się ze szlakiem niebieskim, który szedł od doliny Moravki (sądząc po poziomicach na mapie pewnie nie jest pod rower). Od trawersu szlak ten wyglądał bardzo zachęcająco (na prosto),:
dlatego zamiast kontynuować wygodną jazdę szutrówą pojchałem nim w stronę szczytu. Początek fajny ale potem trochę więcej luźniejszych kamieni, bardziej stromo i kilkaset metrów z buta. Końcowe 200m w pionie od Małego Travnego wyśmienite. Fajny, płaski i mokry singiel:
a potem techniczne korzonki i lekko pod górę po błocie i mokrych korzeniach - na młynku.
Jeden raz skapitulowałem. Na górze trochę dziko bez widoków.
Była za to książka do wpisów (tegoż – bardzo prymitywnego – popełniłem) w pudełku a w nim również… no właśnie. Hmmm… ;) Zobaczcie sami. Trochę się uśmiałem ;). Chyba odmiana geocatchingu:
Z Travnego, mimo ostrzeżeń starszego małżeństwa, że tam je „samo bahno”, pojechałem zielonym szlakiem do Visalaje. Bagno było, ale dopiero nieco niżej (równy szlak, którym ściągane jest drzewo – jesienne porządki w lesie; sporo błota – w sam raz aby było co robić przy rowerze po tripie czyli jeden wielki błotnisty syf… ;/). Visalaje:
Chata Sulov:
Z Visalajów czerownym szlakiem do Slavica – rewelacja (odwrotnie jak ostatnio z bbRiderzami na Łysą Górę). Poniżej na zdjęciu, zaraz obok mojej głowy Travny na którym byłem z godzinę wcześniej. Po lewej Królewna, czyli Łysa Góra:
Na szlaku:
Po drodze na szlaku bardzo fajne grzyby. Wyczytałem ostatnio na internecie, że im ciekawszy kolor tym są smaczniejsze. Takie okazy i nikt ich nie zauważył? Wziąłem na jajeczniczkę. Ich kolor i kształt kapelusza był wyraźnie ciekawszy niż to co widziałem w koszykach zbieraczy. Pewnie byli niedoświadczeni ;):
Dotarłem do chaty Slavić i pojechałem na szczyt właściwego Slavica ale żadnego kamienia/znaku na górze nie znalazłem. Fajna, leśna ścieżka ale nic więcej. Był tylko punkt geodezyjny - triangulacyjny i gieps pokazywał już szczyt oraz 1050m n.p.m.
Znowu grzyby. A ten jaki piękny! Też wziąłem:
Wróciłem do chaty Slavić. Mała panorama z dwóch zdjęć:
i dalej na Ostry czerwonym, już wielokrotnie przejeżdżanym, wybornym klasykiem. W miarę kolejnych przejazdów ten szczytowy szlak wydaje mi się być coraz krótszy. Podjechałem trochę do góry myśląc, że jestem na szczycie ale to był błąd. Jeszcze trochę brakło ;). Ależ ze mnie gapa.
Widok spod chaty pod Ostrym na Ochodzitą:
Z Ostrego żółtym szlakiem do doliny - Tyry bardzo ok. Dalej standardowo czyli asfalt do domu.
Fajna trasa, która zostanie w pamięci. Sporo błota na które moje zdezelowane i starte do reszty opony już się zdecydowanie nie nadają. Ale Kendy Karmy poczekają jeszcze do przyszłego sezonu ;).Gdyby nie ta kicha z dyspozycją na początku to byłbym bardziej uradowany. Pozostaje wyrzucić to z głowy - jak najszybciej! A teraz idę zrobić jajecznicę z grzybkami. Gdyby mnie tu nie było przez dłuższy czas to znaczy, że były trujące.
Żar, Magurka Wilkowicka i trochę o mnie
-
DST
152.00km
-
Teren
8.00km
-
Czas
07:42
-
VAVG
19.74km/h
-
Podjazdy
2345m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak by to ująć... Chyba najlepszym określeniem jest stwierdzenie : Dupa zbita ale nie spuchnięta ;). A to dlatego, że miał być Leskowiec w Beskidzie Małym (atak nr 2 w tym roku w moim wykonaniu). Poprzedzjące trip opady deszczu popsuły nieco plany. A te były miodne. Od tygodnia było wiadomo, że bbRiderZi zaplanowali takiego właśnie tripa - częściowo w myśl mojej propozycji: z Bielska przez Przegibek na Żar i czerwonym na Leskowiec (z pominięciem Gaików i Hrobaczej, którą zaliczyłem przy podejściu nr 1 tutaj). Robota układa mi się ostatnio dobrze (wole niedziele) i miałem wielką nadzieję, że w końcu dojadę na ten przeklęty i siedzący mi w głowie Leskowiec! A tym bardziej w TAKIM towarzystwie. Pozostaje mi ponownie stwierdzić: Może innym razem... ;(
Przyjechałem z Włoch o północy z sb/ndz, szybki wlot na fb a tam zmiana planów... Żar asfaltem z powodu złej pogody (byłem tam bardzo niedawno ale olać ten fakt). Opon nie zmieniałem na szosowe, bo seryjne meridy są już tak zjeżdżone, że wołają "zajeździj nas już do końca". Zbiórka w BB przy Gemini o 9. Pierwotna opcja Leskowca zakładała 7mą rano. O 4:30 dzwoni budzik i patrzę przez okno. Ciemno i widzę, że mokro. Idę do wyra. Wstaję o 6tej, niebo wydaje się być zachmurzone, przejaśnia się. Po 15 min, gdy słońce już trochę wylazło do góry uderza mi w oczy błękit nieba. No żesz... Pakowanie, śniadanie i 7:20 wyjeżdżam z domu do Bielska na zderzenie pod Gemini. Trochę się naubierałem. Po jakimś czasie kurtka wydaje się zbędna ale jechałem dalej. A jazda bokami przez Goleszów, Bładnice, Górki, bo nie znoszę starej DK 1. Jest co prawda krócej a tym samym szybciej ale stan nawierzchni nieco irytuje (garby, koleiny). Poza tym cały czas góra, dół, góra dół. Nie jestem przeciwnikiem ale to flaki z olejem! A bokami znacznie przyjemniej, wężej, bez samochodów. Do Bielska docieram bez opierdzielania się ale też i bez napierania ze średnią 24km/h z hakiem (ok 38km). Grupa w gotowości już na mnie czekała. Marzena, Grzegorz, Tomek, Marcin i Piotrek (szosa). Miałem mały poślizg. Na rozgrzewkę mojej dojazdowej rozgrzewki poszedł Przegibek. W miarę, choć Piotrek poszedł w cholerę. Tomek nie był gorszy i wyburzył na swoim górsko-szosowym Kellysie też w p...u. Początkowo kręciłem z Grzegorzem ale ten też odjechał. Wjazd bez polotu ale ok. Na górze 0.5l Coca-Coli, bo byłem coś niemrawy. Chyba mało spania.
W międzyczasie uzgodniliśmy, że naszym łupem padnie też Magurka Wilkowicka, na której jeszcze nie byłem (mąciła mi w głowie w drodze do BB). W dodatku wszyscy mi mówili, że podjazd od Łodygowic jest przedni - trudny.
Z Przegibka w dół do Czernichowa, przez Międzybrodzie Żywieckie podjazd na Żar. Początek ok, potem po japońsku - jako tako. Na górze (761m n.p.m):
Jezioro Żywieckie:
Ekipa:
Zjazd w dół również asfaltem. Przy sklepie. W tle szczyt:
Przez Tresną do Łodygowic. W trakcie jazdy Ci co znali podjazd na Mugurkę przygotowywali mnie psychicznie do tego podjazdu ale... w rzeczywistości czy ja wiem? Niżej niż 22-24 (przełożenie 1:3) (kaseta 11-32) nie zszedłem. A na 22-21 też sporo wyjechałem. Stwierdzę nawet, że lepiej mi się jechało niż pod Żar a to głównie z powodu... zablokowanego widelca o czym nie pomyślałem wcześniej...
Na Magurce (912m.n.p.m):
Marcin:
Marzena:
Żar po drugiej stronie doliny:
Skrzyczne:
Schronisko:
My:
Tomek z Piotrkiem pojechali w dół asfaltem a my czerwonym w stronę Mikulszowic. Fajny zjazd po szlaku. Zaliczyliśmy też (prawie - przejazd obok) Łysą Górę ;). Ta miała jednak 600 z kawałkiem. Przez Bielsko z postojem na Orlenie na hot-dogach za moje oczekujące na wykorzystanie, lansujące się i do niczego mi niepotrzebne punkty na karcie vitay. Marcin pojechał w swoje a my w stronę Jaworza z wizytą u Marzeny. Dalej pojechałem do domu podobnie jak przyjechałem do Bielska, choć po bardziej zróżnicowanym terenie (wysokościowo). Mianowicie Kisielów i Ogrodzona. Na wiadukcie nad S-1. W tle czeskie góry i huta w Trzyńcu dająca CZADU.
Trip choć w 90% po asfalcie był ok. Na szlakach sporo wilgoci a więc byłoby co pucować po drodze na Leskowiec. Może i dobrze, że nie pojechaliśmy. Następnym razem (shit). Ważne, że idea wspólnego kręcenia nie zamierza umierać ;).
TUTAJ RELACJA SIĘ KOŃCZY. Zainteresowanych moimi czynnościami codziennymi zapraszam do dalszej lektury.
A teraz jako gratis szeroko rozumiane moje wojaże po Europie czyli to czym się zajmuję zawodowo (a więc kawałek mojego życia). Stwierdzenia "wróciłem z Włoch" mogą się wydawać tajemnicze ale już wyjaśniam.
Po skończeniu liceum studia w trybie zaocznym "Geodezja i Kartografia" na WGGiŚ na AGH w Krakowie. Prawo jazdy B w kieszeni, z początku jazda busem (Mercedes Sprinter) do 3.5t (firma, że tak napiszę rodzinna). Były Niemcy, Skandynawia (Szwecja, Norwegia) i jakieś Czechy, Słowacje. Zaraz na początku mojej kariery szoferowej zapis na kat. C. Po zdaniu i odbyciu kursów na przewóz rzeczy i tzw. "psychotestów" przesiadka na ciężarowego Mana do 7.5t. Pierwsza trasa (tachograf, wszystko bardziej skomplikowane - przede wszystkim znacznie większe auto) do Dobczyc. Druga już samemu do Włoch. Były też Rumunia, Niemcy, Hiszpania, również Skandynawia, Francja i... nie wiem co tam jeszcze. Chwilę po zdaniu kat. C kurs na przyczepę/naczepę czyli E (E wbijają do już posiadanych kategorii, czyli obecnie mam B+E i C+E). No i zaczęła się prawdziwa jazda popularnie zwanymi TIRami. Na początku Niemcy, potem Anglia, teraz Włochy... Pierwotnie ten samochód (Man TGA 2004' obecnie z przebiegiem 1 220 000km:
Potem (w zeszłym, 2012 roku) przyszła kolej na nieco nowszego (Man TGX-następca, obecnie 540 000km):
Jako, że jesteśmy we dwóch z bratem to czasem (niekoniecznie z powodu urozmaicenia a z tego "jak wyjdzie") przesiadamy się z auta na auto. Obecnie przyszło mi jeździć tym starszym - niebieskim. W każdym bądź razie dwa MANy - Marne Auta Niemieckie (tutaj przymrużenie oka, bo wcale nie są takie złe a bynajmniej w ogólnopojętym światku transportowym chwalone za wygodę). Mają oczywiście wady - jak każdy samochód.
No i co? Niejednokrotnie weekendy "w budzie". Wyjazdy tylko eksport-import - żadnego krążenia po Europie na tzw. przerzutach między krajami UE. Robota zryta, mało dobrego towarzystwa po drodze. Generalnie zajęcie niezbyt zmbitne, co mnie bardzo boli. Rzeczywistość geodezyjna (przynajmniej ta w Cieszynie) nie jest kolorowa (brak roboty). W Bielsku wcale nie lepiej. A pieniądze jak już co... Szkoda gadać.
Teraz niektóre dane techniczne tych dwóch ciężarówek (wiem, że wiele osób to ciekawi):
Średnie spalanie?
Bardzo podobnie w obu przypadkach. Na pusto ok. 22l/100km. Na pełno (24t na plecach) ok. 30-32l/100km *,**,***,****
*-zależy od ukształtowania terenu, **-bardzo zależy od kierunku wiatru, ***-ogromnie zależy od techniki jazdy, ****-zależy od wielu innych czynników (temperatura na zewnątrz itp.)
Silnik:
Oba bazują na tym samym motorze. 10,5l/430KM (biały TGX 440KM)
Skrzynia biegów:
Niebieski: automat 12 biegów (z możliwością ingerencji na manetce przy kierownicy)
Biały: manual 4 biegi na małej skrzyni, 4 na dużej + na każdym biegu połówka= czyli 8 biegów + połówki a więc 16 przełożeń.
Lewarek do kopania w biegach jest ciekawy :):
Zmiana biegów jest w kształcie litery H (jak w osobówce czterobiegowej). Dolny przycisk operowany środkowym palcem góra - dół przełącza małą - dużą skrzynię i na odwrót. Boczny obsługiwany kciukiem - połówki - dolny bieg i górny. 200km zajęło mi dobre opanowanie tego ustrojstwa.
Np. dwójka i szóstka jest w tym samym położeniu lecz różnica jest taka, że dolny przycisk na lewarku dla drugiego biegu znajduje się w pozycji dolnej a na 6stce - w pozycji górnej. Generalnie rozpędzenia takiego kolosa nie polega na przerzucaniu na każdym biegu o połówkę, bo człowiek by się zamęczył. Dolne przełożenia są tak krótkie, że wystarczy przykładowo tak (- dolna połówka, + górna połówka): 3-, 4+, 6-, 7-, 8-, 8+ na pusto. Na pełno: 2-, 3+, 5-, 6-, 6+, 7-, 7+, 8-, 8+. Już wiecie jak bardzo irytuje mnie ruszanie spod świateł załadowanym samochodem? I jak bardzo liczy się płynna jazda? 9 razy muszę sięgać po lewarek zanim osiągnę przyzwoitą prędkość. To też na drodze Tychy-Bielsko przy 24t trudno zejść do 35l/100km a standard to 38/100. Taka ta jazda po kraju w dobie zmian świateł jak w dyskotece.
Zbiorniki paliwa:
Niebieski - 330l+710l=1040l.
Biały - 330l + 600l/70AdBlue (Ad Blue to płyn bardzo podobny w konsystencji do wody, choć jest bardziej "śliski" w dotyku i ma nieco drażniący, charakterystyczny zapach; dozowany jest do układu wydechowego celem redukcji emisji spalin - czyli często psujący się wytwór ekologów napędzający kupno nowych samochodów [mniejsze opłaty za autostrady]; zużycie ok. 1.5l/100km; cena - ok 90gr brutto/l przy kupnie całego mausera - 1000 l; na stacji 2zł brutto/l).
Łatwo policzyć ile trzeba kapusty wydać aby napełnić zbiorniki do pełna. Starcza to na ok 2500-3200km w zależności od wagi ładunku/warunków/techniki jazdy itp...
A fizycznie zbiornik na AdBlue (bynajmniej w MANie) stanowi osobną przegrodę w zbiorniku na paliwo:
Koniec tematu transportowego. Jak co to pytajcie.
Edit. Tutaj prymitywne nagranie telefonem jednej z tych sytuacji, gdzie robi się nerwowo. Dojazd na rozładunek okien w okolicach Erby we Włoszech pod Alpami (nad Mediolanem) w grudniu 2012r.
&list=HL1379368036
Klasyk Beskidu Śląskiego z bbRiderZ
-
DST
119.00km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:43
-
VAVG
17.72km/h
-
Podjazdy
2040m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tylne koło doczekało się nowej obręczy (po wykrzywieniu Alexrimsa). Mavic XC717 - cena? Pół nowego rowera z Biedronki. Trzeba było wytestować - podobno ma być już spokój. No i co ja tu mam napisać? Że było zaj*****ie? Z ekstra ekipą (Marzena, Grzegorz, Arek, Marcin, Maciek)? Śmiesznie? Wybornie? Brak mi słów...
Nie będę męczył długim tekstem więc inaczej, po kolei. Szlakiem klasyku po Beskidzie Śląskim czyli Czantoria - Kubalonka:
- jeden kapeć Marzeny na... Budzinie na szkle;
- przejazd przez turystyczne przejście i dalej trawersem do podjazdu;
- wyjazd uphillową (asfaltowo-szutrową) trasą na Czantorię
- czerwonym przez Soszów, Stożek na Kubalonkę
- mnóstwo zboczonych, śmiesznych tekstów po drodze
- postoje pod Czantorią, na Soszowie, chwilę na Stożku i na Kiczorach
- pełno pieszych turystów - znowu mieliśmy ich na sumieniu; niektórzy wybitnie wkurzeni naszymi prędkościami i tumanami kurzu - zdolni byli stanąć na środku szlaku z rozłożonymi rękami (niezły akt frustracji);
- czerwony szlak ze Stożka na Kubalonkę (nie odwrotnie!!!) jest po prostu wyśmienity; bardzo techniczny, bez wątpienia jeden z najlepszych odcinków do ćwiczenia technicznej jazdy po korzeniach i kamieniach bez wyrypy podjazdowej - cały czas szczytami + kilka zjazdów z podniesioną adrenaliną; R_E_W_E_L_A_C_J_A!!!
Trip (trasa) z mojej strony trochę pokręcony. Ale to mój wymysł.
Na Budzinie. Jedni odpoczywają:
Drudzy (a w zasadzie jeden z tych "drugich" - Grzegorz) robi koło:
Arek poległ w rywalizacji z naturą...
Pod Czantorią:
Na Soszowie:
Na Stożku (ok. 200m koniecznego i jedynego na całej trasie wypychu pod tą górkę):
Za Stożkiem po drodze skałka:
Drabinki nie było ale Marzena z Arkiem się wygramolili. Zdjęcia z góry:
A my z dołu podziwialiśmy ich na górze...
Dalej na czerwonym:
Marcin - listonosz już ze zreanimowaną Rebą ;):
Marzena:
Na Kubalonkę i zjazd do Wisły. Tam korki i jazda między samochodami. Podjechałem do Górek pożegnać się z ekipą i na Skoczów, przez Simoradz, Dębowiec do domu. Stawy w Simoradzu/Dębowcu:
A w Dębowcu zagadka: ścieżka nordic-walking (wtf?):
Zajebiaszczy trip!!! Pomimo niezłego tłuczenia się po kamieniach koło nie wykazuje żadnych objawów zdeformowania...
Javorovy, Ostry
-
DST
62.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
03:47
-
VAVG
16.39km/h
-
Podjazdy
990m
-
Sprzęt Merida Matts TFS 500-D
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trip z kategorii wycieczkowych. Pogoda rano nie dopisała by z ekipą z Bielska potłuc się po naszych górach na szlaku Czantoria-Kubalonka. Po południu o 15:30 pojechałem z młodym (mieszkającym 3 klatki obok) pokazać mu co jest w czeskich górach. Kupił rower pół roku temu. Było całkiem ok po klasycznych, łatwych szlakach.
Krzychu:
I ja pod Ostrym.